"Idylla maleńka taka [...]"

130 29 41
                                    

Pinkawa. Mówiłeś, że tak nazywaliście te małe, brązowe ptaszki, które potrząsają rdzawymi ogonkami i fruwają tym charakterystycznym falistym lotem - to wznosząc się, to opadając. Dziś wiem, że to po prostu samiczki kopciuszka, ale mimo to zadbam, by moja córka znała również tę Twoją nazwę.
Piszę to, by zrzucić z serca pewien ciężar, ale w mojej głowie kłębi się tak wiele myśli, tyle wspomnień staje mi przed oczami, że nawet nie wiem, jak ubrać w słowa to, co czuję. Co na przemian dręczy mnie i podnosi na duchu w ciężkich chwilach. Bo to są naprawdę dobre wspomnienia. Najlepsze, jakie można sobie wyobrazić. I może dlatego tak bardzo boli to, że są dziś już tylko przeszłością.
Przeszłością jest między innymi nasza stara huśtawka, na której bujałeś mnie, gdy byłam dzieckiem. Do teraźniejszości dotrwały za to posadzone przez Ciebie krzaki czarnej porzeczki, które przy każdym pchnięciu drapały z szelestem boki pordzewiałej "łódki", z której dziś pozostały jedynie słupki, na których wieszamy teraz drewnianą huśtaweczkę mojego dziecka. To drewniane cudeńko ani trochę nie przypomina naszej huśtawki, tego blaszanego dziwoląga z siedzeniem z deski i regularnie wymienianym "oparciem" mającym chronić moje chude dziecięce plecy przed wystającymi, ostrymi elementami. Do dziś pewnie i tak by się zerwała, gdyby kilka lat temu Tata nie odciął jej i nie wyrzucił (bez naszej wiedzy i zgody). Ale ja nadal pamiętam to szuranie, ten wiatr we włosach, słodko-kwaśny smak porzeczek, zapach bzu i biel kwitnącej czereśni. I wyglądających przez okna zdumionych sąsiadów, gdy do ich uszu docierały fragmenty wojennych piosenek śpiewanych wspólnie przez kilkuletnie dziecko i przeszło osiemdziesiecioletniego staruszka.
Staruszka! Chyba źle to brzmi, a co gorsza ma niewiele wspólnego z prawdą. Słowo "staruszek" kojarzy się z kimś słabym, być może nawet trochę już niedołężnym, a Ty z pewnością jeszcze wówczas taki nie byłeś. Miałeś przecież dość sił, by wspinać się po drabinie na drzewa i zrywać z nich jabłka, śliwki i gruszki; by godzinami pochylać się nad gęstymi krzakami porzeczek i agrestu; by obierać to wszystko i kroić na drobne kawałeczki, które następnie lądowały w sokowniku, bo przecież nic nie mogło się zmarnować. Miałeś siłę do swojego ogródka, do pielęgnowania każdej z sześciu grządek porośniętych nagietkami, wielobarwnymi tulipanami, pomarańczowymi aksamitkami, intensywnie pachnącą miętą (którą nauczyłeś mnie pocierać sparzone pokrzywą kostki), a swego czasu po części nawet pomidorami i cebulą. Miałeś siły, by jeździć do ZUS-u, do gazowni, elektrowni i Bóg jeden raczy wiedzieć, gdzie jeszcze, żeby wykłócać się o swoje. Miałeś też siły, by pilnować robotników wymieniających nam okna i brukarzy zajmujących się chodnikiem na naszej ulicy, a przed Twoimi listami drżeli niedouczeni dziennikarze, wypisujący bzdury w gazetach, które codziennie czytałeś.
Bardzo długo byłeś w pełni sprawny, a bystrości umysłu mógłby pozazdrościć Ci niejeden młody człowiek. Należałeś do silnego pokolenia, które przeżyło wojnę, pewnie po części zahartował Cię Wehrmacht i rosyjski obóz jeniecki, bo mimo że miałeś zawsze wiele szczęścia, to nie były to przecież lekkie przejścia.
Cieszę się, że spisałeś swoje wojenne losy i że zdążyłam je przepisać na komputerze, kiedy jeszcze mogłeś to zobaczyć. Wiem, że sprawiłam Ci tym radość, pamiętam też, z jaką dumą chwaliłeś się wszystkim tą cienką, oprawioną jak praca inżynierska, książeczką. Dziś mamy dzięki temu wspaniałą pamiątkę po Tobie.
Do książeczki z Twoimi wspomnieniami dołączy też wkrótce karteczka z wierszykami i piosenkami, których mnie nauczyłeś. Których teksty pamiętałeś do samego końca, choć części z nich uczyłeś się jako kilkunastoletni chłopiec. Te wszystkie "Pan Minister raz miał wykład...", "Za to wszystko szary człeku..." i "Raz do królewskiej nacji..." muszą przetrwać teraz w naszej pamięci. Podobnie jak i inne dotyczące Ciebie wspomnienia, które chcę przekazać mojej córeczce, a które teraz bombardują mnie przy każdej okazji. Gdy widzę obcego starszego pana w okularach, staromodnych skórzanych butach i spodniach na kant. Gdy mijam zakład fryzjerski, do którego chodziłeś. Kiedy przyjeżdżam do naszego domu, który już nie do końca jest moim domem odkąd wyszłam za mąż. Kiedy wydaje mi się, że słyszę Twoje kroki na piętrze i mam wrażenie, że za moment staniesz na schodach i mnie zawołasz. Że nazwiesz mnie "Czikunią" i zalejesz dla mnie mlekiem bardzo słabą kawę w maleńkiej porcelanowej filiżaneczce, jak wtedy, gdy miałam kilka lat i bawiłam się szpargałami z Twojej szuflady z różnościami albo udawałam, że szafa jest windą, a pod Twoim kuchennym stołem znajduje się moja "baza".
Pamiętam jak woziłeś mnie na swoim wózeczku, który dwa razy w tygodniu zabierałeś ze sobą na targ, skąd przywoziłeś mi i małemu M. owoce.  Ten zakupowy wózeczek był malutki, ale jako pięciolatka potrafiłam się na nim wygodnie usadowić, a Ty woziłeś mnie dookoła kuchni, opowiadając bajki lub śpiewając piosenki. Wózeczek podskakiwał dwa razy w ciągu każdego okrążenia, na łączeniu na gumolicie. Parę lat później za każdym razem, gdy myłam podłogę, zwracałeś mi uwagę, bym przesuwała szmatę wzdłuż tego wgłębienia, aby nie pozostały w nim żadne okruchy ani woda.
Pamiętam, jak oglądałeś każdy odcinek "Jeden z dziesięciu", odpowiadając na głos na pytania i udając, że nie widzisz i nie słyszysz, jak skradam się cichutko do Ciebie i kryję się za Twoim fotelem.
Pamiętam, jak odprowadzałeś mnie do szkoły, jak zwracałeś się do mojej wychowawczyni "Pani Magister" i jak zawsze z dumą podkreślałeś, że jesteś moim PRAdziadkiem.
Nie zapomnę też jak uczyłeś mnie pisać na Twojej maszynie do pisania, na której wystukiwałam później moje pierwsze dziecinne wierszyki o owieczkach i kwiecistych łączkach. Ani Twojego gramofonu, tego starego, który przestał działać i tego nowszego, który podarowały Ci koleżanki Mamy pracujące w bibliotece, do której tak często zaglądałeś, gdy jeszcze sprawnie chodziłeś.
W mojej pamięci pozostaną wesołe i smutne wspomnienia. Także te z okresu, gdy zachorowałeś. Podniosłeś się po operacji przepukliny, podniosłeś się po tym, jak szwankowało Ci serce i musieli wszczepić Ci rozrusznik, a jednak później zupełnie bez powodu coś się z Tobą stało i na dzień przed moją obroną znów trafiłeś do szpitala. Wypuścili Cię po trzech dniach już bez niepokojących objawów, ale potem nagle przestałeś jeść i od tego momentu było już tylko gorzej.
Nie wiem, czy chcę pamiętać te kilka fatalnych miesięcy, kiedy nie spaliśmy po nocach, bo zdarzało Ci się nie rozróżniać pory dnia i nas wołać; ten trudny czas, kiedy zrozpaczeni nie potrafiliśmy zmusić Cię do jedzenia, a Ty marniałeś w oczach, z dnia na dzień coraz bardziej myląc fakty i coraz mniej chętnie dźwigając się z łóżka... Jedynym pocieszeniem było dla nas wtedy to, że ani przez chwilę nie przestałeś rozpoznawać naszej trójki, pomimo tego, że nie poznawałeś własnej wnuczki, nie kojarzyłeś o kim mówimy, gdy wspominaliśmy o Twojej córce i pomimo tego, że wydawały Ci się różne rzeczy, które nigdy nie miały miejsca. 
Te miesiące były koszmarem - każdego dnia baliśmy się, że to już koniec. Aż nagle postanowiłeś znów zrobić nam "psikusa" i cudowną niespodziankę, i do nas "powrócić". Płakałam, gdy po raz pierwszy od wielu tygodni dałeś namówić się do zjedzenia jajka na miękko. Nie mogliśmy uwierzyć, gdy stopniowo znów zacząłeś normalnie jeść. I znowu udało Ci się podnieść, po raz trzeci pokonałeś chorobę.
Rok później byłeś nawet w stanie uczestniczyć w moim ślubie, za co zawsze będę wdzięczna Bogu. Przeżyłeś całe swoje rodzeństwo, choć była Was siódemka, a Ty byłeś trzeci według starszeństwa. I dożyłeś narodzin mojej córki, a swojej praprawnuczki.
Obiecywałeś, że dociągniesz do stu pięciu lat, ale w końcu chyba zmieniłeś zdanie... Pewnego popołudnia po prostu pożegnałeś się z moją Mamą i podziękowałeś Jej za wszystko. Zadzwoniła do mnie z płaczem, w tle słyszałam jak powtarzasz "wszystko w porządku, wszystko w porządku". Wszyscy mieliśmy nadzieję, że masz po prostu gorszy moment, zdarzało Ci się mówić różne rzeczy, w końcu miałeś już dziewięćdziesiąt osiem lat. Mimo to następnego dnia z samego rana zapakowałam Małą do fotelika i ruszyłam do domu. Telefon wpięłam w uchwyt, zastanawiając się, czy powinnam odebrać, jeśli zadzwoni któreś z Rodziców. Tata zadzwonił, gdy byłam w połowie drogi. Odebrałam, chociaż chyba już wiedziałam. Nie zdążyłam.
A więc ostatnie moje wspomnienie z Tobą to to, w którym siedzisz na swoim łóżku, opierając się plecami o kaloryfer, i machasz do mnie i do mojej córeczki, mówiąc cicho "Pa, pa, pa, pa!". To było cztery dni przed Twoim odejściem - być może już wtedy coś przeczuwałeś?
Nie mogę sobie przypomnieć, czy przy pożegnaniu jak zwykle powiedziałam Ci, że Cię kocham. Mała marudziła, kręciła mi się na rękach, zaczynało mi się spieszyć. Mam nadzieję, że niezależnie od tego, czy to powiedziałam, wiedziałeś. I że wiedziałeś, że byłeś jedną z najbliższych mi osób.
Żyłeś chyba tak, jak chciałeś, nawet w chorobie nie cierpiałeś z bólu, do końca otaczali Cię Twoi bliscy i do tego miałeś nawet szansę się pożegnać. Nie każdy ma tyle szczęścia i zdaję sobie z tego sprawę, podobnie jak z tego, że nie każdy ma szczęście mieć Pradziadka i to przez całe swoje dzieciństwo i początek dorosłości. Jednak mimo to czuję pustkę. Nigdy nikogo nie brakowało mi tak bardzo jak Ciebie. I choć do pewnego stopnia byliśmy na to przygotowani, to wciąż boli tak samo. Dla bólu nie ma chyba znaczenia ani stopień "przygotowania", ani żadne inne "czynniki łagodzące" w postaci długich wspaniałych wspólnych lat. Albo może przez to właśnie boli jeszcze bardziej?

Na koniec zacytuję tylko wiersz, którego mnie nauczyłeś, gdy byłam jeszcze w podstawówce:

Idylla maleńka taka:
Wróbel połyka robaka,
Wróbla kot dusi niecnota,
Pies chętnie rozdziera kota,
Psa wilk z lubością pożera,
Wilka zadławia pantera.
Panterę lew rwie na ćwierci,
Lwa człowiek, a sam po śmierci
Staje się łupem robaka.
Idylla maleńka taka.

("Idylla maleńka taka" - Mikołaj Biernacki-Rodoć)

PS Niespełna tydzień po Twojej śmierci zdechł Mruczek. Chyba zabrałeś go po prostu ze sobą; zawsze wolałeś koty niż psy. Mam nadzieję, że teraz leży Ci na kolanach i mruczy, i obaj czekacie na nas gdzieś tam w lepszym świecie wraz z całą resztą naszych bliskich.

______________________________________

Jak widzicie, to właściwie nawet nie jest opowiadanie. To bardziej forma pożegnania z bardzo bliskim mi Człowiekiem. Czułam, że muszę spróbować ubrać moje emocje w słowa, by móc choć trochę się od nich uwolnić. Na razie nie wiem, czy pomogło. Wiem tyle, że jeszcze długo będę przeżywać Jego śmierć, a już zawsze bedę za Nim tęsknić.

Mój Mistrz  (one-shot)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz