Stary kieszonkowy zegarek pokazywał dokładnie czternastą jedenaście. Wskazówka sekundowa ospale sunęła po tarczy, nieubłaganie zbliżając się do godziny dwunastej. Steven Petrie naciągnął na dłonie lateksowe rękawiczki i powoli obrócił zegarek na drugą stronę. Pochyliwszy się nad statywem z lupą, z roztargnieniem zapisał w notatniku:
„Minęły dwie godziny od wyjęcia baterii, a zegarek panny Deepwaters wciąż działa bez zarzutów".
Cholera! To już szósty zegarek, który rozkręcił i wciąż nie udało mu się ustalić, jaka tajemnicza siła je napędza. W takich momentach najbardziej żałował, że rzucił palenie. Ile by dał, by móc znów zaciągnąć się gęstym dymem, zalegającym kojąco w płucach! Nie chciał wyłamać się z noworocznego postanowienia; skoro wytrwał ponad osiem miesięcy, głupio byłoby pęknąć przez głupi zegarek.
Prawdę mówiąc, miał ochotę zapalić już pierwszego dnia po przyjeździe do tej obrzydliwej, nawiedzonej mieściny, ale szybko zrozumiał, że nie powinien. A zwłaszcza nie teraz. To był Chmurny Dzień. Nie wiedzieć czemu wszelkiego rodzaju obłoczki stanowiły coś w rodzaju fizycznej manifestacji lokalnego bóstwa i wszystkie dni, gdy zachmurzenie przekraczało pięćdziesiąt procent traktowane były jak święta. Z tym, że zamiast kolęd z rozmieszczonych w całym mieście głośników dobywało się monotonne zawodzenie w niemożliwym do rozpoznania języku. Nawet nie chciał myśleć, co by się stało, gdyby obraził wtedy niebo wydychanym dymem.
– Doktorze Petrie, przyniosłem panu kawę! – zawołał radośnie Mark Cooper, wślizgując się do laboratorium. Postawił parujący kubek tuż przed Stevenem i uśmiechnął się promiennie. – Mogę pomóc w czymś jeszcze?
Gdy tylko burmistrz dowiedział się, w jakim celu Petrie przybył do jego miasteczka, zażyczył sobie, aby doktor przyjął kogoś miejscowego na stanowisko asystenta. Stevenowi nie trzeba było pokazywać palcem ukrytej w niewinnym stwierdzeniu groźby. Z uśmiechem na twarzy oznajmił burmistrzowi, że wybierze najlepszego kandydata spośród wszystkich, którzy dostarczą mu CV.
Skoro nie miał wyboru i musiał kogoś wybrać, postanowił, że będzie to ktoś na tyle głupi, by nie rozumiał nic a nic z jego naukowej działalności.
Kierując się tą zasadą, wybrał Marka Coopera, który w podaniu o pracę napisał, że jest świetny w znajdowaniu i przynoszeniu różnych rzeczy, nieźle radzi sobie ze sprzątaniem, a jego rodzina twierdzi, że parzy wyśmienitą kawę. Ponieważ nie miał ani zdolności, ani ambicji, by studiować, Steven nie musiał się martwić, że zaraz po wakacjach Mark rzuci pracę na rzecz edukacji. Tak, to również chłopaczyna napisał w CV.
Petrie spojrzał krytycznie na posiadacza najbardziej zielonych oczu na świecie, który z niezbyt inteligentnym uśmiechem nucił „Na morza dnie" z filmu o czerwonowłosej syrence.
– Mógłbyś pozmywać...
– Ej, a może pójdziemy na plażę? – Mark wszedł doktorowi w słowo, zachwycony własnym geniuszem. – Co pan na to? Rozumiem, że przesiedział pan w zamknięciu Kraczący Tydzień i Dzień Sprzątania, ale teraz... No wie pan. Niby już po wakacjach, ale jest tak ciepło i w ogóle.
Stwierdzenie, że Steven przesiedział wspomniane wydarzenia w zamknięciu, było poważnym niedopowiedzeniem. Po prostu gdy się obudził jakieś dwa tygodnie przed rozpoczęciem roku szkolnego, odkrył, że Mark zatrzasnął go w mieszkaniu z kilkoma słoikami gotowego żarcia i liścikiem z ostrzeżeniem:
„Niech pan nie wychodzi, dopóki nie przestaną KRAKAĆ".
Nieco niżej dopisał:
„PS Potem też niech pan nie wychodzi. Ja po pana przyjdę".

YOU ARE READING
Zrób sobie małą przerwę
ParanormalSą na świecie miejsca, w których nic nie jest takie, jakie być powinno. Są też naukowcy, którzy postawili sobie za punkt honoru, by podobne miejsca badać. Są także takie chwile, gdy trzeba sobie po prostu odpuścić. Miniaturka mocno inspirowana Welco...