1. Ciepło.

222 23 3
                                    


Z przykręconego krzywo głośnika – co, nawiasem mówiąc, denerwowało Dianę do tego stopnia, że prawie rwała włosy z głowy, bo należała do grupy osób w każdym calu perfekcyjnych, jednak nigdy nie miała czasu tego poprawić – dochodził cichy, melodyjny głos Birdy. Każda jej piosenka dodawała wieczorom, jak i niekiedy dniom, samotnej dziewczyny odrobiny melancholii, jakby czułości, której, chociaż pragnęła, nie potrafiła doświadczyć w żaden inny sposób.
Słońce piekło tak niemiłosiernie, że okna, te biedne, najbardziej narażone na ciepło okna, prawie się topiły, a przynajmniej takie wrażenie miała szatynka siedząca z podkurczonymi nogami na skórzanej sofie. Aż zrobiło się jej ich żal. Chcąc spojrzeć na bezkres Oceanu Spokojnego, zmrużyła oczy, by światło nie wypaliło jej białek; lubiła ten widok. Ten błękit, wymieszany, idealnie skomponowany ze smutkiem spokój wyciszający lepiej niż wszystkie herbaty zielone razem wzięte. Z jednej strony klęła w duchu jak szewc, gdy stała w korkach, próbując dostać się do Hollywood i przysięgała na wszystkie bóstwa tego świata, że „sprzeda ten dom w cholerę, bo po co jej było to Pacific Palisades", a z drugiej za wszechobecną ciszę, za wręcz operowy śpiew prawdziwych, nietrzymanych w klatkach ptaków – tak rzadko w Los Angeles spotykanych, za pachnący ogród... za to wszystko mogłaby oddać nawet duszę. Duszę, bo prócz bogactw i sławy, niczego cieplejszego nie posiadała.
Ostrzegali ją.
Ostrzegali ją jeszcze w Polsce, kiedy zaczynała profesjonalną karierę aktorską, kiedy kupiła bilet lotniczy do Stanów, kiedy dostała swoją pierwszą poważną rolę w amerykańskim filmie.
Nikt zwyczajnie nie chciał jej stracić, jednak Diana – jak zwykle – musiała postawić na swoim; tupnęła nóżką, odwróciła się na dziesięciocentymetrowej szpilce i ruszyła „zdobywać świat", choć z tyłu główki rosła obawa czy naprawdę uda jej się o nikim nie zapomnieć. Nie. Będzie silna, da radę, przecież przyjaźń i miłość jest najważniejsza.
I przypomniała sobie o tym, kiedy siedziała sama w wielkim domu, słuchając melancholijnego głosu Birdy, by poczuć chociaż trochę upragnionego ciepła.

Och, Diana, przecież na zewnątrz było wręcz gorąco, wystarczyło wyjść i się rozejrzeć! Nigdy nie potrafiłaś dostrzec rzeczy, które znajdowały się na wyciągnięcie ręki.

Smutek już ją nudził. Wbrew pozorom Diana nie należała do osób roztrząsających każdą sekundę swojego życia godzinami; od czasu do czasu miała gorsze momenty, zresztą jak każdy, jednak ten pięcioletni pobyt w Stanach Zjednoczonych, praca jako popularna aktorka, codzienna walka o możliwość wspinania się na szczyt, to wszystko nauczyło ją, że nawet gdy łzy wypływają z jednego oka jak z wodospadu, trzeba ustawić się drugim profilem ze sztucznym uśmiechem i iść do przodu, nie zważając na nic. Sprawdzało się.
Spojrzała na wyświetlacz telefonu, sprawdzając czy na pewno ma dziś wolny dzień, bo już parę razy zdarzyło się, że o jakiejś gali czy premierze przypomniała sobie na piętnaście minut przed. Na całe szczęście, bo miała już trochę dość - potrzebowała spokoju, okazało się, że calutki dzień i calutką noc może przeznaczyć na przyjemności. Rozłożyła się na wielkiej kanapie, dziękując bogu, że dom kupiła już tak dobrze umeblowany; ha, praca aktorki, oprócz tego, że zabierała ze sobą, jakby w ramach podziękowania, wszystkie zawarte kiedykolwiek przyjaźnie czy inne związki, potrafiła dawać dużo przyjemności. Na przykład warty parę milionów dom na Pacific Palisades. Na przykład.
Sięgnęła po laptopa, wcześniej postanawiając, że obejrzy sobie jakiś film, a następnie wyjdzie pobiegać, ewentualnie przejdzie się na zakupy – nie ma to jak produktywny dzień! Normalnie zdenerwowałaby się sama na siebie, ale była tak wyczerpana, że i jej mózg, i lodowate serducho, zgodnie stwierdziło, że odpoczynek jej się po prostu należy. Uśmiechnęła się, widząc na tapecie jakiś ładny krajobraz i w duchu obiecała sobie, że kiedyś zwiedzi najpiękniejsze miejsca na Ziemi, to zawsze było jej marzenie. Przejechała kursorem po ekranie, by ostatecznie wejść w przeglądarkę; już miała wpisywać „Skazani na Shawshank", chcąc po raz setny popodziwiać jeden z największych cudów kinematografii, kiedy gdzieś w najnowszych wiadomościach dostrzegła tak znane sobie słowo, powodujące, że prawie namacalne ciepło rodzinnego domu rozlało się po drobnym ciele szatynki, a jej wiecznie obojętną twarz rozjaśnił niewielki, jednakże szczery uśmieszek.
Eurowizja.
Natychmiast przypomniała sobie, jak razem z mamą, tatą i dwoma siostrami, siedziała przed telewizorem ze ściśniętymi kciukami; śmiali się, tańczyli do ulubionych piosenek, buczeli, gdy ktoś, kogo nie lubili, dostawał dużo punktów. Ten jeden wieczór powodował, że rodzice nie zajmowali się pracą, siostry nie wychodziły na imprezy – muzyka naprawdę łączyła ich rodzinę. Nawet tak mało ambitna muzyka.
Diana bez zastanowienie rzuciła się w wir poszukiwań jakiejkolwiek strony, gdzie na żywo będzie mogła obejrzeć Eurowizję, wspominając ciepło domowego ogniska, a gdy już jej się to udało, wcisnęła się w kanapę jeszcze głębiej, zwijając się jak mały kotek.
Nie wiedziała, dlaczego ten dzień musiał być tak melancholijny i na każdym kroku próbował przywrócić jej wspomnienia, które dawno rzuciła w niepamięć; pierwszy występ. Kostyantin Boczarow, znany szerzej jako Melovin. Prawie że poczuła na skórze pieczenie spowodowane kontaktem z gorącą czekoladą, prawie że zobaczyła przed sobą ten rozbiegany wzrok, który towarzyszył mu przy ich każdym następnym spotkaniu, prawie że usłyszała momentami drżący głos, jakim rozmawiał z nią przez telefon. Po tym niezbyt udanym spotkaniu w Barcelonie dokładnie dziesięć lat temu, Diana zachowała kontakt z Ukraińcem. Na początku gorący, rozmawiali prawie codziennie – bo Kostya, jak na swój wiek wydawał się niebywale dojrzały, co szatynce niezwykle imponowało, spotykali się parę razy w roku, łączyła ich naprawdę piękna przyjaźń. Przyjaźń szybko wystawiona na próbę. Przeprowadzka dziewczyny do stolicy, a równocześnie początek poważnej kariery aktorskiej spowodował, że siedemnastoletnia gwiazdka teatru nie miała czasu na trzynastoletniego chłopca z Ukrainy, a przynajmniej nie tyle czasu, ile on potrzebował. Znajomość traciła radosne barwy z dnia na dzień, rozmowy stały się wymuszone, a uśmiechy podczas nielicznych spotkań sztuczne. Gdy jechali razem samochodem, nie wypełniał go radosny śmiech, a raczej znudzone spojrzenia w przeciwną stronę. Wszystkie próby odnowienia całej tej radości – wszystkie inicjowane przez chłopaka – nie wychodziły, a jeśli już jakiś płomyczek nadziei zaczynał się tlić, gasł równie szybko, jak się pojawiał.
W końcu dwudziestolatka wyjechała, a szesnastolatek się poddał.
I to był największy błąd, bo potrzebowała go (może wciąż potrzebuje?) akurat wtedy, gdy on starał się wyrzucić ją z pamięci. A jej duma nie pozwalała na wykonanie połączenia, choćby chciała, nie potrafiła.
Zupełnie jakby telefon miał ją poparzyć, a słowa „przepraszam, że się nie odzywałam" udusić.


Obiecuję, że w kolejnym rozdziale będzie już "prawdziwy" Kostya, a nie tylko jego wspomnienie.

Czekajcie cierpliwie i cieszcie się, że lubię to pisać. 

Lots of love.

każda piosenka na początku rozdziału pomagała mi ów rozdział pisać oraz, co najważniejsze, nawiązuje do treści i  do emocji, więc osobiście polecam wsłuchać się w tekst.

You've reached the end of published parts.

⏰ Last updated: May 23, 2018 ⏰

Add this story to your Library to get notified about new parts!

Svit v poloni | MÉLOVINWhere stories live. Discover now