,,Jaon..."
,,Jaon..."
,,Jaon..."
Oto kolejna osoba próbowała go wywołać. Mały, czarnowłosy chłopczyk, chyba nie zdawał sobie sprawy z czym zadziera. Jak wielką siłę ma ten osobnik. Że mógłby zgnieść go, niczym małą, nędzną mrówkę, nie wysilając się nawet przy tym zbytnio. Że w każdej chwili może go zabić. I nawet Bóg go wtedy nie uratuje.
Jednak czarne jak noc, pełne przejęcia oczka wcale nie wyrażały strachu, a wręcz przeciwnie - radość, fascynację, zaciekawienie. Chłopczyk o imieniu Loce po chwili odstawił księgę i spojrzał wyczekująco na gwiazdę w obręczy narysowaną kredką po podłodze.
- Jaoś... - szepnął cicho i z wielkim przejęciem, jakby spodziewał się właśnie wizyty kogoś arcyważnego. Po chwili krąg zaświecił się, a jego jasny blask rozjaśnił wszystko dookoła. Chłopiec zamknął oczy i odczekał kilka sekund. Gdy je ponownie otworzył, stał przed nim prawie, że nagi, dorosły, przystojny mężczyzna. Z jego pleców wyrastały ogromne, demoniczne skrzydła, oczy świeciły niebieskim, przenikającym blaskiem, a z włosów wystawały potężne, demoniczne rogi. Wyglądał przerażająco i dumnie. Maluch jednak nie przejął się tym zbytnio i przylgnął do niego od razu, tuląc się do jego bioder.
- Jaoś! - pisnął radośnie, a demon z kamienną miną schylił się i wziął dziecko na ręce, by mogło spojrzeć mu prosto w twarz.
- Ciuuuu... - emoś położył małe rączki na obu policzkach mężczyzny po czym przeniknął jego zimne oczy swoim uradowanym wzrokiem. Demon po chwili nie wytrzymał i uśmiechnął się lekko.
- Wiesz, że nie wolno mi się cieszyć, Loce... - brunet dotknął policzka malucha czule, po czym pocałował go w czoło. Ten na to wtulił głowę w zagłówek szyi mężczyzny i uśmiechnął się szeroko.
- Przy mnie wolno... Ja Ci każę! - objął go nóżkami w pasie, jakby bojąc się, że zaraz odleci - To ja Cię wezwałem!
Jaon Destiny nie za wiele mógł powiedzieć, ani zrobić. Kochał malucha całym sercem, jednak jego życie w porównaniu do życia demona było kruche i słabe. Mógł zginąć w każdej chwili, a poza tym i tak żył strasznie krótko. Demony... On, Jaon Destiny żył już od początków świata, najpierw jako anioł, a potem jako demon. Z czasem najsilniejszy, jakiego poznał świat. I tak miało być po niepamiętne czasy.
Mimo tak sędziwego wieku, nigdy nie spotkał kogoś, kto traktował by go jak Loce. Nie ze strachem, a zafascynowaniem i lubością. Mały kochał z nim przebywać. Głaskać jego skrzydła i rogi. Wtulać się w ciało. Rozmawiać i bawić. I choć początkowo miała to być jego kolejna ofiara, nie miał serca cokolwiek mu zrobić. Tak, lodowe serce najpotężniejszego Demona stopił w mig mały chłopczyk z czarnymi jak noc oczkami, dziecięcymi odruchami i chorobą psychiczną. Był cholernie słodki. Był dla Jaona jak miś, którego można wyściskać lub przytulić, można powiedzieć, że był też jego słabością, bo w stosunku do reszty demon miał serce zimne i bezwzględne.
Mężczyzna był niesamowicie dobrze zbudowany, jak i zresztą wszystkie demony pod postacią ludzką. Prawie nagi, krocze okrywała tylko zwiewna, jedwabna tkanina, która zresztą i tak niewiele zasłaniała. Malucha jednak to wcale nie raziło, ani nie obrzydzało - kochał spać na jego torsie, błądzić palcami po ciele, lub zaglądać w zimne, niebieskie oczy, które widziały już miliardy morderstw. I tym razem, gdy Jaon usiadł na łóżku, ten po prostu jak gdyby nigdy nic, wszedł na jego kolana i usiadł się tam wygodnie z pupcią.
- Jaaaaoś. - wyszeptał maluch i położył łapki na jego torsie - Czy zrobiłeś dziś coś złego?
,,Coś" to mało powiedziane. Jaon spowodował dziś już tyle morderstw i samobójstw, że trudno byłoby to komukolwiek zliczyć. Ale wcale nie zamierzał się przyznawać do tego małemu. W kłamaniu też był świetny.