Pogoda dla wolności

374 3 0
                                    

Piękna pogoda dzisiaj dopisała. Naprawdę piękna. Świat w ogóle zawsze wydawał mi się piękny i pełen kolorów, a nie tylko czarny z odrobiną bieli w okolicach szyi urzędnika mafii przeszłości.
Ludzie też są dobrzy, dopóki nie są zmuszani do zła przez grupkę zwyrodnialców.
Zresztą po co to wspominać... chyba tylko ze względu na irracjonalną tęsknotę za młodością. Młodością, która na swój sposób była zamordowana. Ale człowiek taki już jest. Nawet to co było złe, potrafi przekształcić na swoją korzyść. Potrzeba tylko czasu. I wolności.
Kurza twarz! Jak przyjemnie! Plaża, wiaterek cieplutki, chatka na brzegu morza. I dobry papierosek. Stać mnie. Jestem emerytem. Stać mnie na luksus po całym życiu wypełnionym obowiązkami. Stać mnie na chatkę, samochód, dobre żarcie, imprezki. Żadnych tam znowu sensacji. Nie szaleję. Trzeba wspomagać swoje dzieci z reszty emerytury. Wnuk poszedł właśnie na studia. Mądry dzieciak. Bystry i racjonalny. Nie to co młodzież z moich czasów. Taka pogubiona... nie nauczona myślenia, własnego rozumowania, własnego zdania...
50 lat musiałem na to czekać. Ale, nie ma co narzekać. Na taki moment czekali ludzie od 2000 lat przynajmniej. Całe pokolenia. 2000 lat marnowania ludzkiego potencjału...
Najważniejsze, że moim dzieciom udało się przeżyć. I mnie też. Brak mi czasem mojej dziewczyny. Dobra kobieta. Chcieliśmy mieć dzieci. Ona nie za bardzo mogła. Człowiek starał się jak mógł, by żyć zgodnie z prawem. Ale jak tu żyć zgodnie z prawem, gdy według jego litery bycie ateistą jest zbrodnią? Jak tu żyć „zgodnie z prawem“, gdy według tegoż prawa życie bez ślubu, to życie „wbrew wartościom“ i „obraza uczuć religijnych“? Uczuć kogo, grzecznie się pytam? Sędziego, czy kurduplowatego przywódcy chorej partii?
Zdecydowaliśmy się. Baliśmy się jak cholera, ale nie było innego wyjścia. Adopcja nie wchodziła w rachubę. Nie byliśmy wystarczająco „wiarygodni“ dla zboczonego systemu produkującego sieroty zakazem aborcji. Kazali rodzić jednym innym zabraniali. Kazali rodzić a później te biedne dzieciaki jak bezpańskie psy na „łasce Pana“. Strach ściskał nam tyłki, gdy wchodziliśmy z nią do szpitala. Tam pracował taki dobry lekarz. Pomocny chłop. Rozumiał ludzi. W zależności od wkładu finansowego do jego fartucha. Ale, dla nas pieniądze nie były ważne. Ważna była ta zbawienna probówka, która miała wszystko odmienić na lepsze....
Zabieg udał się. Urodziła mi się wspaniała córeczka. Małe światełko w ogromnym ciemnogrodzie zwanym „ojczyzną“. Cholera... ciągle te slogany chodzą mi po głowie... nawet po 50 latach bronienia się przed nimi. Ta siła mediów. Siła natarczywości ludzkiej. Siła tych ciągłych pytań czy jestem „wierzący“ czy „niewierzący“. Czy jestem „za“ a jeśli nie to w mordę kijem od Młodzieży Wszech coś tam. Siła presji społecznej... której nigdy nie chciałem się poddać, i dlatego byłem „stygmatyzowany“. Piętnowany obelgami typu „nienormalny“, „zdrajca Chrystusa i narodu“, „żyd“ (w znaczeniu pejoratywnym i w brzmieniu to na pewno było z małej litery). Nieważne. Ważne, że się udało. Przyszła na świat. Przepełniona radością. I już na swój sposób napiętnowana przez starszych członków rodziny, bo... nie chrzczona.
I wtedy stało się to, co się stało. Złapali lekarza. I złapali wszystkie jego pacjentki. Sam naczelny kurdupel naciskał na „niezawisły“ sąd aby wyroki były bez zawieszeń i najwyższe. Dla obrony „wartości“. Dla przykładu. Każda kobieta dostała parę lat minimum. Każdy mąż czy partner także. Ile? To zależało od historii parafialnych. Od papierów jakie były od dawna zbierane. Czarna instytucja doskonaliła w końcu metody przez 2000 lat. Wszystko wiedzieli. A ludzie wszystko dobrowolnie paplali. Żadne Stazi, żadne Sekuritate, żadne UB, SB czy USB nie potrafiło tego załatwić w tak bielusieńkich rękawiczkach jak ta instytucja.
Wyroki zapadły. Drzwi zamknęły się za skazanymi, jak brama piekieł. Tak nazwano to w niezależnych mediach, w których opisano „przestępców” jako „zdegenerowanych ateistów“, „zbrodniarzy antykościelnych“, „zboczeńców eksperymentujących na ludziach”, „skąpców lżących z bożego dzieła“. Drzwi zamykały się przy dźwiękach modlitewnych zaśpiewów podstarzałych pań w wieku po-klimakteryjnym, których nawet perwerci już nie chcieli. I zamknęły się. Dla większości na zawsze. Moja dziewczyna... była w tej mniejszości. Została pobita różańcami podczas więziennej mszy... za to, że odmówiła współudziału. W papierach tylko napisano „Pan wezwał ją do siebie w sposób naturalny“.
Naturalna śmierć dla ateisty... zatłuczenie albo uduszenie różańcem.
Po co znowu to wszystko wspominam? Przecież wszyscy znają historię. Znają historię od czasów, gdy pozwolono klechom podnieść głowy w drugiej połowie XX wieku. Kiedy Polska jeszcze nazywała się Polską. Później tą nazwę wielokrotnie zmieniano. Krok po kroku. Żeby tłum się przyzwyczaił do religijnego totalitaryzmu jak żaba gotowana powoli przyzwyczaja się do śmierci... Natura podpowiada tyle rozwiązań... w szczególności chore umysły potrafiły to dostrzec. Żabę można ugotować na śmierć. Co najważniejsze, bez najmniejszego oporu. Nie dlatego, że żaba ma jakieś zapędy samobójcze. Nie... taki jej organizm. Wrzuca się żabę i po woli, krok po kroku, stopień za stopniem podnosi się temperaturę. Jej organizm przyzwyczaja się. Żaba nie walczy bo nie czuje niebezpieczeństwa. Aż w nieświadomości ginie. Z ludźmi tak samo. Ustawa za ustawą. Prawko za prawkiem. Najpierw religia i etyka w szkole. (Przecież to tylko wyjdzie na dobre! Prawda?). Po jakimś czasie problem z nauczycielami etyki. Stopniowe dyskryminowanie uczniów, którzy nie chcą chodzić na religię. Przecież w czasie zajęć lekcyjnych nie wolno im się ot, tak sobie urywać! Dla ich własnego dobra, niech lepiej już posiedzą z kolegami w klasie. Nie muszą przecież słuchać katechety. Wystarczy, że są. Resztą zajmie się, stopniowo. zdrowy i niezauważalny na początku ostracyzm.
Drobiazg. Rzekomo nieszkodliwy. Później krzyże na drogach. W urzędach. Przecież to tylko dowód szacunku dla wiodącej religii. Później minister całuje biskupa publicznie w pierścień. Później księdza zaprasza się na obrady parlamentu. Przecież to ciągle nic. Później... kara więzienia za in vitro. Ale nie bądźmy nieuczciwi wobec klasy rządzącej. Zaproponowali, by nie karać tylko tych po ślubie. Przecież to cywilizowane rozwiązanie. Później okazało się, że ślub musiał być konkordatowy. Później i tak doszukali się czegoś innego i suma summarum... więzienie za in vitro.
Tylko więzienie. Nie wolno było karać śmiercią. Można zagłodzić, ale Jezus też pościł 40 dni i nocy więc dwa lub trzy posty pod rząd, to tylko nauki chrześcijańskie.
Może lepiej dla niektórych umrzeć pod pręgierzem różańca w rękach modlącego się oprawcy, który pomimo mordu i tak był prawowiernym wiernym. Takim wolno popełniać błędy. A od różańca umiera się szybciej i mniej boleśnie niż z głodu. Nieważne czy z „głodu z Jezusem” czy „bez Jezusa”. No i spowiedź dla tych trzymających różaniec... jest przecież taka oczyszczająca!
O czym ja to mówiłem? A.. o pogodzie. Nie ma co. Warto się cieszyć tym co się ma. Nawet jeśli to tylko na chwilę. Na ostatni moment przed odejściem. Jestem emerytem. To w sumie bez większego znaczenia. I tak umieram. Rak. Ten trafia każdego. Wierzącego i niewierzącego. Ale jestem otoczony specjalną troską. Bo jestem emerytem nowej ery. Emerytem nowego świata. Emerytem ery, którą niektórzy nazywają Erą Po Ciemnogrodzie.
Najpiękniejszy okres w moim życiu... gdy wszystko zaczęło się zmieniać. Zaczęło się niewinnie. Był przepis o obowiązkowych szczepieniach. Ktoś się pomylił i wypuścił na rynek szczepionkę, wywołującą zaburzenia świadomości. Trzeba było ludzi masowo leczyć w szpitalach psychiatrycznych. Ale było już coś... o czym rząd po prostu nie wiedział. Pewien młody błyskotliwy lekarz, pod płaszczykiem badań nad chorobami mózgu, osiągnął swój ukryty cel. Znalazł „boski punkt“. Malusieńkie miejsce w ludzkim mózgu, które powodowało zakłócenia w jego pracy. Wywoływało religijność. Taki maleńki punkcik. Jakaś wada genetyczna albo celowa robota z zaginionej cywilizacji. Różne są domysły. Niektórzy twierdzili, że to kosmici. Inni, że zwyczajny błąd genetyczny. Inni, że mutacja. To nie ma znaczenia. Ten mały punkt, można było unieszkodliwić jednym ukłuciem igły. Może lasera. Nie wiem. Nie byłem nigdy lekarzem więc nie znam się do końca. W każdym razie lekarz był naprawdę bystry. Przemilczał swoje odkrycie. Wykonał zabieg na kilku znajomych. Gdy byli już „uzdrowieni“, nakłonił ich do pomocy. Oczywiście, że pomagali. Każdy myślący racjonalnie człowiek pomógłby w tym gdyby mógł. A co dopiero ci całkowicie „uzdrowieni“. Oczyszczanie zaczęło się wśród naukowców. Nie było żadnych pretensji ze strony żadnego poddanego zabiegowi. Tak samo jak żaden ateista nie miałby pretensji za to, że ktoś go wyciągnął z magmy i oczyścił z wcześniejszych chorobliwych uniesień pod niebiosa. Ja też będąc młodym byłem religijny. Dopóki nie zorientowałem się, jak wiele nienawiści jest w ludziach tak głośno mówiących o swej jedynej słusznej drodze i „miłości“. O prawdziwej miłości nie trzeba trąbić na ambonie. Ona po prostu jest. I wpływa na ludzkie życie a przede wszystkim pełna jest akceptacji i zrozumienia. Ale ci rozmodleni nie mieli jej za grosz.... mieli miłość! A jakże! Do samych siebie i swojej własnej nienawiści. To na pewno mieli.
Z dnia na dzień grono zdrowych rosło. Jeden instytut, drugi, szpitale... urzędy. Kroczek po kroczku. Niezauważalnie dla wściekłych oczu przewodzącego kurdupla. Uzdrawiająca igła dotarła do ogromnej masy zarażonych niefortunną (?) szczepionką. Może szczepionka była... a może nie była jednak pomyłką. Może ci ludzie po prostu mieli znaleźć się w szpitalach... aby ich wyleczono. Nie wiem. Nie pytałem o to. Myślę, że tak było. To były miliony szczepionych... których już po paru dniach wypuszczano do domu. Trudno było od razu dostrzec zmiany w ich zachowaniu i myśleniu. Gdy je zauważono... już było prawie po wszystkim. Najważniejsze, że „wierzących“ pozostał tylko mały odsetek. Promil. A może innej nawet.
Zmieniono władzę. Poprzedników skazano na dożywotnie ciężkie roboty na rzecz społeczeństwa. Księży, biskupów pozbawiono tego, co kochali najbardziej. Luksusu i sukienek i wolności decyzji. To były potężne pieniądze na nowy start dla ludzkości. Ogromne. Wystarczyło na zagospodarowanie wszystkich dziur. Nagle okazało się, że państwo stać na wszystko. Na dobrobyt dla emerytów chociażby. Na studia dla każdego, kto chce. Na start dla każdego kto tylko chce. Długi? Może ktoś z mojego pokolenia jeszcze pamięta takie słowo.... albo takie jak „dziura budżetowa“. Myślę, że do dzisiaj specjaliści nie są w stanie doliczyć się tego, co kościół nakradł przez 2000 lat.
Dlatego stać mnie na chatkę. Na pomaganie wnukom, chociaż wcale pomocy nie potrzebują i nigdy jej potrzebować nie będą. Ale taka jest troszkę rola dziadków... dziadka. Tak. Niestety tylko dziadka. Córcia przeżyła. Nie siedziałem długo w więżeniu. Tylko 5 lat. Gdy mnie wypuszczono, świat już był zdrowy. Córka otoczona państwową opieką na bardzo wysokim poziomie. Dla mnie czekało odszkodowanie. Ale mojej dziewczyny tam nie było... Czekała służba. Właśnie. Nie wspomniałem o tym ani słowem.
Oczywiście, że mam służbę. Tak jak każdy. Nasze nowe społeczeństwo jest bardzo tolerancyjne wobec tych, których uzdrowić się nie dało. Księża i biskupi jeszcze do dzisiaj odpracowują za kawałek chleba swoje prace społeczne. Jeden taki jest u kumpla. Kumpel czasem przesadza z żartami i całuje go w łapę. A ten się poci ze złości i piekłem straszy. A za złość... musi sprzątać kibelek. Nie ma lekko. Nie mają prawa do pretensji. To i tak mała kara za 2000 lat zbrodni.
U mnie jest taka jedna. Kozowata. Chce „zachować wiarę“. Oczywiście, że jej wolno. Nikt przecież nie będzie jej bronił. Leczenie przymusowe zostało zniesione zaraz po zmianach. A ona nieuleczalna też chyba. Nie lubię jej za bardzo, ale cóż. Państwo mi przydzieliło, bo muszę mieć opiekę. Stary w końcu jestem. Chce „zachować wiarę“, to niech pracuje. Takie mamy prawo. Chcesz być wierzącym- masz prawo. Pod pewnymi drobnymi warunkami. 10 lat pracy na rzecz społeczeństwa za najniższe możliwe wynagrodzenie. To uczciwy interes. Prosty test wartości „wiary“. Chcesz czytać biblię? Nikt ci nie broni! Jeśli chcesz ją czytać, to musisz ją nosić. Musi ważyć 20 kilogramów. Nie wolno ci używać żadnych urządzeń wspomagających jej transport. Żadnego wózka, żadnej torby, żadnego plecaka. Żadnego wożenia tyłka środkami publicznego transportu. Masz ją mieć ciągle przy sobie. Nie wolno ci jej odłożyć. Musisz cenić swoją księgę. Skoro jest dla ciebie tak wartościowa, to ponoć konsekwencję twoich wyborów. Decydując się na czytanie tej księgi zrzekasz się wielu różnych korzyści wynikających z ubezpieczeń społecznych. Musisz także nosić ubranie w kolorze szarym i wolno ci nowe kupić raz na trzy lata. Każda biblia ma licznik. System sprawdzający jak często czytasz. Im więcej czytasz, tym mniej benefitów od społeczeństwa. To prościutki wybór. W końcu wiara nie jest za darmo. I musisz pracować. Jak? Niech ci pomoże bóg albo radź sobie jedną ręką!
Dlaczego mówię o niej „kozowata“? Ten szary wygląd i jej głos. Jak mówi to swoje „Jezu“ to brzmi jak koza na pastwisku. Poza tym to taka święto puszczalska. Nie mam nic przeciwko dziewczynom, które to lubią. To naturalne. Ale mam i będę miał przeciwko tym, które tak bełkocą o moralności a puszczają się pod każdą kapliczką. Za mojej młodości byłaby pewnie gwiazdą pielgrzymek do takiej jednej góry.
Wiem, że się puszcza. Przyłapałem ją kiedyś z ogrodnikiem. Podstarzałym klechą. Tak często wykrzykiwała to swoje „Jezu“ że chyba nawet w tej jej biblii tak często to słowo nie występuje. Fuj. Aż mi się niedobrze zrobiło. Bądź co bądź, nawet jako niewierzący zachowywałem troszkę szacunku dla tej Jezusowej religii. Nie lubię takich świetojebliwych. Ale wywiązuje się ze swoich obowiązków. Nie będę narzekał. Tym bardziej, że takich już coraz mniej. Prędzej czy później prawie każdy, nawet debil potrafi użyć mózgu i pomyśleć o tym co rzeczywiste. A takie... jak chcą tego swojego Jezuska i tą swoją książeczkę, to niech przysłużą się społeczeństwu.
Cokolwiek by nie mówić, cieszę się. Cieszę się z każdej sekundy życia. Pomimo wielu przeżyć sypiam spokojnie. Nie mam stresu, że popełniam grzechy. Nie wierzę w grzechy. Nie wierzę w potwora, którym wycierali sobie gębę ci purpurowi pajace z mojej przeszłości.
Może kiedyś napiszę coś dla potomnych... żeby wiedzieli, jak to kiedyś było.
Pewnie już tego nie zrozumieją. Trudno zrozumieć coś chorego, gdy osiągnęło się najbardziej możliwy stan racjonalności umysłu.
Ja to jeszcze rozumiem. Nie trzeba było mnie leczyć z religijności bo sam się w niej wyleczyłem w porę. Ale racjonalności całkowitej nie ma we mnie i nie będzie. Z tym rodzą się nowe pokolenia. Ja to jednak ciągle resztka starszych pokoleń... Moje wnuki. One już są inne. Ja już jestem stary. Po co zmieniać mi mózg na ostatnią chwilę?
Jutro odchodzę, bo jestem człowiekiem i mam prawo do eutanazji. To moje prawo. Oddane mi po zmianach. Nie chcę cierpieć i nikt nie będzie mnie zmuszał do cierpienia w imię moralności czy czegokolwiek. Przede wszystkim żaden klecha, który nie weźmie ode mnie bólu... Tym zawsze najłatwiej się pouczało innych.

Odchodzę z godnością człowieka. Bo godność człowieka, starca czy młodego, jest najważniejsza. I mogła być tylko osiągnięta bez religii... małego punkcika w mózgu... który zakłócał historię przez tysiąclecia.
Nie spotkamy się. Pora się z tym pogodzić. „Tam“ nikogo i nic nie ma. Dlatego resztę swojego życia wykorzystałem w pełni. Bez skrupułów i sztucznych wartości.
Przyszła „kozowata“. Niesie obiad. Zjem, zanim się pomodli. Nie chcę, żeby mi coś zaległo na żołądku w tak piękny dzień.
Aha i ostatnie... nie ma już żadnego przewodniczącego kurdupla. To też mnie niezmiernie cieszy.


Wojciech Glanc
Berlin 2012.07.17
http://www.brzuchomowca.com 

Pogoda dla wolnościOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz