Rozdział I- Dziecko Światła i Mroku

38 4 4
                                    

Pisk. Ostry, głośny, przeszywający. Kobiecy pisk. Lecz, nie taki, jak to dziewki zwykły piszczeć przy dobry chędożeniu. Pisk. Głośny, straszny, przerażający. Wołanie. Płacz dzieci. I ten gardłowy, nienaturalny, dziki ryk. Dym. Płacz. Krew.

Zawsze tak samo. Pomyślał mężczyzna, patrzący na wszystko z niewysokiego wzgórza, kilkadziesiąt metrów od płonącej wioski. Koń parsknął. Nadjechał drugi. Ukryte pod obszernym kapturem oczy, zadawały nieme pytanie. Ten pierwszy, kiwnął schowaną pod kapturem głową. Ruszyli.

Stukot kopyt zwrócił uwagę niskiego, pokracznego orka. Świst. Łeb potwora padł na glebę, wykrzywiony w ohydnym grymasie. Następny, cięty poprzek. Kolejny, z wypaloną od czaru gębą. Zsiedli z koni.

Od razu zostali otoczeni przez pięć szczerbatych pokrak, ryczących i wymachujących różnoraką bronią. Sztyletami, mieczykami, buzdyganami.

Nie wiedząc kiedy, po dwóch czarno ubranych mężczyznach, zostały tylko smugi mrocznej energii.

Szybka seria cięć. Pisk zarzynanych potworków. Swąd palonych chat. Zawsze tak samo. Ta myśl znów go dopadła. Pół-piruet, i kolejna pokraka padła na ziemię, bez dolnych kończyn. Zawsze tak samo upadają. Zawsze flaki tak samo się wylewają, tak samo parują na chłodnym powietrzu.

- Rozdzielamy się - powiedział zimnym i szorstkim głosem.

- Tak jest - ten głos był miły, ciepły oraz młodociany. Właściciel mógł mieć najwyżej 25 lat.

Bieg przez pogorzelisko. Niewielu atakujących zostało. Na małe wioski, jak Lubierze, wysyłano jednego orka, oraz dziesiątkę pokrak. Trzeba było jednak sprawdzić. Pierwsza chałupa. Zajmujące się ogniem drzwi, wypadły z rzemiennych zawiasów pod wpływem kopniaka mężczyzny. Nic. Następna chata. Zarżnięty stary dziad. Kolejna. Zmasakrowana toporkami kobieta. Obok, brodaty mężczyzna, z krotką dzidą w brzuchu. Zawsze tak samo. Jednak, coś nie było takie same.

W kolejnej chacie, czarnowłosy zobaczył coś, co w dzisiejszym świecie nie było tak oczywiste. Matka. Samotna matka, z tomahawkiem w piersi. Leżała obok małego, drewnianego łóżeczka. Zerknął. Dziecko. Kilkunastu miesięczne dziecko, z poderżniętym gardłem. Wydziwiało oczka, nie wiedząc co się dzieje, i co je spotkało  Owa scena, przypomniała mu pewną sytuację, która w jakimś stopniu zmieniła jego brudne, krwawe i paskudne życie.

22 lata wcześniej 

Biegł przez las, szukając na ziemi śladów. Prawie was mam, skurwysyni . Wybiegł na gościniec. Już wiedział, gdzie są. Po kilku metrach, dostrzegł wóz. Świst. Piruetem uniknął pędzącej ku niemu pordzewiałej, ciężkiej strzały. Mignięciem pokonał dzielący go dystans od pokracznego łucznika, i ciął poziomo w pysk półtorametrowego stworka. Przybiegł następny.

Chujowej jakości krótki miecz, nie mógł równać się z półtora-ręcznym mieczem Wyklętego. Twarda stal mocno uderzyła w ostrze pokraki, zmuszając ją do wycofania się. Niezdarny stwór potknął się o trupa współbratymca, upadł. Czarnowłosy zmiażdżył podkutym butem krtań pokraki. Wysoki ork, dowódca grupy łachmytów, ze świtą czterech przydupasów, ruszył na Wyklętego.

Skoncentrowana Kula Światła, uderzyła w zbitą grupę wątpliwych wojowników. Iskrząca światłość poparzyła potwory, przepalając skórę, żyły, oraz organy wewnętrzne, doprowadzając do bolesnej śmierci. Zginał każdy, prawie każdy.

- W... Wyklęty... Hy... Hybry-da... Magii!!!- ryknął gardłowo ork, trzymając się za przepalony bok.

- Niespodzianka, psi synu.

- Aaarrghh!

- Zdychaj.

Zostawił konającego orka. Zabrał się do przeszukiwania wozu. Było tam pełno trupów.

Woźnica, z włócznią w ręku, zginął od strzały. Jasnowłosy młodzik, zapewne pomocnik, nawet nie zdążył dobyć sztyletu. Przeszedł do miejsca dla pasażerów. Prosto ubrany kasztanowłosy chłop, zginał w walce cięty w plecy. Kolejny, młodszy, ze zmasakrowaną twarzą od nadziaka. Kobieta w jasnoniebieskiej sukience, podkreślającej jej niebieskie oczy, pchnięta w brzuch mieczem. Czołgała się gdzieś, plamiąc tanie deski wozu. Czołgała się po coś. Z początku, nie wiedział po co. Dopiero gdy usłyszał płacz, zorientował się, na czym kobiecie tak zależało.

Zaklął szpetnie. W wiklinowym koszu, wyłożonym od środka kocami, spoczywał mały chłopiec. Miał na oko kilka miesięcy. Zaszklonymi od płaczu oczkami, przyglądał się niezwykłym oczom mężczyzny.

Dziwne, pomyślał. Dzieci, kiedy zobaczyły jego oczy, natychmiast płakały. Bowiem białka jego oczu były całkiem czarne, a tęczówki wyglądały jak popękany lód. Nie była to biel, jaką można zauważyć u Paladynów. Biel jasną, ciepłą i miłą. Jego tęczówki, miały kolor ostrej, lodowej bieli. Bieli nieprzyjemnej. Właściciel takich oczu, musiał stworzony być do rzeczy strasznych. Do mordowania. Dzieło magii. Mimo iż był hybrydą magii Mroku i Światła, w jego ciele panował mrok. Stąd czarne jak smoła włosy, blada skóra, i te niezwykłe, straszne oczy.

Chłopiec nie płakał, nie robił min. Po prostu patrzył. Mężczyzna sięgnął po sztylet. Nie mógł, i nie chciał go zabrać. Nie był niańką. Jeśli by go zostawił, zginął by z głodu, pragnienia i zimna. Zostało jedno. Nagle poczuł coś, czego bardzo, bardzo dawno nie czuł. Coś, co czuł gdy... Nie, to nie możliwe. A jednak. Tak, czuł to wyraźnie. Nie mógł małego zostawić. Nie z litości i współczucia. On czegoś takiego nie miał. Nie mógł go zostawić, bo...  Bo...

Bo ten mały był Wyklętym.

Hybrydą magii Światła, i magii Mroku.

Dzieckiem Światła i Mroku.

Nowym uczniem Morgana.


WyklęciOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz