1

23 2 0
                                    

Tobiasz otworzył lodówkę i zajrzał do środka. Pustka. Wszystko wyjedliśmy, lecz myślę, że więcej zeżarł on.
- Martyna - zawołał mnie brat - w lodówce nie ma nic.
- Podziękuj sobie - prychnęłam i dalej przeglądałam Twittera, na co on poszedł do swojej bluzy, która wisiała tuż przy drzwiach wejściowych i wyjął z niej portfel. Podszedł z nim do mnie i podał do ręki pieniądze.
- Zrób dobry uczynek i idź proszę do pobliskiego sklepu.
- Spójrz która godzina - przytknęłam mój telefon pod jego nos - po dwudziestej pierwszej. Przecież starszy braciszek nie chciałby, aby jego młodsza siostrzyczka włóczyła się po nocy - uśmiechnęłam się z ironią, na co on przewrócił oczami.
- Zrobimy wyjątek, okej? I lepiej już idź.
- Dobrze, niech ci będzie - wstałam z wygodnego skórzanego fotela, ubrałam byle jakie buty i na swój podkoszulek założyłam bluzę, po czym dodałam szorstko - braciszku.
Trzasnęłam za sobą drzwiami. Poszłam szybkim krokiem do windy i zjechałam na parter. Wyszłam z hotelu i pokierowałam się do najbliższego sklepu. Po drodze potknęłam się o kamień, przez co upadłam na bruk. Zaklnęłam pod nosem i podniosłam się jak najszybciej. Dopiero teraz zauważyłam, że mam na sobie wiejskie laczki.
- Uważaj, droga panno - usłyszałam czyiś głos. Obróciłam się w prawo. To był czarnowłosy koreańczyk z dość pełnymi ustami. Uczynił ten ruch, którego tak bardzo nie chciałam. Spojrzał się na moje obuwie.
- Umm - jęknęłam zawstydzona.
- Boże, cóż to za ubogie buciki - zachwycił się ironiczne. A nawet bardzo. Po chwili zobaczyłam, że wyjmuje z kieszeni dość dużą sumę pieniędzy. - To dla ciebie. Kup sobie jakieś przyzwoite.
Gdy miałam wziąć pieniądze do ręki, on szybko je odsunął.
- Sama ich nie kupisz. Pojedziesz ze mną.
- Ale ja tylko... - próbowałam się wytłumaczyć, że chciałam iść do sklepu po jedzenie, lecz on mi chamsko przerwał.
- ...ale ty tylko pojedziesz ze mną kupić ładne buciki. Ale to już, do samochodu! - Otworzył mi drzwi i weszłam. Bogate wnętrze.
Nie wiedziałam, co się dzieje. Dopiero teraz do mnie dotarło, że wsiadłam do samochodu z jakimś obcym kolesiem, który niewiadomo co mi chce zrobić. Moje życie może się już skończyć. A jeśli przeżyje, to skończę się u brata. Zabije mnie, jeśli się spóźnię. Mimo tego, że dzielą nas 3 lata różnicy. Ja mam 21 lat. Nadal uważa mnie za dziecko, któremu trzeba podać rączkę przy przechodzeniu przez pasy. Komiczne, ale niestety prawdziwe. Z moich przemyśleń wyrwał mnie jego głos.
- Kurwa, głupio zaszło, nawet się nie przedstawiłem. - Spojrzał się na mnie swoimi dużymi oczkami. - Jestem Jimin.
- Ja Martyna. - Nie za bardzo pojął, bo swoje imię wypowiedziałam po polsku, a cały czas rozmawiamy po koreańsku, jednak starał się udawać, że rozumie.
- O, patrz, to już tutaj. Odpinaj pasy i idziemy.
Zrobiłam to, co chciał. Weszliśmy do centrum handlowego. Dotrzymał obietnicy i kupił mi dosyć ładne adidasy. Już nie chciałam się przyznawać, że w hotelu mam lepsze. Oczywiście zachaczyliśmy o sklep spożywczy. Kupił mi więcej, ile dał mi Tobiasz do ręki. Gdy wracaliśmy uśmiechnięci do samochodu, spojrzałam na wyświetlacz swojego telefonu. Godzina 23:00. Zorientowałam się, jak bardzo sobie nagrabiłam. W połowie drogi naszą rozmowę o sobie przerwał dzwoniąc telefon. To mój brat. Zatkało mnie. Jestem w dupie. Jak ja się mu z tego wytłumaczę? Z tych rozmyśleń wyrwał mnie Jimin, wyrywając telefon z mojej ręki. Kliknął zieloną słuchawkę.
- Martyna! Gdzie ty do cholery jesteś?! Zobacz, jak długo Cię nie ma!
- Wszystko pod kontrolą, spokojnie. Za chwilę odwiozę Martynę do hotelu.
Kurwa. Jimin. Co on zrobił. Będę miała przejebane. Nie dosyć, że nie wracam o tej godzinie, to mało tego telefon odebrał jakiś obcy mu fagas. Jestem w czarnej dupie.

Koreański zawrót głowy || BTSOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz