Rozdział 1

219 10 1
                                    

Te urocze domki. Te wszystkie znajome miejsca. Nadal nie potrafiłam uwierzyć w to, że udało mi się namówić rodziców do mojego powrotu. Nie sądziłam, że tata zgodzi się na to, żebym mieszkała sama. I na początku się nie zgodził. Chciał mnie posłać do Akademii Samezuka, bo wtedy mogłabym mieszkać w akademiku, ale ja nie chciałam. Pragnęłam iść do Liceum Iwatobi, tak jak kiedyś on. I po długich próbach, udało mi się go przekonać, żebym mieszkała w naszym starym domu. Jednak on, jak to on, musiał dać warunek. Dwa razy w tygodniu miałam jeździć do Samezuki i meldować się u mojego starszego kuzyna, który się tam uczył, że nic mi nie jest. To trochę przykre, że ufał bardziej jemu niż mnie... Ale i tak się cieszyłam, że miałam się u niego meldować tylko te dwa razy na tydzień, bo gdybym robiła to częściej to pewnie, by mnie nigdy stamtąd nie wypuścił. Był zbyt nadopiekuńczy, co do mojej osoby. Gorzej niż mój tata...

Po czterech latach spędzonych w Ameryce po raz pierwsze postawiłam stopę na terenie mojego rodzinnego miasteczka. Musiałam się stąd wyprowadzić, bo tata dostał dobrze płatną pracę na innym kontynencie. Chodziłam tam do gimnazjum. Poznałam wielu wspaniałych ludzi, a mimo to moje serce nadal ciągnęło do miejsca, w którym spędziłam dzieciństwo, a przede wszystkim ciągnęło do moich przyjaciół, których nigdy nie udało mi się zastąpić.

Dwa lata temu tata zabrał mnie na małe wakacje do Sydney. To były wakacje dla mnie, bo on pojechał tam w interesach, ale i tak się cieszyłam. W tamtym czasie był tak gimnazjalny turniej pływacki i oczywiście zabrał mnie na niego. Nigdy nie opuszczałam okazji brania udziału w takim wydarzeniu. Kochałam pływać i oglądać, jak robią to inni.

Jednak nie spodziewałam się, że spotkam tak kogoś. Kogoś, kto zawsze był mi bliski. Kogoś, po kim nigdy nie spodziewałam się ani takiej zmiany, ani takiego zachowania. To co wtedy zrobił i powiedział...

Szybko potrząsnęłam głową, żeby odgonić te nieprzyjemne wspomnienia. Nie mogłam się przecież smucić. W końcu wróciłam do domu. To czas na uśmiech i radość, a nie na łzy i smutek...

Powoli przekroczyłam próg naszego starego domu i rozejrzałam się po pomieszczeniu. Nic się tu nie zmieniło. Oczywiście po za kilkucentymetrową warstwą kurzu, która pokrywała wszystkie meble. Odłożyłam wszystkie bagaże to mojego pokoju, przebrałam się w czarne dresy i niebieską luźną koszulkę i od razu wzięłam się do sprzątania, bo wiedziałam, że jeżeli teraz tego nie zrobię to na pewno nie zrobię też tego w najbliższym czasie.

I właśnie w ten sposób minęły mi następne cztery godziny. Szczerze mówić to byłam wykończona, ale była dopiero ósma wieczorem i nie zamierzałam iść spać tak wcześnie, zwłaszcza że przespałam cały lot.

Więc zamiast się położyć, założyłam moje ukochane czarne trampki i wyszłam się przejść. Potrzebowałam świeżego powietrza i spacer wydawał się idealnym pomysłem. Zeszłam ze schodków, które prowadziły w kierunku plaży rozświetlonej w tym momencie przez zachodzące słońce i ruszyłam wzdłuż brzegu. Nie wiedziałam gdzie idę, ale moje nogi chyba doskonale wiedziały, gdzie powinnam się teraz znajdować, bo same zaczęły mnie prowadzić, a mózg zamiast skupić się na kierunku był zbyt zajęty podziwianiem widoków i wchłanianiem japońskiego powietrza.

I nagle to się stało. Zobaczyłam to. Zaczęłam biec. I biegłam, aż nie zatrzymałam się przy budynku, który w połowie był zburzony. Przy budynku, z którym wiązało się tyle cudownych wspomnień. Dlaczego mój ulubiony klub pływacki był w stanie rozbiórki?

Zakryłam usta dłonią a w moich oczach zaczęły zbierać się łzy, które szybko wytarłam. Niby normalny budynek, a jednak był dla mnie taki ważny...

- To smutne patrzeć, jak ktoś burzy twoje wspomnienia. - usłyszałam za plecami i wzdrygnęłam się ze strachu. No może nie ze strachu, ale bardziej z zaskoczenia. Powoli się odwróciłam i zobaczyłam wysokiego, dobrze zbudowanego mężczyznę. Miał blond włosy, brązową bródkę i czerwone oczy. Ubrany był w czerwono-białą kurtkę, na której było logo pizzeri i siedział na małym dostawczym pojeździe, który na masce również miał to samo logo. - Byłaś członkiem klubu? - spytał, a ja miałam dziwne wrażenie, że skądś znam ten głos, a po bliższym przyjrzeniu się jego twarzy już wiedziałam...

- Trener Sasabe? - posłał mi zdziwione spojrzenie.

- Znamy się?

- Oczywiście, że tak. Chociaż może mnie pan nie poznawać. Niech pan sobie wyobrazi, że zamiast tych fioletowych włosów do pasa mam brązowe do ramion, i że mam jakieś sto dwadzieścia centymetrów wzrostu. - zaczął mi się intensywnie przypatrywać, na co tylko westchnęłam. - I że nazywam się Hitori. - nadal nic. - Hitori Mineko.

- Mineko! Trzeba było tak od razu! - wstał i przytulił mnie do siebie uradowany. - Co ty tutaj robisz? - zajął swoje poprzednie miejsce. - Kiedy wróciłaś?

- Dzisiaj. - usiadłam na ziemi i oparłam się o jego pojazd.

- Masz jakieś wieści od chłopaków? - od razu tak jakby posmutniałam na to pytanie, co mężczyzna musiał zauważyć. - Pamiętam, jak kiedyś byliście nierozłączni. Zwłaszcza ty i Rin. - poczułam ukłucie w sercu, kiedy wypowiedział to imię. - A Nagisa zawsze był tym, którego wszędzie było najwięcej. - zaśmiałam się, bo miał rację. Chodziłam z Nagisą do tej samej klasy w podstawówce i gdziekolwiek byśmy byli to każdy zawsze zapamiętywał właśnie jego. - Szkoda, że już nie ma tego klubu. - westchnął, a ja jeszcze raz spojrzałam na resztki budynku. - Chciałbym was kiedyś wszystkich zobaczyć jeszcze raz w tym samym miejscu, a najlepiej tutaj.

- Ma trener rację. - wstałam. - Szkoda, że tego miejsca już nie ma, ale nie możemy narzekać, ponieważ mamy stąd wspaniałe wspomnienia, które jednak nie należą do dnia dzisiejszego. Należą one do tego miejsca, ale już nie do tego czasu.

- Nieźle wydoroślałaś w tej Ameryce. - puścił mi oczko, a ja posłałam mu zaskoczone spojrzenie, ponieważ tylko dwie osoby wiedziały, że lecę właśnie do tego kraju i obiecały, że nikomu o tym nie powiedzą. - Nagisa się wygadał. - wiedziałam.

- Człowiek się zmienia. - spojrzałam na zegarek znajdujący się na moim nadgarstku i stwierdziłam, że powinnam się już zbierać. - Do zobaczenia, trenerze. Może zamówię kiedyś u pana pizze. - zaśmiałam się.

- Do zobaczenia. - odpowiedział mi również się śmiejąc.

Dziwnie było po tylu latach spotkać trenera Sasabe. Był on namiastką mojego dawnego życia i jakaś część mnie cieszyła się, że to dawne życie do mnie powracało, a inna część obawiała się tego, jak niczego innego na świecie. 

Z rozmyślań wyrwał mnie ktoś, kto szedł naprzeciwko mnie i mnie potrącił. Zobaczyłam dziwnie znajome zielone oczy i brązowe włosy.

- Przepraszam. - powiedział i już go nie było, a ja nie zdążyłam go nawet o nic zapytać.



Wiem, że jestem okropną osobą, bo mam już tyle zaczętych opowiadać i zaczynam następne... Przepraszam, ale co poradzić na to, że mam wenę.

Jednak obiecuje, że w wakacje będę mieć tyle czasu, że będę kontynuować wszystkie te opowiadania.

A teraz pytanko...

Podoba wam się pierwszy rozdział nowego fanfiction??

Proszę, piszcie zwoje opinie i uwagi w komentarzach.

Jestem przygotowana na wszelką krytykę, bo dawno niczego nie pisałam i chyba wyszłam trochę z wprawy :)

Kiedy wypłyną uczucia II Free!Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz