O tym, jak oswoiłam wiewiórkę.

111 21 6
                                    

Dedykowane Markowi i Natalii, moim kochanym dzieciom.

Jestem pewna, że zawsze zastanawialiście się, jakim cudem oswoiłam wiewiórkę? W końcu to raczej nie jest zbyt często spotykane zjawisko - wiewiórka biegająca po domu i niebojąca się jego mieszkańców. Napisałam tę opowiastkę, żebyście mogli poznać tę historię. Dlaczego nie opowiedziałam wam jej osobiście? Cóż, właściwie powód nie jest dla mnie do końca jasny. Najprawdopodobniej po prostu ta historia była dla mnie na tyle ważna i osobista, że nie chciałam jej nikomu opowiadać. Nie jestem pewna powodu mojego milczenia w tej sprawie, ale wiem, że w końcu przełamałam się i, przykuta do łóżka przez moją chorobę, napisałam tę opowieść. Teraz, kiedy to czytacie, mnie nie ma już na tym świecie. No, ale przejdźmy już do historii. 

To wszystko zaczęło się, kiedy miałam dziewiętnaście lat. Mieszkałam już wtedy sama, ale nie byłam jeszcze zaręczona z waszym ojcem. Wiecie dobrze, że zawsze uwielbiałam wodę i pływanie, ale wtedy był okres, kiedy chodziłam na basen, kiedy tylko mogłam. A pragnę zaznaczyć, że zdarzało się to bardzo często. Jak wiecie, już wtedy mieszkałam w domu, w którym się wychowaliście, bo był to prezent od moich rodziców, a waszych dziadków. Już w tamtych czasach wybudowany był tam basen, bo każdy kto mnie znał, wiedział, jak bardzo kocham pływać. Często wieczorami chodziłam popływać czy posiedzieć sobie nad wodą i poczytać w świetle lampy. Właśnie podczas jednego z takich wieczorów, usiadłam na murku, zanurzając nogi w wodzie i zaczęłam rozmyślać o różnych rzeczach. W pewnym momencie usłyszałam pisk. Rozglądałam się za jego źródłem, aż nie ujrzałam małej wiewiórki. Trzęsła się, zapewne z zimna. Ja sama miałam na sobie gruby, błękitny sweter, bo było to któregoś dnia jesieni. Dokładnie czternastego października. Zwierzę patrzyło na mnie swoimi czarnymi oczami, a mnie zrobiło się go żal. Powoli wyciągnęłam rękę w jego stronę, jednak ono wycofało się parę kroków. Po chwili wpadłam na pomysł, jak je do siebie przekonać. Praktycznie zawsze miałam przy sobie paczkę orzeszków. Tak było i tym razem. Wyciągnęłam z niej jednego i położyłam w pewnej odległości od wiewiórki. Ta niepewnie zbliżyła się do niego i, nie wyczuwając zagrożenia, zjadła go. Zaczęła węszyć w poszukiwaniu innych przysmaków, więc położyłam kolejnego orzeszka, trochę bliżej mnie. Wiewiórka, tym razem pewniej, zbliżyła się i go zjadła. Dałam jej jeszcze kilka, aż w końcu położyłam sobie jednego na kolanie. Z początku myślałam, że nie odważy się go wziąć, jednak ta wskoczyła mi na nogę i zaczęła konsumować zdobycz. Kiedy skończyła, spojrzała na mnie, po czym przebiegła po mnie zatrzymując się na mojej głowie. Zrobiła to tak nagle, że z wrażenia wysypałam kilka orzeszków na mój sweter. Zwierzę natychmiast zeskoczyło i zaczęło zjadać bakalie. Kiedy skończyło, spojrzało na mnie ufnie i podeszło do mojej dłoni. Niepewnie i bardzo powoli podniosłam rękę. Kiedy wiewiórka nie zareagowała, zaczęłam ją delikatnie głaskać opuszkami palców. Na początku się wzdrygnęła, ale później przymknęła oczy i się nie opierała. 

Tamtego wieczoru zabrałam ją do siebie. Domyślałam się, że straciła matkę, bo inaczej nie przyszłaby do czyjegoś domu, głodna i wychudzona, szukając jedzenia. Po kilku dniach, kiedy już się do mnie przyzwyczaiła i całkowicie oswoiła, zabrałam ją do weterynarza. Dowiedziałam się wtedy, że to dziewczynka i, że ma nieco ponad miesiąc. Po tej wizycie urządziłam jej u mnie w pokoju przytulne gniazdko. Wysłałam je tym samym swetrem, który miałam na sobie w dniu oswojenia wiewiórki, ponieważ z jakiegoś powodu bardzo się do niego przywiązała. Poczytałam trochę o wiewiórkach i zaopatrzyłam się w rzeczy potrzebne do opieki nad młodym zwierzęciem. Na początku zwierzątko nie miało imienia, więc wołałam je gwizdając, do czego szybko się przyzwyczaiło. Jednakże po jakimś czasie nadałam mu imię - Beauty. Mam nadzieję, że pamiętacie historię związaną z tym imieniem. Beauty równie szybko, co do gwizdania, przyzwyczaiła się do wołania jej po imieniu, więc reagowała na obie te rzeczy. Jak wiecie, szybko się do niej przywiązałam, tak jak ona do mnie, więc została ze mną aż do swojej śmierci. Wasz ojciec miał szczęście, że nie próbował stawiać oporu, gdy chciałam zatrzymać ją również po ślubie, bo broniłabym jej do końca. Dzięki temu i wy mieliście okazję ją poznać oraz spędzić z nią kilka dobrych lat.

No cóż, drogie dzieci. Teraz znacie już całą historię. Właściwie oswojenie Beauty nie było bardzo trudnym zadaniem, z czego bardzo się cieszę. Mam nadzieję, że będziecie pamiętać o naszej kochanej wiewiórce i przekażecie jej historię dalej, bo była ona członkiem naszej rodziny przez trzynaście długich lat.

Mama

*~*~*

Cześć!

Napisałam ten One-Shot specjalnie na konkurs "Splątane Nici". Nie jest to jakieś wybitne dzieło, ale myślę, że najgorsze też nie jest. Swoją drogą, mam tu taką ciekawostkę, dotyczącą mnie. Data oswojenia Beauty to data moich urodzin. Nie wiem w sumie czemu tak zrobiłam, ale jakoś tak wyszło. No, w każdym razie. Jest to tylko jednoczęściowa opowieść, więc nie napiszę "Do następnego!", tylko:

Do przeczytania w innych książkach! 

~U.Z.

O tym, jak oswoiłam wiewiórkęOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz