- Przykro mi... W ostatnich dniach pani matce znacznie się pogorszyło. Próbowaliśmy ją ratować, ale narządy przestały pracować i...
- Rozumiem – ucięła krótko – gdzie mam podpisać?
Lekarz spojrzał na nią zaskoczony. Zapewne był przyzwyczajony do widoku łez na twarzach osób dowiadujących się o śmierci najbliższych.
- O, tutaj – wskazał palcem miejsce.
- Czy to wszystko? – spytała niecierpliwie, odbierając dokumentację medyczną i kartę zgonu.
- Jest jeszcze coś. Pacjentka przez ostatnie tygodnie usilnie coś pisała. Prosiła, żeby pani to przekazać – mężczyzna wyjął z szuflady białą kopertę i wręczył ją kobiecie. Ewa wpatrywała się przez chwilę w swoje imię, napisane nierównym pismem, po czym zerwała się gwałtownie i wybiegła bez pożegnania z gabinetu.
Nie zwracając uwagi, że potrąca ludzi na korytarzu, dopadła łazienki. Zamykając się w kabinie, uświadomiła sobie, że wciąż ściska w dłoni kopertę. Przeszło 30 lat... Tyle czekała na zwykłe „przepraszam" od matki. W zamian tego dostaje list.
- Dopiero przed śmiercią ruszyło cię sumienie, co? – zaśmiała się szyderczo.
- Napisałaś, dlaczego wolałaś wódkę i kolejnych kochanków od własnego dziecka?! – ostatnie słowa wykrzyczała, uderzając pięścią w ścianę. Jak na zawołanie powróciło wspomnienie czerwonej gęby gacha matki i jego natarczywych rąk wsuwających się pod spódniczkę.
"Ubierasz się jak kurewka, to się Romuś napalił" – pijacki śmiech rodzicielki na nowo rozbrzmiewał w jej głowie.
Mimo usilnych starań, Ewa nie odważyła się otworzyć listu. Wreszcie podarła go na drobne kawałeczki i spuściła w toalecie.
- Za późno na przeprosiny, mamo ... - wyszeptała, ocierając łzy.