Rozdział 3

97 7 4
                                    

Remus przebiegł przez tłumy dzieciaków pchających się do wyjścia i przysiadł na nieco rozwalonej ławce obok stacji pociągu. Na miejscu było tak tłoczno!

Mimo że ciężko było mu się skupić, rozmyślał nad swoimi relacjami z Syriuszem, Peterem i Jamesem. Ja nie mogę mieć kumpli - usiłował wbić to sobie do głowy. Sami się odwalą, kiedy im powiem, kim jestem. No nie! Przecież nie mogę im powiedzieć. Nie mogę nic na to poradzić. Nie będę się w nic mieszać i jakoś to pójdzie.

Ale podświadomie chciałby mieć jakichkolwiek przyjaciół. Nawet jeśli mieliby być nieco zbyt pewni siebie, gadatliwi lub trochę aroganccy.

- Pirszoroczni, do mnie, pirszoroczni! Dalej, chyba że chcecie zostać! - wołał z daleka dziarski, męski głos.

Chłopak wstał, wziął torbę i walizkę i ruszył w kierunku wołającego mężczyzny.

Szedł po peronie, nie patrząc pod nogi, wskutek czego wpadł na wysokiego chłopaka o długich, jasnych włosach związanych w elegancki kucyk. Remus stwierdził, że mógł chodzić do szóstej lub siódmej klasy. Jego pociągła twarz miała bardzo niemiły wyraz. Lupin wymamrotał coś w rodzaju "przepraszam".

- Uważaj, gdzie chodzisz... nędzny bachorze - zaczął blondyn ignorując przeprosiny. Ton jego głosu wskazywał, że zapewne chciał obrazić chłopca. - Jestem prefektem naczelnym. - dodał, pokazując na wypolerowaną plakietkę, którą miał przypiętą do szaty w barwach Slytherinu.

- Chyba prefektem nadętym - mruknął cicho Lupin i poszedł dalej.

- Nie mów tak do mnie... gdybyś był już gdzieś przydzielony, pożałowałbyś tego... - syknął za nim prefekt. Nie dziwne, że taka wredota jest w Slytherinie, pomyślał chłopiec, który słyszał już wiele stereotypów o domach w Hogwarcie.

Gdy dotarł do źródła głosu nawołującego "piroszorocznych", ujrzał wysokiego, dobrze zbudowanego mężczyznę w płaszczu z krecich futerek. Ktoś lękliwy mógłby się go całkiem nieźle przestraszyć. Mimo nieszczególnie przyjemnej powierzchowności mężczyzna miał przyjacielskie, ciemne oczy, których praktycznie nie było widać wśród gąszczu splątanej czarnej brody. Stał nad rzeką, obok wielu łódek, w których mogłyby się zmieścić trzy albo cztery osoby.

- Dalej, pirszoroczni do łódek! - wołał zachęcająco do wystraszonych dzieci. Lupin rozejrzał się wokół siebie. Zobaczył Petera i Jamesa wsiadających do rozkołysanej łajby.

- Zaczekajcie! Płynę z wami! - wrzasnął Remus, spiesząc się, by wsiąść do łódki, która na szczęście jeszcze nie odpłynęła od brzegu.

Pettigrew i Potter go zauważyli. Zamachali mu.

- Chodź! - krzyknęli.

Remus przyspieszył kroku i szybko wsiadł do łajby.

- Miło, że zaczekaliście - wydyszał.

****

Hogwart okazał się wielkim, przepięknym zamkiem. Zbudowany z szarej cegły, był zdobiony przez parę wieżyczek, a w jego licznych oknach lśniły witraże. Zachwyceni pierwszoroczni gapili się na niego oszołomieni. Po wykaraskaniu się z rozklekotanych łódek wyszli na brzeg, i prowadzeni przez Hagrida - bo tak przedstawił się potężny mężczyzna - dostali się do wielkich, drewnianych drzwi Hogwartu.

- No, dalej pirszoroczni, wchodzimy - poganiał ich Hagrid, otwierając wielkie drzwi.

Dzieci weszły do środka i aż zaparło im dech w piersi. Ogromna sala wypełniona lewitujątymi świecami zastawiona była stołami. Na każdym z nich leżało tyle jedzenia... więcej niż każdy z nich umiał sobie wyobrazić - wykwintne szynki, ryby, sery, ciasta i wiele innych pięknie pachniały i samym widokiem zachęcały, aby rzucić się na nie i opychać do woli, oczywiście nie myśląc o późniejszym bólu brzucha. Kto wie, może i na to są specjalne czary?

Harry Potter: Poprzednie pokolenie || Przygody HuncwotówWhere stories live. Discover now