Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.
- Jesteś pewien, że go tutaj nie widziałeś? Na pewno? Bo gdyby coś ci się jednak przypomniało, możesz do mnie zadzwonić. To mój numer. - Barman popatrzył morderczym wzrokiem na mężczyznę w kapturze. Chwila dzieliła go od utracenia cierpliwości.
- Ile razy mam ci powtarzać, żebyś przestał tu przyłazić? Życie ci niemiłe?! Rozejrzyj się dookoła, bo twój wampir to w tej chwili najmniejszy problem jaki cię czeka. Lepiej módl się, żeby żaden z nich tutaj cię nie wyczuł, bo wtedy na pewno w niczym ci nie pomogę - warknął, odbierając mu liścik z dłoni. Nieznajomy bez słowa odwrócił się na pięcie i tak szybko jak się pojawił, tak szybko Jungkook stracił go z oczu.
Obdarzył uśmiechem swojego zdenerwowanego przyjaciela.
- Ciężki dzień w pracy? - zagadał i usiadł na jednym z barowych stołków.
- Świat schodzi na psy, mój drogi. Do czego to doszło, żeby ludzie zadzierali z wampirami i kręcili się po ich dzielnicach! Ten natrętny dzieciak nie daje mi spokoju.
- Może powinieneś skorzystać, skoro jest taki chętny - zażartował, przyglądając się numerowi zapisanemu na kartce.
- A daj mi spokój. Mam wystarczająco problemów w klanie, żeby zajmować się śmiertelnikami. A ciebie co do nas sprowadza? - Zwinął świstek papieru, przygryzając wargę. Przecież nie przyzna się do tego, że znowu pokłócił się ze swoim zastępcą.
- To co zawsze, Lu. To co zawsze...
To było cholernie nierozsądne z jego strony, by jako młody dowódca klanu wypuszczał się bez wiedzy swoich towarzyszy w ciemne dzielnice Seulu.
Ale co mógł poradzić, że właśnie w tym miejscu mieścił się jego ulubiony bar, do którego wybierał się, gdy potrzebował poprawić sobie zły nastrój? Tutaj nikt nie zwracał uwagi na jego tożsamość, pochodzenie ani klan, do którego należał.
Mimo że był stałym klientem, mało kto zdawał sobie sprawę z jego prawdziwego imienia. Póki miał czym płacić, nie zwracali uwagi nawet na to jak dużo pił. Ale nie mógł robić tego bez końca. Bo chociaż istniały na świecie stworzenia znacznie silniejsze i potężniejsze od ludzi, to każdy organizm, w tym także i jego, miał swoje granice.
Granicą był trzydziesty kieliszek Soju, który wprawił jego żołądek w nieprzyjemne uczucie przepełnienia. Przełknął ślinę, czując zdrętwiały przy podniebieniu język. Alkohol paraliżował nie tylko jego ciało, ale także zmysły. Z trudem udało mu się zachować równowagę, by przy podnoszeniu się z barowego stołka, nie oberwać głową w grafitowy blat albo nie strącić szklanki siedzących naokoło niego kompanów.
Ostatnie czego teraz potrzebował do szczęścia, to sprowokowanie wampira do pijackiej walki. Wiedział, że takie są najgorsze, bo gdy tylko jeden z nich przystąpi do ataku, reszta od razu pójdzie w ich ślady.
Odwrócił się w stronę, gdzie, o ile nie myliła go pamięć, znajdowała się toaleta, chwiejnym krokiem przeciskając się pomiędzy stolikami. I wszystko byłoby dobrze, gdyby w połowie drogi nie potknął się o czyjeś buty. Przechylił się nad stolikiem, a żeby nie upaść na ziemię, rękami przytrzymał się bioder przystojnego chłopaka.