Rok 2012

5 0 0
                                    


"Wszystkim kobietom, którym byłem coś dłużny.
I wszystkim kobietom, które były dłużne coś mnie."


Było ciemno. Tak, ciemno - trudno nazwać półmrokiem stan w którym położenie stolika określa niewyraźny ślad żarzącego się papierosa. Ślad, bo i to światełko zdawało się niknąć w przytłumionej atmosferze hotelowego baru. Było ledwo nieco po dwudziestej trzeciej a bar był całkowicie pusty. Nie licząc barmana byłem tu sam. Bielsko to jednak nie Kraków o Warszawie nie wspominając. Ale to dobrze. Spokój był stanem pożądanym. Na stoliku obok popielniczki stała szklaneczka whisky i filiżanka mocnej espresso. Niby pora nie sprzyja piciu kawy, ale dla mnie ta trójka czyli papieros, whisky i kawa buduje nastrój jednoznacznie sprzyjający rozmyślaniom. I pora nie ma tu nic do rzeczy. Rytuał. Słowo klucz. Potrzebuję rytuałów aby w jakikolwiek sposób uporządkować, czy też raczej nadać pozory porządku chaotycznemu życiu. A ten rytuał nie zmieniał się od dawna. Mimo, że tyle rzeczy zmieniło się wokół, obok a nawet we mnie. Za to mieszanka, nie nie mieszanka, kolaż zapachów tytoniu, alkoholu i kawy był stały. Zmieniały się nuty zależnie od miejsca kompozycji, zmieniały tony zależnie od chwilowej zasobności portfela ale akord był ten sam. Wiele razy zastanawiałem się ostatnio, czy będzie mnie jeszcze teraz stać na kultywowanie tego rytuału. Nie zawsze odpowiedź była jednoznaczna. Ale w głębi siebie wiedziałem, że będę w stanie ograniczyć wszystko, byle mieć poczucie, że utrzymuję jakikolwiek kontakt z byłym życiem. A papieros, whisky i kawa urosły w mojej głowie wręcz do filaru na którym to poczucie mogę zbudować. Zadziwiająco szybko pogodziłem się z utrata prawie wszystkiego. Wczoraj wieczorem, jeszcze w Szczawnicy, licząc z grubsza wyszło mi, że dam rade spłacić całą skarbówkę. Muszę sprzedać wszystko co ma wartość. Firmę - to oczywiste, mieszkanie, samochód cały szpej nurkowy i co tam jeszcze mam wartościowego. Trudno. Za błędy trzeba płacić. Nawet niezawinione. A potem co? Wynajęte mieszkanie. Stary samochód. Cofnięcie o dwadzieścia lat. Ale znam to, nie potrzebuje więcej aby sobie jakoś radzić. Dwadzieścia lat. O dziwo nie czuję tego za bardzo. Nie czuję fizycznie. Chyba czas obszedł się ze mną pod tym względem w miarę łaskawie. Za to reszta... Szkoda gadać. Whisky. Miło pali w przełyku. Czuje ciepło w środku. Kostki lodu delikatnie tłuką się o szkło. Zaciągam się papierosem. Rozżarzone światełko oświetla mi dłoń. Widać, że to dłoń faceta po czterdziestce. Ale silna. Sama w sobie silna.

Sama w sobie. Właśnie. Sama – dłoń, sam właściciel dłoni. Sam... Ostatnio często używane słowo. To, że Agnieszka się nie pojawiła prawie mnie nie zmartwiło, co gorsza prawie nie zdziwiło. W sumie wpisuje się to w klimat ostatnich tygodni. W końcu czy fakt że uratowałem jej dupę gnając jak wariat do Bielska zamiast do Krakowa, że dowiozłem pod sam zamek aby tylko nie spóźniła się na ta swoja próbę do czegokolwiek ją zobowiązuje ? Nieeee. Nie w tym świecie.

Cieplej. Być może to whisky a może nie, może jednak po prostu życie, nerwy. Zdjąć marynarkę ? Czułbym się prawie nagi – nic z tego. Poprawiłem się tylko na kanapie, nic to nie da, ale dotyk pluszu jest miły. Łyk kawy. Nie tyle smak co zapach był ważny. Dlatego espresso. Zapach był esencjonalny, mocny, głęboki. I ciemny. Czarny. Na pewno nie mroczny. Przyjemny. Rozjaśniający wręcz. Za to tarcza zegarka zostaje nadal prawie niewidoczna. Nadal jest po dwudziestej trzeciej. Ale nie ma to znaczenia. Przyjemny ciężar na nadgarstku to też rodzaj rytuału. Rodzaj potwierdzenia swojego miejsca. Statusu? Być może. To akurat bez znaczenia. Zbyt wiele rzeczy ostatnio się nie potwierdziło, abym miał jeszcze potrzebę potwierdzania tak ulotnej rzeczy jak status. Cholera trzeba spojrzeć prawdzie w oczy jestem sam. SAM ! Niby facet w moim wieku doskonale zna smak powiedzenia że prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie. Zwykle ta pojawiająca się na drodze życia „bieda" ostro sprawdza wszystkie znajomości. Ale gorzej, gdy mimo znajomości tego powiedzenia, mimo stosowania go w praktyce okazuje się, że ci których mieliśmy za tych sprawdzonych to iluzja. Imaginacja, majak, omam. I to co gorsza to nie ich wina. Tylko moja. Przypisywałem im cechy których nie mieli. Wszystkim... Zbudowałem sobie obraz całkowicie odrealniony. Nie przeszkadzało to na co dzień. Nie przeszkadzało i w zwykłych trudach, ale teraz wyszło pięknie. W końcu zobaczyłem i poczułem co zbudowałem w swojej głowie. Fantasmagorię. Domek z kart. Widziadło wręcz. A tyle miałem znaków, czasem wyraźnych niczym puch na węglowym miale. Ale trzeba było chcieć je odczytać. Chyba po prostu nie chciałem tego widzieć. A może to było wygodne. Dla kogo ? Dla nich ? Dla mnie ? Dla wszystkich... Ja miałem iluzje dobrych, silnych relacji. A oni – cholera, oni to byli moi najbliżsi, wybrani, niby sprawdzeni, a teraz po prostu oni – rzadki przypadek altruistycznego, zaangażowanego znajomego, który nie szczędzi siebie wtedy gdy tego oczekują. Chwile trwało zanim zaakceptowałem prawdziwy obraz sytuacji. Ale też zadziwiająco szybko jak na czas w jakim żyłem w ułudzie. Elastyczność. Przydaje się.

Whisky i papieros. Szumek w głowie. Miły. Nie wyłączający ale tonujący. Może nawet tonizujący. Czasem potrzebny. Bo mogłem sobie mówić, że akceptuje. Rozumiem i godzę się. Ale gówno prawda. Gdzieś tam na dnie duszy, za zasłoną której bałem się nawet przed sobą zdjąć, czaiła się myśl.

Kurwa dlaczego mnie ?!?

Dlaczego ja ?!?

Co zrobiłem źle ?

Gdzie była przyczyna ?

I wiedza, że to są pytania retoryczne niczego nie zmieniała.

Dopiłem kawę, zgasiłem papierosa i jednym haustem skończyłem whisky. Wstałem i ruszyłem w kierunku bufetu. Chciałem kupić butelkę do pokoju.

Barman - mocno znudzony - udawał, że zajmuje się czymkolwiek. Z ociąganiem podniósł wzrok na mnie. Wychwyciłem skrzypnięcie dochodzące gdzieś z korytarza. Oparłem rękę na barze ale odruchowo spojrzałem w kierunku dźwięku. Agnieszka ! Strzał adrenaliny rozkręcił puls, wdech wessał chyba cały tlen z mrocznego pomieszczenia. Taaa, w ogóle nie obchodziło mnie to, że nie przyszła. Świetnie umiałem się oszukiwać. Odruchowo wyprostowałem się, brakowało tylko bym poprawił włosy. Godowe rytuały, atawizm, natura. I wydech, powietrze zeszło ze mnie prawie tak szybko jak weszło. To nie była Agnieszka. Dziewczyna czy raczej kobieta nie była nawet trochę do niej podobna. To była tylko moja nadzieja na Agnieszkę. Przyglądnąłem się jej jakoś tak odruchowo. Typowa korporacyjna gwiazdeczka. Co najmniej średni szczebel kierowniczy. W końcu hotel miał nieco za dużo gwiazdek dla byle przedstawiciela handlowego. Szprycha, ale zimna. Takie wrażenie. Na oko trzydzieści, trzydzieści pięć lat. Trudno teraz poznać wiek kobiety. Szczególnie w panującym tu półmroku. Minęła mnie zupełnie nie zauważając. Trochę ubodło. Jeszcze niedawno kobiety zwracały na mnie uwagę. Cóż wiek robi swoje. A pewnie i emanująca teraz ode mnie energia nie przyciąga. Podeszła do stolika obok tego przy którym ja siedziałem. Chyba też szukała spokoju, może samotności. Oparłem druga rękę na barze i nachyliłem się w kierunku barmana.

- Ballantines-a

Lekko uśmiechając się podał mi butelkę 0,7 12 letniej whiskey. Zostawiłem zbyt duży napiwek i ruchem nadgarstka podziękowałem. Wychodząc przez wahadłowe drzwi złowiłem jednak zaciekawione spojrzenie nie-Agnieszki. Nic mnie to nie obchodziło.

You've reached the end of published parts.

⏰ Last updated: Jul 30, 2018 ⏰

Add this story to your Library to get notified about new parts!

Długi i coś więcej...Where stories live. Discover now