"Być albo nie być, oto jest pytanie". Niby niewinny cytat z Szekspira, a jednak ma ogromne znaczenie. To pytanie zadaje sobie teraz Andy, stojąc na krawędzi dachu najwyższego budynku w Londynie. Chłopak doskonale wiedział, dlaczego chce zakończyć swoje życie, ale coś go ciągnęło w drugą stronę. Coś w głowie ciągle mu powtarzało, że to nie jest jedyne wyjście z tej skomplikowanej sytuacji. Blondyn jednak nie słuchał tego głosu. Nie chciał żyć wiedząc, że jego jedyna miłość nic do niego nie czuje. Uważał, że takiej drugiej osoby jak Rye nigdzie nie znajdzie, a nawet jeśli to i tak dla niego liczyłby się tylko on i nikt więcej. Nikt nie mógł mu go zastąpić. To dziwne jak miłość może nam zawrócić w głowie i sprawić, że jest się gotowym oddać życie za drugą osobę.
Andy spojrzał w dół i przełknął nerwowo ślinę. Był gotowy skoczyć i już miał robić krok, gdy nagle w drzwiach pojawił się Ryan. Brunet spojrzał na blondyna i poczuł, że jego serce rozpada się na milion malutkich kawałeczków. Nie mógł uwierzyć, że jego Andy chciał zakończyć swoje życie.
- Andy, proszę, nie rób tego! To nie jest rozwiązanie! - krzyknął do niego Rye. - Andy, proszę, spójrz na mnie! Spójrz na mnie! Proszę - ostatnie słowo chłopak wypowiedział szeptem i padł na kolana. Przez chwilę panowała niezręczna cisza, ale moment później blondyn odwrócił się do Ryana.
- Rye, odejdź, proszę. Nie chcę, żebyś na to patrzył. Nie zasługujesz na to - szepnął Fowler i spojrzał ponownie w dół. Tym razem już pewniej zrobił krok w stronę krawędzi - Pamiętaj, że zawsze będę cię kochał my little bee - i nie zważając na krzyki bruneta zrobił krok w przód i zdał się na łaskę grawitacji. Podczas lotu Andy czuł się wolny. Miał świadomość, że za chwilę jego cierpienie się skończy. Dosłownie ułamek sekundy dzieli go od końca...
- Nie! Andy! Kocham cię! - Ryan wstał gwałtownie, nabierając powietrza. Rozejrzał się i stwierdził, że jest w swoim pokoju. ~Czyli to wszystko to był sen~ Brunet wstał i na drżących nogach udał się do łazienki, żeby ogarnąć się po (dosłownie) koszmarnej nocy. Po opłukaniu twarzy zimną wodą, Rye spojrzał w lustro i się przeraził. Wyglądał okropnie. Miał roztrzepane włosy i opuchnięte, czerwone oczy, a pod nimi wielkie sińce, których nie sposób nie zauważyć. Chłopak wziął głęboki wdech i zaczął doprowadzać się do ładu. Kiedy już wyglądał w miarę przyzwoicie, postanowił wyjść i coś zjeść. W kuchni zastał Brooklyna, Jacka i Mikey'ego siedzących przy stole oraz Andy'ego robiącego śniadanie. Na widok blondyna Beaumontowi uśmiech sam wpłynął na twarz. Andrew odwrócił się do niego z wielkim uśmiechem na twarzy.
- O, dzień dobry Rye, jak się sp... - jednak nie dane było Fowlerowi skończyć, ponieważ Ryan złączył ich usta w pocałunku. Na początku były to delikatne muśnięcia, jednak po chwili zamieniły się one w namiętną i pełną pożądania pieszczotę. Chłopcy oderwali się od siebie, gdy zabrakło im powietrza. Ich przyjaciele wymienili ze sobą spojrzenia i nic nie mówiąc zajęli się swoimi posiłkami.
- Takie poranki to ja lubię - mruknął pod nosem Andy. - Czym sobie zasłużyłem na takie powitanie? - spytał uśmiechnięty blondyn.
- A czy musi być jakiś konkretny powód? - spytał Beaumont i uśmiechnął się słodko. Brunet nie chciał nic mówić o swoim koszmarze. Chłopaki by się o niego martwili, a nie chciał im dokładać kłopotów.
- No nie musi, chyba - Andrew odwzajemniwszy uśmiech, cmoknął go przelotnie w usta i wrócił do gotowania. Po śniadaniu, gdy Brook, Jack i Mikey opuścili kuchnię, Ryan i Andy zabrali się za sprzątanie. Fowlera zaniepokoiło dziwne zachowanie bruneta. Nigdy nie zachowywali się tak, jeśli w pobliżu nie było kamery albo fanek. Czyżby Beaumont odwzajemniał jego uczucia? Nie to nie możliwe. A może jednak?
CZYTASZ
My little bee ~ Randy oneshot~
Fanfiction"Nie sposób przygotować się na koszmary nocne. Dopadają cię, gdy jesteś najbardziej bezbarwny, siejąc spustoszenie i raniąc dotkliwie, a ty jesteś wobec nich zupełnie bezradny" ~ Sylvia June Day "Płomień Crossa"