No cóż, od czego by zacząć... Jako pierwsze słowo chciałabym napisać tu coś oryginalnego, ale widocznie brakuje mi weny oraz zdolności - dlatego rozpocznę to opowiadanie klasycznie, jak to na większość typowych historyjek, szczególnie tych opartych na zapiskach z pamiętnika, przystało. Zatem - nazywam się Amy, niedługo skończę 17 lat, od urodzenia mieszkam w Wielkiej Brytanii, w Londynie. Gdybyście mnie spytali, co mogę o sobie powiedzieć, otrzymalibyście taką samą odpowiedź, jak w przypadku dziewięćdziesięciu pięciu procent innych dziewcząt z całego świata. Co to oznacza? Jestem typową nastolatką z XXI wieku - lubię się stroić i malować, a następnie robić sobie setki selfie przed lustrem w łazience, przedpokoju lub mojej sypialni. Gdy stwierdzę, że zrobiłam wystarczająco dużo fotek, dopasowuję różne filtry do każdej z nich i wrzucam je na Facebooka, Snapchata, Instagrama. Muszę przyznać, że niesamowicie ekscytują mnie pozytywne, pełne podziwu dla mnie komentarze pod postami, lajki, superki i inne reakcje, zwłaszcza te "Wow" - niby jest to bezsensowne, ale chyba każdy ucieszyłby się, gdyby widział, że to, co jego, podoba się innym ludziom, prawda? No dobrze, co jeszcze mogłabym dodać w opisie mojej jakże zwyczajnej osoby... Interesuję się kpopem - gdyby ktoś nie wiedział, jest to gatunek muzyczny, a dokładniej pop wykonywany przez koreańskich artystów... Niby niczym nie różni się on od "oryginalnej" wersji tego rodzaju muzyki, jednak mnie podoba się zdecydowanie bardziej. Dlaczego? Nie umiem znaleźć na to pytanie konkretnej odpowiedzi... Po prostu jego dźwięki do mnie przemawiają, to tyle. Poza tym, nie ukrywam, młodzi Koreańczycy ogromnie mi się podobają, zwłaszcza ci należący do kpopowych zespołów - nie dość, że są piękni i atrakcyjni, to na dodatek bardzo utalentowani... Nic, tylko pojechać w ich rodzinne strony i tam czekać, aż wpadnie się w oko jakiemuś przystojnemu Azjacie i, w najlepszym wypadku, zostanie poproszoną przez niego o rękę...
Jeżeli mam być szczera - od zawsze było to moim największym i zarazem najskrytszym pragnieniem. Wątpię jednak, by owo marzenie kiedykolwiek się spełniło...
Mówi się, że wiara może zdziałać cuda - mimo to w prawdziwość tego powiedzenia nie wierzę ja, lecz moja... Jakby to powiedzieć... dziewczyna. Tak, pewnie większość mnie teraz wyśmieje albo uzna za nastolatkę z problemami psychicznymi, ale jestem lesbijką. Moja orientacja w niczym mi jednak nie przeszkadza, dlatego nigdy nie starałam się na siłę jej zmieniać, za to przeszło mi kiedyś przez myśl pytanie, zupełnie tak, jakbym sama je sobie zadała - "Wszystkie twoje koleżanki mają chłopaków lub, przynajmniej, interesują się nimi. Zatem, dlaczego ty jesteś inna? Dlaczego należysz do tych, których współczesny świat tak linczuje - do homoseksualistów?" Przyznam, dość długo szukałam na to pytanie odpowiedzi... Aż znalazłam. Nie widzę powodów, byście i Wy nie mogli jej poznać, lecz żeby ją zrozumieć, musielibyście najpierw zaznajomić się z tym, jak wyglądało moje dzieciństwo...
Urodziłam się w stolicy Anglii dziewiątego grudnia 2002 roku. Mniej więcej dwa tygodnie przed świętami Bożego Narodzenia. Można zatem powiedzieć, że byłam dla moich rodziców wspaniałym prezentem gwiazdkowym... Niestety, nie można tak tego nazwać. Byłam wpadką, niechcianym dzieckiem. Co ciekawe, ani matka, ani ojciec nigdy nie powiedzieli mi tego prosto w twarz. Skąd więc o tym wiem? Domyśliłam się, ponieważ mam starszą o pięć lat siostrę - Agathę. Rodzice zawsze kochali ją bardziej, co zapewne wynika z tego, że mnie nie miało być na tym świecie. Mama i tata stawiali mi ją jako wzór idealnej dziewczyny - ładna, zadbana, szczupła, inteligentna, utalentowana, zaradna, miła, uprzejma, potrafiąca wypowiedzieć się na każdy temat. Ja za każdym razem byłam gorsza. Agatha dostała dobry stopień w szkole? Ładnie pozmywała naczynia? "Jesteś taka mądra i kochana, córciu". Natomiast, kiedy ja dostałam "A" z jakiegoś testu lub starannie poodkurzałam mieszkanie, matka nie odzywała się ani słowem lub komentowała to z lekkim westchnieniem: "Przynajmniej jedną rzecz potrafisz zrobić tak, jak należy i nie jesteś kompletnym osłem, który tylko przynosi wstyd rodzinie..."
Na początku jej słowa sprawiały mi wielki ból, później jednak uodporniłam się na stałe nieprzychylne opinie, ciągłe krytykowanie, pogardliwe spojrzenia, złośliwe uwagi, przyrównywanie do siostry, która stała i patrzyła na mnie obojętnym wzrokiem, nigdy nie stając po mojej stronie, w czasie gdy rodzice prawili mi kazanie za mój "beznadziejny" charakter, sposób bycia i myślenia. Nie byli jednak świadomi, że ja wiem i jestem w stanie przewidzieć znacznie więcej, niż im zdawało. Nie rozumieli, że jestem inna niż siostra, że jestem sobą, że po prostu wolę robić coś inaczej niż oni czy Agatha. Owszem, czasami zdarzyło im się szczerze pochwalić mnie za coś drobnego, jak na przykład lepszą ocenę w szkole czy nienaganne ułożenie pamiątek z ich podróży poślubnej na półce podczas sprzątania - tak zdarzało się jednak bardzo rzadko i niemal wyłącznie wtedy, kiedy moja siostra zrobiła coś gorzej, poniżej swoich możliwości, co w oczach rodziców przytrafiało się raz na ruski rok. Jak już wspomniałam, po pewnym czasie stałam się nieczuła na niemal nieustanne dogryzanie ze strony rodzicielki, ojca i niekiedy siostry.
Jednakże, któregoś razu stało się coś, czego nie mogłam puścić płazem - moje nerwy na to nie pozwoliły. Miałam wówczas 12 lat. Było upalne, sierpniowe popołudnie. Leżałam w moim pokoju i w spokoju czytałam młodzieżowy romans, słuchając przy okazji ulubionej muzyki - wówczas był to jeszcze zwykły pop, dopiero później zakochałam się na zabój w jego "koreańskiej odmianie". Ów relaks przerwała matka, która bez zapowiedzi wparowała do mojego pokoju.
- Mam mnóstwo roboty z papierami, więc idź i pomóż mi z obowiązkami - rzuciła oschle, jakby zarzucała mi, że odpoczywam, nie mając do tego prawa.
- Co dokładnie mam zrobić? - rzuciłam pospiesznie w odpowiedzi.
- Powieś pranie - odparła rodzicielka tak, jakby się dziwiła, że jestem na tyle głupia i nie umiem się domyślić, co jest w domu do zrobienia.
Przewróciłam oczami z zażenowaniem, a następnie uznałam, że posłucham wiecznie niezadowolonej ze mnie matki. Nie chciałam dolewać oliwy do ognia. Wstałam więc, pozbierałam mokre ubrania z pralki w łazience i poszłam rozwiesić je na balkonie. Gdy byłam zajęta starannym układaniem ciuchów na sznurkach, zadzwonił mój telefon. Pobiegłam go odebrać. Dzwoniła Emily, moja najlepsza wówczas koleżanka.
- Cześć, Amy! - rzuciła wesoło.
- Siemka. Co porabiasz?
- Ja, Lea, Roxanne i Kate wybieramy się do skateparku i na basen - opowiedziała rozentuzjazmowana przyjaciółka, wymieniając imiona kumpelek, z którymi lubiłyśmy urządzać pogaduchy na szkolnych przerwach - czas leciał wtedy zdecydowanie szybciej.
- Pewnie dzwonisz, bo chcesz syta dowiedzieć, czy pójdę z wami? - spytałam z uśmiechem na twarzy.
- Oczywiście! Jak mogłabym o tobie zapomnieć? Przynajmniej wyrwiesz się na chwilę z domu, odpoczniesz i poczujesz się lepiej. Przecież wiem, że w domu nie możesz czuć się zbyt dobrze...
Tak. Emily wiedziała o mojej trudnej sytuacji i potencjalnych powodów, dla których się w niej znajdowałam. Rozumiała to wszystko doskonale, mimo własnego lepszego położenia, chciała dla mnie wszystkiego, co najlepsze, wszystkiego, na co mogła liczyć doceniana wśród najbliższych osoba - stanowiła dla mnie ogromne wsparcie. Dlatego jestem w stanie stwierdzić, że była nie tyle przyjaciółką, co autentycznym aniołem. Ceniłam ją za to ponad wszystko, bardziej niż familię, kochałam ją jak siostrę - prawdziwą, dobrą siostrę.
- Jasne, pewnie, że przyjdę - wypaliłam radośnie po chwili zamyślenia.
- Świetnie! Czekamy z dziewczynami obok parku, na Yellow Street. Do zobaczenia! - powiedziała Emily.
- Na razie - odparłam i rozłączyłam się. Wróciłam do wieszania prania, jednak robiłam już tego tak przykładnie - miałam gdzieś późniejsze besztanie przez matkę, przecież to nie było nic nadzwyczajnego. Prędko skończyłam moją robotę, przebrałam się w ładniejsze ubrania, zaczesałam włosy, założyłam bransoletkę, spakowałam potrzebne mi podczas wyjścia rzeczy do torby Puma i skierowałam się do wyjścia. Niestety, po drodze minęłam kuchnię, w której krzątała się Agatha. Piekła muffinki na towarzyskie spotkanie - któraś z jej znajomych lada dzień obchodziła urodziny. Niestety, siostra zauważyła mnie, kiedy zakładałam sandały.
-Wychodzisz gdzieś? - spytała zdziwiona. W jej głosie wyczułam typową nutkę złośliwości.
- Tak, z koleżankami. Co ci do tego? - odparowałam nieco niegrzecznie.
- To ty w ogóle masz jakieś kumpele? Nie wiedziałam, że z taką nieogarniętą kretynką ktoś w ogóle chce się zadawać - parsknęła śmiechem, odgarniając swoje długie, ciemne blond włosy na bok. Zupełnie jakby chciała mi udowodnić, że jest niedoścignionym ideałem, którym ja mogę być tylko w marzeniach - przeliczyła się co do tego.
Udałam, że nie zauważyłam, jak Agatha próbuje mnie poniżyć (co nie było niczym nowym, ponieważ do chwalenia mnie raczej jej się nie spieszyło, podobnie jak matce oraz ojcu). Czym prędzej nacisnęłam klamkę drzwi wejściowych - wiedziałam, że nikogo nie będzie specjalnie obchodziło, gdzie się podziewam przez parę kolejnych godzin - i opuściłam toksyczne miejsce. Po paru minutach spacerku znalazłam się w ustalonym miejscu spotkania. Emily, Lea, Roxanne i Kate już na mnie czekały. Przywitałyśmy się, wymieniłyśmy nowinkami i ruszyłyśmy przed siebie, rozprawiając. Rozmawiałyśmy między innymi o ciuchach - wówczas Roxy przyznała, że podobają jej się moje stylizacje, ponieważ dobieram je tak, iż podkreślają mój śliczny wygląd. Ku mojemu zdziwieniu Emily zaświergotała, że się z tym w stu procentach zgadza - reszta dziewczyn pokiwała na jej słowa głowami. Zgasiłam je wtedy, sądząc, że przesadzają. W rzeczywistości jednak poczułam się piękna, ważna - przynajmniej dla kilku osób. Właśnie to się dla mnie liczyło.
W skateparku bawiłyśmy się wyśmienicie, a w aquaparku - jeszcze lepiej. Czułam się wolną, szczęśliwą, wartościową dziewczyną. Pełna optymizmu, dobrego nastawienia i energii wróciłam do domu. Niestety, ledwie przekroczyłam próg mieszkania, a po moim dobrym humorze i nieco podwyższonej samoocenie zostało tylko wspomnienie. Z salonu (a może z kuchni?) dobiegały podniesione głosy rodziców. Ewidentnie się sprzeczali, a ich kłótnia dotyczyła mnie. Schowałam się do małej komórki pod leżącymi po prawej stronie schodami, w której zwykle trzymaliśmy buty, odzież zimową i parasole. Stamtąd obserwowałam pokój dzienny, kuchnię i dzielący te dwa pomieszczenia korytarz. Nasłuchiwałam.
- Czego ty jeszcze ode mnie oczekujesz?! Co takiego mam ci powiedzieć, żebyś skończył mnie wyzywać?!
- Przyznać się do winy! Przecież widziałaś, jak to pranie było powieszone! Tysięczny raz w ciągu dnia! Tak jest codziennie! To dziecko nie nadaje się do niczego! Absolutnie! Jeśli nie jesteś skończoną..., to przyznaj się i nie kłam dalej! Nie plam bardziej honoru tej nienormalnej rodziny!!!No tak. Zorientowali się z tą odwaloną byle jak robotą. Ech, jak zwykle to ja byłam winna. Nic nowe.....
- Po raz ostatni ci tłumaczę, idiotko! Zdradziłaś mnie, to definitywnie widać! Niemożliwe jest, żebym to ja był ojcem tak niepełnosprawnego umysłowo, brzydkiego, fatalnego dziecka, pomijając fakt, że w ogóle go nie chciałem!Nie... To się nie mogło dziać naprawdę... A jednak. Jednak byłam tą "amebą". Skończonym pasożytem. Za taką mnie mieli. Moi rodzice. Ludzie, którzy sprowadzili mnie na ten świat. W jednej chwili wszystko się zawaliło. Do tej pory ledwo wiązałam koniec z końcem, teraz jednak nie wytrzymałam. Moja psychika już nie dała rady. Czy ja naprawdę nie zasługuję na miłość?! Czy muszę być uważana za najgorszą, za margines społeczny, mieszana z błotem przez najbliższych tylko dlatego, że nie byłam oczekiwanym dzieckiem?! Wszystko straciło sens, którego, co prawda, do tej pory zbyt wiele nie miało - ale dawało mi choć odrobinę nadziei. Siedziałam skulona, przerażona, zszokowana - czułam się tak, jak gdyby właśnie ktoś oznajmił mi, że osoba, dla której miałam po co żyć, odeszła. Byłam tak sfrustrowana, że początkowo nie potrafiłam nawet płakać z żalu. Tylko początkowo, dlatego że później zaczęłam, jak to miałam w zwyczaju, stawiać sobie pytanie, które pomogłoby mi rozwiązać męczący problem albo wybrnąć z trudnej sytuacji.
"Dlaczego?" "Dlaczego od zawsze jestem niczym?" - rozbrzmiewało w mojej głowie...~~~~~~~~~~~
Oto pierwszy rozdział. Dajcie znać, jak się podobało (pomimo długości 😄).
Dodam, że przeżycia opisywane przez bohaterkę NIE są moimi osobistymi - pomysł zaczerpnęłam z różnych historii oraz, po prostu, własnej wyobraźni.