Opowieść druga - Jak być szczęśliwym

970 84 15
                                    

   Trzy miesiące po rozpoczęciu trzeciego roku, Obrona przed Czarną Magią ciągle była ulubionym przedmiotem wszystkich.

   — Ale profesorze — powiedziała Hermiona — Nie rozumiem. Skąd pochodzą dementorzy? Na mugoloznastwie uczyliśmy się, że są one personifikacją mugolskiego pojęcia, depresji. Czyli pochodzą one od mugoli? Czy mugole chorują na depresję przez nas? Jak to w ogóle działa?

   — Nikt tak naprawdę nie wie, kim są dementorzy, albo skąd pochodzą — odpowiedział profesor Lupin. Zrezygnował z prób skierowania dyskusji znowu na temat Czerwonych Kapturków — zbliżała się wizyta do Hogsmeade, a dementorzy ciągle przerażali większość uczniów. Oczywiście, że pojawiały się pytania.

   — Niektórzy twierdzą, że wyewoluowali z boginów — kontynuował Lupin. — Mówi się, że mądre boginy zorientowały się, że jeżeli przestraszą ofiarę, to ta ucieknie, ale jeśli uderzą ją smutkiem i rozpaczą — to nie będzie widziała ku temu powodu. Łatwiej będzie ucztować na jej umyśle.

   — To dlatego nikt nie wie, co jest pod ich kapturami? — zapytała gorliwie Hermiona. — Ponieważ wyewoluowały ze zmiennokształtnych? Może w ogóle nie mają kształtu. Są po prostu... ubraniami.

   — Ubraniami i ustami, panno Granger — powiedział Lupin, podczas gdy uczniowie skrzywili się zgodnie. — Tyle wszyscy wiedzą. Zapytałaś, czy są tym, co mugole uznają za depresję. Możliwe. To nie znaczy, że dementorzy pojawili się pierwsi. Pamiętaj, historycznie, ludzkość miała wiele powodów do depresji. Z ewolucją, prędzej czy później coś zje wszystko. Nawet szczęście. I później skończy tak samo, jak ono.

   — Z przyjemnością zgłębiłabym ten temat — wyrzuciła z siebie Hermiona.

   Lupin się uśmiechnął.

   — Może napisałabyś esej? — zapytał. — Na dodatkową ocenę?

   — Dziękuję, profesorze — powiedziała Hermiona. Obok Harry'ego, Ron nie mogli powstrzymać chichotu. Harry by się do niego dołączył — w końcu tylko Hermiona mogłaby być tak podekscytowana tym pomysłem pomimo tego, że wyglądała, jakby nie spała od tygodnia — ale ostatnia katastrofalna lekcja zaklęcia Patronusa ciągle była świeża w jego umyśle. Chciałby być teraz mile stąd.



   Święty Mungo miał ukryte skrzydło. Nie znajdowało się ono na planie pomieszczeń, nie miało nazwy i nie było tam uzdrowicieli. Tym, co miało, według Hermiony, byli strażnicy — najmizerniejsi, cisi strażnicy, których można było zatrudnić za minimalną płacę. Nikt nie wiedział, jak wiele było tam pomieszczeń. Raz lub dwa razy do roku, pojawiały się w nim nowe drzwi, najdyskretniej jak tylko się dało.

   Skrzydło było naprawdę niezwykle ukryte, pomyślał Harry. Mając trzynaście, prawie czternaście lat, doskonale wiedział, jak poważni mogą być czarodzieje, jeżeli chodzi o ukrycie czegoś, czego nie chcieli pokazywać innym. To skrzydło w szczególności to pokazywało.

   Poważni*. Ha.

   Oczywiście, Hermiona wiedziała o tym wszystko, bo przeczytała o tym w jakimś starożytnym tomie, który przyniosła ze sobą, żeby zabić czas, który spędzała przy łóżku chorego Harry'ego (w końcu zrezygnowała z prób omawiania z nim końcoworocznych egzaminów). Wzdychała i cmokała z dezaprobatą, ale w końcu nie mogła się powstrzymać i podzieliła się z Harrym swoją wiedzą.

    Ron, równie znudzony, ale nie tak łatwo pochłonięty przez książki, przetestował nieskończoną lawinę pomysłów na znalezienie ukrytego skrzydła. Poprosił o pomoc obrazy z holu wejściowego (odmówiły. Co za szpital!), śledził sprzątaczy (i znalazł przeróżne schowki na miotły), a nawet szukał za cyrkulatorem odwrotnej polaryzacji w skrzydle Wypadków Przedmiotowych (i znalazł tam jedynie solidną ścianę).

Jak być szczęśliwymWhere stories live. Discover now