Stay Darling

329 38 6
                                    

Takashi... Takashi... Takashi!

Obudziłem się z krzykiem i łzami w oczach. Znowu. Bolało, tak bardzo bolało, mimo iż powiedziałem mu, że nie będę na niego czekać... czekałem. Mimo braku nadziei i wszystkim znanych faktów: zaginął, w dodatku z dala od ziemi, w kosmosie, poza moim zasięgiem. Każdego dnia i nocy błagałem by to wszystko nie działo się naprawdę. Jedyne czego chciałem to to by został ze mną, by odpuścił sobie tą misję... szczególnie, że był chory. Ale on nie słuchał. Miał swoje marzenia, miał swoje własne sny i najwidoczniej nie grałem w nich głównej roli...
Ach co ja plecę. Po prostu tak bardzo tęsknie...
Gdybym mógł cofnąć czas, gdybym mógł zrobić cokolwiek więcej. Związać go i schować i nie dać mu odejść. Dlaczego to musiało się tak potoczyć? W dodatku jeszcze mu nagadałem przed jego odlotem... gdybym...
Zdruzgotany sięgnąłem po okulary leżące na stoliku nocnym i zapaliłem światło. Niedaleko łóżka wisiało stare, pobrudzone zdjęcie ze mną i Takashim. „Adam" - och jak brakowało mi by wymówił moje imię raz jeszcze tym radosnym głosem.
Ludzie się rozstają i potem tego żałują, wracają do siebie płacząc w ramiona i przepraszając za błędy. Jednak ja... ja nie miałem takiej szansy. Rozstaliśmy się na mostku startowym. On dumnie kroczył w stronę statku kosmicznego, ja... ja z żalem odwróciłem się w inna stronę. Wiedziałem, że dla niego też nie jest to łatwe rozstanie, jednak... jednak czułem się jakbym cierpiał za nas dwoje, szczególnie teraz, gdy go nie ma dłużej na tej ziemi.
Nie wiedziałem nawet ile czasu już minęło. Tydzień? Miesiąc? Rok? Straciłem rachubę, rzuciłem się w wir treningów i nie dopuszczałem do siebie porad innych. Po prostu zgubiłem się. Tak jak mój ukochany... tyle że on ciałem, a ja, umysłem.
Raz jeszcze zmusiłem się by wstać z łóżka i się w miarę ogarnąć przed wyjściem z pokoju. W ciszy przemierzałem korytarze. Doszły mnie ostatnio pogłoski, że szykuje się coś wielkiego, że cześć garnizonu została ogarnięta specjalna opieką i nie każdy mógł tam wejść - tylko że mnie, wcale to nie obchodziło. Mogli sobie zatajać co chcieli, budować na co mieli kaprys i wykorzystać mnie do wszystkiego. To nie tak, że bez Takashiego nie miałem już więcej celów w życiu... znaczy się... to dokładnie tak...
Jak małe dziecko zgubione w środku miasta momentalnie stanęłam w przejściu i skuliłem się w szlochu. Nie zwracałem uwagi na mijających mnie kolegów i koleżanki, na ich pytania. Po prostu łkałem. Tylko tyle... i aż tyle.
-Adam.
Jakiś głos zawołał w moja stronę, jednak ja nie chciałem go nawet słuchać. To nie był on, to nie był Takashi... nie było potrzeby by podnosić głowy.
-Adam!
Odejdź... zostaw mnie... dobij... cokolwiek...
-Adam?
...
-Shiro żyje.
Wyprostowałem się z prędkością światła, na tyle gwałtownie, że prawie nie uderzyłem stojącej obok dziewczyny. Jeśli żartowała, byłem gotowy rzucić się na nią, udusić, a potem samemu w końcu z sobą skończyć. Jednak jeśli nie...
Chwyciłem ją za ramiona i potrząsnąłem rozpaczliwie:
-Jak? Skąd? Kiedy? Kłamiesz? Zabić cię? Gdzie on jest? - potok pojedynczych pytań trysnął ze mnie jak z dawno nie używanej, starej fontanny - był pełen brudu, rzeczy których świat nie chciał by oglądać, a mimo to tak bardzo potrzebny by utorować stare kanały dla czystej, życiodajnej wody.
Niezrażona dziewczyna uśmiechnęła się i powiedziała:
-Samuel Holt wrócił na ziemie jakiś dłuższy czas temu. Mówi, że Shiro też żyje.
-Czemu dopiero teraz się dowiaduje! - mętlik w mojej głowie narastał z każdą sekundą. Chciałem wiedzieć wszystko na raz, jednocześnie nie byłem w stanie przetrawić ani jednej informacji porządnie. Czy coś mnie ominęło?
-Bo dopiero teraz dowiedział się cały garnizon! Ba! Cała planeta! Trzymali powrót staruszka w ukryciu, jednak wczoraj nadał on z żoną wiadomość w której~
-Gdzie jest Holt? - nie czekałem aż dokończy swoją opowieść. Moje serce musiało usłyszeć to prosto od niego. Usłyszeć, że widział Shiro całego i zdrowego.
-W konferencyjnej.
Moje nogi same zaczęły powoli kroczyć w tamtym kierunku, a po chwili biec.

Takashi... Takashi...

-Takashi! On żyje?! - bezceremonialnie odepchnąłem strażników i złapałem doktora Holta za kołnierz. Nie chciałem być agresywny, przysięgam. Jednak nie panowałem nad sobą. Mój umysł miał teraz poważniejszy priorytet niż dbanie o bezpieczeństwo, maniery czy reputacje.
-... ach! Adam! - zaczął nie do końca orientując się w zaistniałej sytuacji. Strażnicy mierzyli do mnie z broni, ja rzuciłem się na sojusznika, ten zaś tylko starał się gestami uspokoić wszystkich w pomieszczeniu.
-Czy on...!? - wręcz wywarczałem. Jednak pod tą brutalnością krył się tylko ból. Nie potrafiłem sobie nawet wyobrazić, co by były gdyby odpowiedz była negatywna. Za bardzo żałowałem, że rozstałem się z Takashim w złości, że go tu teraz nie było.
-Kto? Masz na myśli Shiro? - stary Holt spojrzał mi w zaszklone oczy by się upewnić, że dobrze zrozumiał, po czym z uśmiechem na twarzy dodał - Ostatni raz jak go widziałem miał się dobrze i przewodził Voltronem.
Puściłem staruszka i oparłem się o pobliska ścianę, by po chwili zsunąć się po niej na ziemie, ni to z ulgą, ni to z niedowierzaniem.
„Żyje. Takashi żyje."
Nie dotarła do mnie jeszcze wtedy druga cześć wypowiedzi, ta o Voltronie. Nawet nie wiedziałem co to. Wróć. Nie obchodziło mnie to. Jedyne co było dla mnie ważne to to, że mój miły żył. I wraz z tą wiedzą z każdą sekundą zaczęło odżywać też moje serce. Nie było za późno! Jeszcze wszystko mogło się zmienić! Jeszcze... jeszcze mogliśmy kiedyś usiąść w spokoju, przytuleni, bez kłótni o głupie misje, szepcząc jak bardzo się kochamy, czy też w ciszy i dziękować, że mamy siebie nawzajem. Jak kiedyś. Jak być powinno i teraz.

Takashi... Takashi... Takashi!

-Żyje... - powierzyłem to słowo światu, jak najdroższą rzecz jaka kiedykolwiek istniała, po czym raz jeszcze i raz ostatni popłakałem się. Ale tym razem ze szczęścia. Bo co mogłoby być piękniejsze niż dowiedzieć się, że on żyje?
Nawet gdyby gdzieś tam w kosmosie znalazł sobie kogoś mniej marudnego i podzielającego więcej jego szalonych marzeń dla mnie liczyło się, że jest zdrowy.
Po tamtym wydarzeniu pozbierałem odłamki mojego serca i skupiłem je naokoło tęsknoty i nadziei. Kontynuowałem trening, ale nie dlatego, że była to tylko rutyna, a dlatego, że po dowiedzeniu się czym tak naprawdę jest Voltron i nadrobieniu naszej obecnej sytuacji czułem, że muszę pomóc. Wsiąść na barki chodź cześć odwagi i odpowiedzialności za innych jakie miał Takashi i zrobić wszystko by w dzień jego powrotu mógł zastać spokój i wsparcie.
Serce krajało mi się, ilekroć przypomniałem sobie o jednym szczególe wspomnianym przez doktora Holta - galrianie okaleczyli moje słońce i pozbawili go ręki. Jednak... jednak to było nic w porównaniu do uczucia utraty go na zawsze, które jeszcze niedawno miało nade mną władzę.
Tak więc zacząłem  brnąć naprzód, postanowiłem nigdy więcej się nie poddawać w sprawie Takashiego i uczynić go dumnym.
Niedługo potem statki nieprzyjaznych obcych zawitały na ziemię.
Pośpiech i panika zmieszały się w spójną całość i pchnęły górę garnizonu do podjęcia decyzji: ja i kilku innych pilotów mieliśmy stanąć do obrony. Tak też się stało. Jednak nie mieliśmy szans. Jedno po drugim byliśmy unicestwiani. Kolejka do bram śmierci skracała się coraz bardziej i bardziej, aż w końcu przyszła moja pora.
Oczywiście, że tego nie chciałem. Ale... jeśli moja śmierć miała by przynieść jakieś dane na temat przeciwnika... miałaby pomóc jakkolwiek w obronie ziemi... w sprawieniu, że Takashi nie wróci do samych zgliszczy... no cóż...

Ja, Adam, po prostu żałowałem swoich gorzkich słów, a co ważniejsze... KOCHAŁEM TAKASHIEGO CAŁYM SERCEM.

Mój statek został trafiony, eksplodował, a ja, zginąłem.




.
.
.
I wiecie co? Gdy ojciec Pidge ostatni raz widział Shiro był to klon a prawdziwy on zginął i siedział w czarnym lwie. Adam. Takashi zginął.

Stay Darling (Voltron, Adam!)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz