Mam na imię Alex, a to moja historia.
Poniedziałek, 6:00
Poranne pobudki nie są moją mocną stroną, myśle, że w sumie nikogo. Ledwo żyjąc zwlekasz się z wyra i niczym zombie podążasz do kuchni, aby napić się rajskiego napoju jakim jest kawa, albo jak kto woli herbata. Kocham oba i oddałabym wszystko za łyk tego afrodyzjaku. Kiedy ekspres spienia mi mleko decyduje się na skromne śniadanie, szybkie naleśniki z serem i dżemem wydają się być idealne. Biorę łyk parującej kawy i z trochę większą radością egzystencjalną biorę się za naleśniki. Teraz pominiemy nieciekawy wątek przyrządzania posiłku, oraz ubierania się w mój uniform. Nie, nie jestem policjantką. Choć zawsze chciałam. Pracuje na lotnisku. Stewardesą również nie jestem, za dużo gadania i pindrzenia się przed odlotem. Sprawdzam kto jest kim, akceptuje lub odrzucam bilety. „Bileciki do kontroli" ten żart w moich ustach brzmi równie źle jak połączenie kaczki z wężem, tak wiem nierealne. Zapytacie może jaka jest moja ulubiona rzecz w tej pracy. Już wam mówię. Ubóstwiam kiedy ludzie próbują mnie „przekupić" wierzcie lub nie, ale są to najbardziej zabawne i kreatywne rozmowy na świecie. Owszem, właśnie zgadliście cała ta historia zaczęła się właśnie tutaj.
„- Alex myślisz, że w końcu Jack zwróci na mnie uwagę?
- Alex, Adam jest taki przystojny! Myślisz, że się ze mną umówi?" Od półtorej godziny siedzę na niewygodnym krzesełku i jestem zmuszona słuchać paplaniny moich koleżanek z pracy. Wcale nie jestem jakoś wyjątkowo tym zainteresowana. Okej nigdy nie jestem, ale dzisiaj mój brak zainteresowania światem jest wręcz przerażający. Spoglądam leniwie na każdego pasażera. Pan z wąsem większym od parówki w jego hotdog'u. Kobieta w różowej, bardzo, obcisłej sukience. Dzieci biegające obok rejestracji i ich matka, która zdecydowanie bardziej niż swoimi dziećmi jest zainteresowana swoim telefonem. Normalnie teraz podeszłabym pewnie do kobiety i poprosiła o zwrócenie choć odrobiny uwagi na swoje potomstwo, ale dzisiaj jest mi to podejrzanie bardzo obojętne. Może kawa była za słaba? Albo po prostu żyjąc już na tym ludzkim padole dwadzieścia siedem wiosen, przeszła i na mnie tak zwana znieczulica społeczna. Cóż... teoretycznie „wisi mi to".
- Alex słuchasz mnie?
Usłyszałam jak przez mgłę. Obruciłam się w stronę dziewczyny i mrugnęłam kilkakrotnie.
- Powinnam powiedzieć, że tak. Bo tego pewnie oczekujesz, ale wiesz, że kłamać nie lubię. Więc zgodnie z prawdą nie, nie słuchałam cię. Zgaduje, że powinnam powiedzieć to ze sztucznie smutno spuszczoną głowa, ale tego również nie zrobię.
Maya westchnęła głośno i uśmiechnęła się życzliwie. Ma naprawdę wyjątkowy uśmiech. Nie każdy ma tak pięknie okrągłą twarz, z dużymi błękitnymi oczami i piegami wokoło lekko zadartego noska. Muszę przyznać, że jest wiele zagadek, których nie potrafię rozwiązać i jedną z nich jest brak zainteresowania płci przeciwnej tą dziewczyną.
- Nic nie szkodzi, przyzwyczaiłam się.
Zaśmiała się uroczo i wróciła na swoje stanowisko. Trochę mi głupio, że nie potrafię być dla niej wystarczajaco dobrym słuchaczem na jakiego zasługuje. Maya ma jedną wadę jaką do tej pory zauważyłam, otóż jest zbyt... urocza. Jej dobroć i miłość do każdego powoduje u niej ciągłe problemy. Ale ma również wielką zaletę, a jest nią obojętność w takich niemiłych sytuacjach.
- Dzień dobry, przepraszam.
Spojrzałam obojętnie na męższczyzne przede mną.
- Tak słucham? W czym mogę panu pomóc?
Wspominałam wam może, że naprawdę nie lubię być sztucznie miła? Teraz wam o tym wspomnę i więcej tego nie zrobię, bo powtarzać się też nie lubię. Ale zrzędliwa pomyślicie, owszem może trochę tak.
- O której jest lot do Paryża?
Zagryzłam wargę powstrzymując się przed obrzuceniem go paroma obelgami. Odwróciłam się gwałtownie na krześle i wskazałam wielką, ogromną tablicę z godzinami przylotu i odlotu każdego samolotu. Informacja o pogodzie, spóźnieniach i innych równie ciekawych rzeczach również się na niej znajduje. Męższczyzna podrapał się po karku i z zażenowaniem powrócił na swoje miejsce.Pominę wszystko co działo się przed wielkim zamieszaniem, co wy na to? Okej bądźmy realistami to ja opowiadam wam moją historię i to ja zadecyduje co będzie na tyle interesujące, żebyście chcieli dalej to czytać. Więc tak około 19 na lotnisku zrobiło się gwarno, dwa loty odwołane. Ludzie gorączkowo szukający wyjścia, przeciskają się pomiędzy sobą i w tym całym zamieszaniu naprawdę trudno jest długo patrzeć na jedną osobę. Sączę kolejna berbeluchę, bo tego co nam podają nie mogę nazwać kawą i obserwuje, każdego kto przeleci przed moimi oczami.
- Za minutę będziemy miały tu armagedon.
Wykrzyczała Sara i złapała się za głowę.
- Dlaczego? Przecież te wszystkie mróweczki biegają jak poparzone.
Zaśmiałam się z mojej nieśmiesznej wypowiedzi i popatrzyłam na Maye, dziewczyna wskazała długą kolejkę. Wydaje mi się, że zaczynam blednąć. Poczułam jak okropny smak napoju drapie moje gardło.
- Więc igrzyska czas zacząć, niech moc będzie z wami!
Zaśmiałam się i uśmiechnęłam dumnie, wpatrując się jak chorda rozwścieczonych, niewyspanych i nafaszerowanych okropną kawą ludzi napiera na mój blat.
- Alex ty jesteś nienormalna.
Dosłyszałam pomiędzy wrzącym tłumem, mruk Sary.Kilkanaście albo może nawet kilkadziesiąt klientów później.
Ostatnia osoba.
Ocalenie.
Wygrana bitwa.
Koniec pracy!
Owszem by tak było, gdyby nie ona.