Gdyby

160 14 19
                                    


Hej! Ktoś się stęsknił? Dobra, taki żart... Ale jeśli faktycznie komuś brakowało nowych tekstów to przepraszam... Postaram się więcej tak nie robić. Chociaż nic nie obiecuję... Życie mnie, ostatnio, mocno bije...


A teraz zapraszam do czytania.


GDYBY



- No pospiesz się!

Law zmiął w ustach przekleństwo, jednocześnie zastanawiając się, jaka mroczna siła sprawiła, że zakochał się akurat w tym człowieku. Przecież Monkey D. Luffy stanowił całkowite przeciwieństwo wszystkiego, czym kierował się w życiu. Czy to chodziło o nadpobudliwość chłopaka, która sprawiała, że jego własna – spokojna – natura cierpiała przy każdym wspólnym wyjściu. Czy też może o nieposkromiony apetyt, mogący wywołać u każdego lekarza, choć trochę znającego się na swojej profesji, przynajmniej palpitacje serca. Najgorszy jednak był ten optymizm, wprost wylewający się z Monkey'a. Sam Law uważał się raczej za realistę, choć i bywali tacy, którzy przypinali mu łatkę skrajnego pesymisty, dlatego ta pogoda ducha partnera tak bardzo go uwierała. Nie potrafił zrozumieć skąd chłopak brał to swoje przeświadczenie, że wszystko, prędzej czy później, skończy się dobrze. Jemu samemu życie pokazało, że nie należy za bardzo liczyć na uśmiech losu. A im mniej pozostawisz przypadkowi i im mniej będziesz żądał od losu, tym lepiej. W końcu życie to nie bajka. Nie ma gwarancji na szczęśliwe zakończenie.

- No chodźże!

Westchnął i wstał z kanapy. Sądząc po stłumionym echu, Luffy już wisiał na klamce wyjściowych drzwi.

- Przecież ci nie uciekną – mruknął zakładając buty. Luffy, oczywiście, już miał swoje. I jakżeby inaczej – japonki. – Mógłbyś się przebrać. – Wskazał na obuwie partnera.

- Ale będą czekali! I pewnie zjedzą wszystkie przekąski Sanjiego! – Luffy zdecydowanie nie usłyszał uwagi na temat ubioru. Albo po prostu całkowicie ją olał. W jego głowie, główne miejsce, zajmowały juz przygotowane przez przyjaciela przekąski. – Chodźmy! – jęknął przeciągle.

- Dobra, dobra. – Law chwycił klucze i wypuścił Monkey'a z mieszkania. Które ten opuścił niczym przetrzymany w zamknięciu szczeniak. – A kto właściwie będzie? – spytał, kiedy już usadowili się w samochodzie chirurga.

Luffy spojrzał na partnera jak na idiotę.

- No wszyscy! – powiedział takim tonem, jakim zwykle tłumaczy się coś dziecku. Bardzo głupiemu dziecku. – Sanji, Usopp, Nami...

- Chopper, Brook, Robin, Franky i Zoro... - dokończył za niego Law. W sumie mógł nie pytać. W końcu cała impreza została zaplanowana i przeprowadzona tylko po to, by on sam mógł, wreszcie, poznać sławną paczkę Luffiego. Sławną, bo sam zainteresowany mówił o niej bez przerwy i Trafalgar, choć do tej pory żadnego z przyjaciół partnera nie widział na oczy, mógłby przysiąc, że zna ich nie gorzej niż sam Monkey. Wiedział jak wyglądają, jak się zachowują, co lubią, a czego nie. Co potrafią, a jakie rzeczy sprawiają im trudności. I, co najważniejsze, został dokładnie poinstruowany przez Luffy'ego, co i jak ma mówić, żeby nikogo nie urazić. Nie, żeby jego znajomi potrafili się długo gniewać, przynajmniej tak twierdził sam Monkey, jednak pierwsze wrażenie było niezwykle ważne. Według Lawa nieważne, co by zrobił i jak, przyjaciele Monkey'a musieliby go zaakceptować. A przynajmniej udawać. Bo inaczej Luffy nie dałby im żyć. Dlatego też, zapewne, przymkną oko, na wszystkie wady Trafalgara. Jeśli oczywiście nie będą one szkodzić Luffy'emu.

GdybyWhere stories live. Discover now