Wielkie Być Może

18 3 0
                                    


Siedzę sam w swoim smętnym, szaro-nijakim pokoju. Na dole słychać zdenerwowaną już mamę i wiecznie rozradowanego Lorenzo. Czuję, że młody biega właśnie po całej kuchni i pewnie wszystko co jest w zasięgu jego ręki-uznaje za zabawkę. Jest jeszcze taki młody, tak mało rozumie. Szczerze mówiąc, trochę mu zazdroszczę. Jest w takim niewinnym wieku. Jedyne co go martwi to czy najpierw pobawić się autkiem czy misiem. Co najzabawniejsze, żeby nie zrobić przykrości żadnej zabawce Enzo bawi się wszystkim naraz. Jest taki wrażliwy, zupełnie jak mama. Ja trzymam się raczej zboku. Nie rusza mnie cierpienie. Omijam ludzi. Nieczęsto się uśmiecham. Może dlatego, że jestem już wystarczająco duży aby zrozumieć pewne rzeczy, aczkolwiek wydaje mi się, że zawsze rozumiałem. Nawet gdy byłem tak młody jak mój brat...

-Malachai!Chodź już! Zaraz się spóźnimy.-nawołuje mnie mama, która jak zawsze za bardzo przejmuje się przemową taty, to dla mnie wydaje się trochę śmieszne. Nieważne co powie ludziom ojciec i tak nikt nie odbierze mu przywództwa nad sabatem. Ta funkcja (przynajmniej u nas) jest sprawowana dożywotnio.

-Malachai!Ileż można cie wołać? Prędzej sobie płuca wypruje aniżeli ty zejdziesz do nas na dół.-tym razem mama mówiąc to stoi już w moich drzwiach.

-Mamo,-zaczynam-Czy naprawdę coś strasznego stałoby się z ojcem gdyby zabrakło nas na jego rzekomej motywacyjnej przemowie skierowanej do jego przydupasów czarowników?

-Przydupasów.Hi hi hi. Przydupasów.-powtarza chichocząc Enzo.

-Kai czy mógłbyś łaskawie pohamować swoje słownictwo mając na uwadze istnienie własnego brata? I ubierz się w końcu. Za 5 minut na dole. Jeśli nie wychodzimy z Lorenzem a ojciec po zebraniu na 99%cię ukarze. Wybór jest twój, Kai.

Ta kobieta zawsze potrafi mnie przekonać. Tym bardziej, że w sprawie ojca ma całkowitą rację. Eric(bo tak ma na imię) nie przejmuje się niczym niezwiązanym z nim albo z jego pracą. W dużym skrócienie liczymy się dla niego. W domu jest raczej gościem niż prawdziwym domownikiem...

Kończę swoje rozmyślania na temat człowieka, który tylko podarował mi geny a później miał wszystko gdzieś. Czym prędzej narzucam na siebie białą wykrochmaloną koszule, eleganckie spodnie, trochę przydługi krawat i świeżo wypastowane lakierowane buty. Na dole na szczęście zastaję jeszcze krzątającą się po domu mamę i młodszego brata, który za plecami chowa swoją ulubioną zabawkę.

-Jestem.Jak kazałaś mamo.-zwracam się do rodzicielki poważnym głosem-Clavem quaerere! -w mojej ręce pojawia się pęk domowych kluczy- A to twoja zguba mamo.

-Kai!Och! Jak dobrze! Jakoś nigdy nie potrafię zapamiętać tych najbardziej przydatnych zaklęć. Cudownie, że się ubrałeś, ale popraw krawat.-No tak krawat w tą czy w tamtą nie może być skrzywiony ani o milimetr.-Chodźcie moje przystojniaki. Czas na nas. Portam!

I jak na zawołanie(dosłownie)w przedpokoju pojawiła się brama,która wciągnęła nas do środka bez żadnego uprzedzenia. Po prost bezczelnie nas wessała.

Zawsze przy przechodzeniu przez bramę czujesz jakby wszystkie wnętrzności w tobie pozamieniały się miejscami albo jakby chciały wydostać się na zewnątrz. Wbrew stereotypom przechodzenie przez bramy wcale nie jest przyjemne. Jeszcze te migoczące wszędzie światełka. Las Vegas przy tym to jak iskierka wśród fajerwerków. Tylko mig mig mig bez przerwy. Szczerze nawet nie umiem rozróżnić pojedynczych kolorów, tak szybko się zmieniają... Aaa! Och! Na szczęście to już ziemia...utrata gruntu pod nogami to rzecz straszna, choć nie powiem-fascynująca.

Niestety w tym momencie moja fascynacja zaczyna bezpowrotnie zanikać. Przed oczami nie mam już migoczącej mgły tylko cmentarną bramę naszego sabatu- Interfectores. Przed obiektem zebrała się już dość spora grupa ludzi. Na samym przodzie, czyli dosłownie w bramie, stoi nasz ojciec, Eric- przywódca wielkiego sabatu Interfectores, wspaniały mówca, dobry przywódca i wspaniały przyjaciel, szkoda tylko, że żadnym z tych epitetów nie można opisać jego teoretycznie najważniejszej funkcji-ojca. Jet do chrzanu, tak w dużym skrócie.Dziwię się jak matka wytrzymuje z nim już jakieś dwadzieścia lat...

InterfectoresOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz