sosnowy płaszcz, cisza
nieznanym mrokiem otulony
Kości znikną ostatnie
Ocaleje wiersz niezwieńczony
Ponurym losem wyryte
Samotne słowa zapłaczą
Śmierć recytować będzie
Życie skalane rozpaczą
Arkadiusz Tucholski Potega słów
Tego dnia Radowid sprzedał wszystkie gruszki. Rzucił pełną sakiewkę na stół i rozsiadł się na niewygodnym, drewnianym krześle, wyglądając przez okno. Zbudował tę chatę, gdy za oknem ciągnęły się tylko lasy i łąki. Teraz patrzył na drogę, a za nią kolejne chałupy i wreszcie drzewa. Wrócił dziś zadziwiająco szybko, jak jeszcze nigdy w październiku.
Jego stragan oblegali chłopi, nieśmiało prosząc o pięć sztuk dla każdego domownika, mieszczanie rzucali złotem za kilogram, a służba Włodzimierza Ułanowicza, do którego należała wieś, wynosiła gruszki w workach. To od nich dostał niemal całą sakiewkę. Reszta monet należała do mieszczan, a chłopom dawał za darmo.
Zastanawiało go zatem, jak to się stało, że wrócił jeszcze przed zapadnięciem zmroku. Nie cieszył go ten fakt, był bowiem człowiekiem często pogrążającym się w zadumie. W tym stanie często wracał do minionych dni swojej młodości. Jako czterdziestodziewięcioletni handlarz miał tych wspomnień całkiem sporo. Powrót do przeszłości nie wychodził mu na dobre. Myślał o tym, o czym nie powinien; o tych, o których powinien zapomnieć. Jego żona należała jednak do osób, które trudno wyrzucić z pamięci. Gdy na nią patrzył, widział anioła, niemal omdlewał, gdy go dotykała, a rozmawiając z nią, czuł się nieskończenie szczęśliwy. Teraz pozostała w nim pustka, której nie był w stanie wypełnić żadnym dniem.
Od śmierci Wisenny minęły już dwadzieścia dwa lata. Każdy kolejny rok wydawał się dłuższy i bardziej bolesny od poprzedniego. Radowid dopuścił się nawet modlitw do kogoś, kogo niegdyś ściągnęli tu chrześcijanie. Sam do nich nie należał, nawet nimi gardził i to z wzajemnością, ale desperacja nakłaniała go do różnych czynów. Nie wiedział jak ani do kogo powinien kierować modlitwy. Może tydzień temu ostatni raz przechodził obok chrześcijańskiego kościoła. Wiedział tylko, że powinien klęczeć i składać ręce. Od siebie zostawiał jabłko na parapecie, ale ich Bóg zawsze się z nim dzielił, a nawet mógł zjeść całe.
Wisenna uwielbiała jabłka. Dowiedział się tego stosunkowo szybko, a więc zrywał się o świcie, by przybiec na targ i krzyczeć najgłośniej ze wszystkich handlarzy. Codziennie tamtędy przechodziła i kupowała u niego cały koszyk. Pewnego dnia Radowid poszedł za nią i zobaczył, jak Wisenna oddaje go bezdomnym dzieciom. Tego dnia się w niej zakochał.
YOU ARE READING
Cisza
Historical Fiction[one-shot] Piątka wieśniaków spotyka się w leśnej chacie, by jeszcze raz zobaczyć zmarłych bliskich. Historię tej samej nocy, widzianą oczami innych bohaterów, możecie poznać na profilu @venundei w pracy zatytułowanej "Krzyk".