13. Komplikacje.

501 37 22
                                    

Pod moimi butami rozlegało się niezbyt głośne skrzypienie świeżego śniegu, zresztą nie tylko pod moimi. Kątem oka od czasu do czasu zerkałem na Błękitka. Przeważnie jednak wbijałem wzrok w ziemię pokrytą puchem, zachowując tym sposobem ciszę, w której to opuszczaliśmy cmentarz. Poczucie swoistej melancholii oraz dziwacznej pustki, ale także i ulgi, towarzyszyło mi przez cały ten czas - dokładniej od chwili zniknięcia Mabel aż do teraz.
Obejrzałem się za siebie, gdy tylko przeszliśmy przez bramy. Moje spojrzenie trafiło prosto na jedną z rzeźb. Anioł dumnie stał na marmurowej kolumnie tworzącej z drugą sąsiadką wejście na cmentarz. Stał wyprostowany, opierając dłonie na kamiennej lasce oraz mając także rozpostarte skrzydła. Zdawało mi się znowu, iż patrzył wprost na mnie. Chyba jeszcze bardziej oskarżycielsko, a zarazem pogardliwie, niż wcześniej. Posłałem posągowi chłodne spojrzenie i natychmiast z powrotem się odwróciłem.
Odruchowo schowałem ręce głęboko do kieszeni. Nieznacznie zgarbiony szedłem dalej tuż obok Willa. Emocje opadły całkowicie, gdy cmentarz zniknął gdzieś za moimi plecami. Teraz spokojnie analizowałem wszystko w swojej głowie. Każde słówko, jakie padło, a zostało przeze mnie zapamiętane, każdy gest ze strony siostry. To wszystko podlegało aktualnie swoistemu przebadaniu i przetrawieniu na spokojnie. Tak, na spokojnie. Bo w końcu obok tego wszystkiego zyskałem chwilowo jakiś wewnętrzny spokój.  

- Hah, widzisz, moja Sosenko? Nie było tak źle - z zamyślenia wyrwał mnie głos Ciphera, który dodatkowo wyciągnął ku mnie swoją dłoń z życzliwym, ciepłym uśmiechem zdobiącym jego śliczną buźkę.
Niepewnie rozejrzałem się po okolicy, ale nie widząc żadnej żywej duszyczki, najzwyczajniej w świecie ją chwyciłem. Pod palcami od razu wyczułem ten skórzany materiał, z którym demon wręcz się nie rozstawał. Wtedy splótł palce naszych rąk i cóż... Szliśmy tym stylem dalej.
- Miałeś rację - przyznałem, przy czym słabo odwzajemniłem tamten uśmiech. Słabo, jednak - co najważniejsze - szczerze. Wyjątkowo...
Widocznie się rozpromienił. Musiał być z siebie bardzo dumny, skoro w końcu coś poprawił oraz zmienił. Nie skomentowałem tego, choć w mojej głowie tkwiło pewne istotne "ale". A to "ale" mówiło, że wciąż nie zaliczałem się do grona tych szczęśliwych stworzeń. Męczyło mnie jeszcze wiele innych kwestii.
 - Will?

 - Tak?
- Dziękuję ci - mruknąłem cicho, ale demon i tak to najpewniej usłyszał.
- Nie masz za co, uwierz. To drobiazg...
- A... Co z twoją magią? - spytałem, przenosząc być może z lekka zatroskany wzrok na niego. Po prostu sobie o tym aspekcie przypomniałem nagle w tamtej dokładnie chwili.
- Pewien jej kawałek zniknął, ale jak sam widzisz - jest w porządku.
- Na pewno? Nie czujesz się jakoś słabo, czy coś? Nie padniesz mi tu zaraz?
- Nie, nie. Spokojnie, Dippy... Ale jak tak bardzo się martwisz to równie dobrze możesz mi troszkę pomóc po powrocie - na jego twarzy pojawił się zadziorny uśmieszek, który sam za siebie mówił całkiem dużo. 
- No nie wiem, nie wiem, nie wiem - powiedziałem w zamyśleniu. - Zastanowię się - dodałem, na co mężczyzna w odpowiedzi zrobił smutną minkę, przez co mimochodem się cicho zaśmiałem, korzystając z tego momentu swoistej wolności od problemów. - Gdzie idziemy? - spytałem po krótkim momencie ciszy.
- Na razie przed siebie, ale jeśli chcesz, to możemy gdzieś wyskoczyć zanim wrócimy - zasugerował, poprawiając swój cylinder, który tym razem grzecznie spoczywał na jego głowie, nie wykazując jakiś paranormalnych zdolności. On również ubrał się w zimowy płaszcz, aczkolwiek z takim nakryciem głowy mimo wszystko wyglądał tak, jakby się urwał prosto z dziewiętnasto, albo dwudziestowiecznego Londynu.
 - Przykładowo?
- Może do baru? - trochę się zdziwiłem tą propozycją, co było widać. Rzadko zabierał mnie do takich miejsc, ale w sumie... Jak tylko o tym wspomniał, nabrałem szczerych chęci napicia się chociażby głupiego piwa, tudzież czegoś mocniejszego. Potrzebowałem swoistego odmóżdżenia, nawet jeśli perspektywa styczności z innymi ludźmi nie była zbyt kolorowa.
- Zgoda - odpowiedziałem po paru sekundach.
 Dokładnie w tym samym momencie obok nas przeszła jakaś grupka facetów. Za moimi plecami rozległy się gwizdy przesączone kpiną oraz nieprzychylne słówka skierowane w moją i Willa stronę. Dość mocno zacisnąłem dłoń na tej Błękitka.
 - Zignoruj ich, Dippy - usłyszałem, jeszcze zanim się odwróciłem, aby coś tym gościom powiedzieć. Tak trochę odwykłem od nietolerancji... Każdy wymiar ruszył z miejsca, ale mój świat najwyraźniej ciągle stał w tym samym punkcie, co wcześniej. Czego ja się spodziewałem? 

Reality Is An IllusionOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz