i

303 36 5
                                    

          — Znów to robisz? Czym się różni od innych? — Z progu pomieszczenia doszedł stanowczy głos. Felix leniwie spojrzał w tamtą stronę, po czym jego oczy znów powróciły ku płomieniu niebieskiego ognia.

— Nie udawaj, że tego nie widzisz. — Rozległ się niski głos Felixa, wędrując po prawie pustym pomieszczeniu i tym samym tworząc echo.

Przez następne kilka sekund w pokoju panowała cisza, aż w końcu ledwo słyszalne „hmm..." wyrwało się z ust przybysza. Dopiero kiedy Felix uniósł wzrok znad żarzących się płomieni, ujrzał pełną zamyślenia twarz mężczyzny, który stanął obok niego, aby po chwili pochylić się nad wizją.

Nazywanie przybyłego osobnika „mężczyzną" było jednak dosyć nie na miejscu, biorąc pod uwagę lśniące, żółte tęczówki oraz skórę koloru słońca, na którą narzekał on niemalże codziennie. Felix nadal pamiętał jeden z jego gorszych dni, w którym każda konwersacja przebiegała mniej więcej w następujący sposób:

„— Ale-- dlaczego? Skoro to my tutaj rządzimy w mniej lub bardziej pokręcony sposób, to czemu nie mogę zmienić tej cholernej skóry? — Felix już otwierał usta, aby rzucić jakąś wymijającą odpowiedź, kiedy przerwano mu, zanim jeszcze cokolwiek powiedział. — Ale słuchaj! Nie widzisz braku sensu w tym wszystkim? Bo niby to my posiadamy władzę, prawda? Ale ktoś musiał mnie stworzyć z tą okropną, pożółkłą skórą, na którą nie mam wpływu!

— Chan. Idź już, do cholery, spać.

— Ale--

— Albo uduszę cię poduszką.

— Bogowie są nieśmiertelni... — żachnął się Chan z rękoma na piersi dla dramatycznego efektu, nawet jeśli leżał już na łóżku i po prostu wyglądało to komicznie.

— Mogę ci obiecać, że jak się nie zamkniesz, to długo nieśmiertelny nie pobędziesz."

Tak więc, najlogiczniejszym wyjściem byłoby nazywanie go po prostu bogiem. Będąc bardziej szczegółowym, można by dodać do tytułu boga „niezwykle irytujący", jednak Felix nie miał zamiaru odpowiadać za wszelkie problemy z bliźnimi w przyszłości.

Tak — Chan był bogiem miłości do bliźniego. Trochę ironia, biorąc pod uwagę fakt, że domeną Felixa była samotność, jednakże znajomość z nim miała wiele swoich zalet. Na przykład takich, jak w tej chwili, gdy granie głupiego szło w niepamięć i Chan okazywał się naprawdę pomocny.

To również nie tak, że każdy z bogów był idealnym odzwierciedleniem tego, czym władał. Istnieli także bogowie, którzy zajmowali się negatywniejszymi rzeczami, a jednak nie mogli pozwolić sobie na to, aby działać w taki sposób. Felixowi jednak, zgodnie z jego domeną, było bliżej bycia samotnym, aniżeli towarzyskim.

— Masz jakieś sensowne wyjaśnienie? — Kolejne pytanie zostało zadane tuż przy uchu Felixa, sprawiając, że młody bóg westchnął cicho, sfrustrowany odrzucając głowę do tyłu.

— Nie wiem, Chan.





— Wiesz, że nie musisz mi pomagać codziennie, prawda? — Niska, ciemnowłosa kobieta postawiła przed nastolatkiem talerz z tostami. Chłopak pokiwał prędko głową, żeby następnie wziąć spory kęs przygotowanego mu jedzenia. — Wolniej, bo się udusisz!

— Spokojnie, jedzenie na ostatnią minutę mam już wyćwiczone — odezwał się chłopak, nie fatygując się nawet przy tym, aby zakryć usta. Po chwili połowa stołu pokryła się przeżutymi kawałkami tostów.

Starsza kobieta zdzieliła chłopaka ścierką po głowie, następnie opierając dłonie na biodrach.

— Wyobraź sobie, że zostało ci pięć minut do wyjścia — uprzedziła, siadając naprzeciwko czarnowłosego. — A ja sprzątać tego nie będę — kiwnęła głową w stronę stołu — i nie zostanie też to tutaj dłużej niż minutę, więc radziłabym ci się ruszać, Changbin.

god of loneliness | changlixOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz