AKT I

86 1 0
                                    


Z okien karczmy emanowało ciepłe światło latarni, przy jednym z wielu stołów zgraja mężczyzn grała w kości, w wychodku siedział podpity jegomość. W całej karczmie było słychać gwar rozmów. Wszyscy byli zajęci swoimi sprawami, nie zauważyli jak pewien osobnik, metr sześćdziesiąt wszedł do karczmy. Był gruby i śmierdzący, jego czerwona jak kasztan broda połyskiwała w świetle łojówek. Nos był koloru ciemnego purpuru, przy pasie nosił gargantuicznych rozmiarów baryłkę grogu. Podszedł do kelnerki.

- P... Po-po...
- Słucham...?
- BECZKĘ!
- Beczkę...? Beczkę czego...?
- GROGU! - wrzasnął zniecierpliwiony grubas.
- Przepraszam, ale można zamawiać tylko kufle, nie beczki...

Jego twarz, dotychczas spokojna, zmieniła swój wyraz - pokazywała czystą furię. Żądzę, której nie można opanować.
Gdy kelnerka spodziewała się najgorszego, pijak rzekł:

- Twoje indywiduum mnie drażni.
- Słucham? - spytała, wyraźnie zbita z tropu.
- Twoje indywiduum mnie drażni, nie słyszysz? - odparł zimno.


Po karczmie przebiegł chłodny wiatr. Powiew otarł nogi kelnerki.
Cofnęła się w pośpiechu. Przywarła do ściany, nieruchoma. Jej oczy były pełne terroru.


- K-kim... T-ty jesteś...?
- TO nie jest ważne. - warknął.


Karczmę przeszył kolejny powiew. Tym razem dotarł aż do jej rąk.


- Wiesz co się zaraz stanie? - odparł spokojnie.
W głowie kelnerki wirowały słowa pijaka, każde jedno słowo, każda jedna sylaba.
Wiedziała, że zrobiła błąd. - "Głupia! Powinnam dać mu tą beczkę!" - powiedziała w myślach.

Pijak zarechotał złowieszczo



JA, GRAGASWhere stories live. Discover now