Wszechświat dał nam tak niewiele czasu. Zażartował perfidnie, wpychając nas w ramiona długowieczności, jednocześnie brutalnie rozdzielając nasze ścieżki, by skrzyżować je ponownie zupełnie przypadkowo. Wijące się slalomem trakty naszych istnień dotarły jednak do punktu, w którym objęły w zasadzie ten sam tor. I choć długo jeszcze spowijał Cię szron kriokomory, a ja krążyłem po świecie, nie zagrzewając nigdzie miejsca na dłużej, to właśnie wtedy byłem najbliżej Ciebie po raz pierwszy od wielu samotnych lat. Wiedziałem, gdzie jesteś i że Twoje spowolnione chłodem serce wciąż bije. Dzięki tej świadomości nie postradałem zmysłów w trakcie żmudnej tułaczki.
Uznałem, że to maksimum szczęścia, na jakie w obecnej sytuacji zasługuję. Nie mogłem więc poradzić sobie z przedziwnym uczuciem, które narosło w moim sercu, gdy pewnego słonecznego popołudnia ze zmieszanym uśmiechem ugościłeś mnie w cieniu swojej lepianki. To pierwsze spotkanie wypełniała cisza zmącona tylko odgłosami kóz, pasących się nieopodal. Obserwowaliśmy się bacznie, popijając zieloną herbatę z glinianych kubków. Bez presji ucieczki, schowani przed całym światem, na wakandzkiej polanie uczyliśmy się na nowo przebywać w swoim towarzystwie.
Podczas krótkich spotkań, desperacko wyrwanych z wiru wydarzeń, od słowa do słowa przebrnęliśmy przez nasze szarobure życiorysy. Być może, ujawniając wszystkie godne pożałowania sekrety, rozdrapaliśmy wiele wstępnie zagojonych ran, jednak w końcu stanęliśmy przed sobą odarci z wyobrażeń i oczekiwań. Akceptacja zamknęła nas w intymnej bańce i szczelnie otuliła nasze umysły niczym pleciony wielobarwnymi nićmi pled, który zagarniałeś zawsze dla siebie podczas chłodnych, afrykańskich nocy.
Miałeś dość cudzych wojen, w których pełniłeś rolę odważnika przechylającego szalę na korzyść jednej ze stron. Nie śmiałem więc proponować Ci zaangażowania się w jakiekolwiek działania, choć teraz widzę, że było w tym więcej egoizmu niż uszanowania Twojej woli. Stałeś się moją ostoją, spokojną oazą na pustyni wygnania. Nie mogłem znieść myśli o utracie tak kojącej enklawy. Teraz bezskutecznie szukam odpowiedzi na jedno pytanie: czy gdybyś ten ostatni raz nie ruszył na front, moc kolorowych kamieni oszczędziłaby Twoje jestestwo?
Choć ucisk w mym sercu nie zelżał w ciągu tych kilku tygodni, to prawie nie mam czasu myśleć, że Cię nie ma, Bucky. Ktoś musi udźwignąć brzemię przywództwa w naszych tragicznie przerzedzonych szeregach. Tylko obraz Twojej rozpływającej się w eterze sylwetki i moje własne, wykrzyczane w szoku imię nie dają mi spać po nocach. Za dnia zaś nie znajduję wytchnienia pośród omawiania kolejnych coraz mniej rozsądnych pomysłów na odwrócenie biegu wydarzeń. Od środka powoli trawi mnie poczucie winy, jakbym był odpowiedzialny za całą... połowę wszechświata, której istnienie skończyło się za sprawą banalnego pstryknięcia palcami. I czuję, że uginam się pod tym ciężarem, tak jak ugiąłem się pod naporem silnej ręki Tytana. Gdybym tylko miał sto procent pewności, że wszystko da się naprawić. Gdybym tylko dostał namiastkę wskazówki, gdzie szukać odpowiedzi.
Gdzie szukać Ciebie, Buck...?
________________________________________________
Badum, tss. Trochę krótko, trochę gorzko. Enjoy.
YOU ARE READING
finding you
Fanfiction"There's no one in town I know You gave us some place to go I never said thank you for that 'thought I might get one more chance" Jimmy Eat World - Hear You Me Art na okładce znaleziony na pinterest.