- Powiadam wam ludzie! Całą kawalkadą po niebie przegalopowały, upiory cholerne! Rok temu to było, w noc Saovine! - wrzeszczał krasnolud - Ledwo żem z życiem uciekł!
Drzwi karczmy otworzyły się, po pomieszczeniu przetoczył się chłodny wicher. Wszyscy zgromadzeni w gospodzie jak na komende unieśli głowy. Przez drzwi wkroczyła młoda dziewczyna, o popielatych włosach. Towarzyszyli jej dwaj mężczyźni. Jeden włosy miał białe jak mleko, z nad ramienia wystawały dwie rękojeści mieczy. Drugi włosy miał koloru jasno brązowego. Ubrany był w fioletową kurtke, na głowie miał beret z czaplim piórem. Przewieszona przez plecy lutnia pobrzękiwała cicho przy każdym kroku.
Gdy drzwi zamknęły się, zainteresowanie nowo przybyłymi zdecydowanie z malało, a goście powrócili do słuchania opowieści o dzikim gonie.
- Biada temu kogo dopadnie dziki gon! Nie ma dla niego ratunku, upiory wysysają jego dusze!
Przybysze usiedli wśród ludzi w kręgu.
- Głupoty opowiadasz, krasnoludzie - nie wytrzymała w końcu Ciri.
Wszyscy zwrócili oczy na popielatowłosą.
- A panienka to jakim prawem zarzuca mi kłamstwo?! - Ryknął krasnolud. Zionęło od niego alkoholem, najbliżej siedzący odwracali głowy z odrazą.
- Przebywałam wśr...
Geralt mruknął ostrzegawczo.
- Czytałam o nich - poprawiła się Ciri.
- A kto by tam księgom i uczonym wiare dawał? - wybełkotał krasnolud.
- Lepiej dawać wiare księgom, niż krasnoludowi który ewidentnie przesadził z alkoholem - głos dochodził z rogu pomieszczenia. Zarówno Geralt jak i Jaskier doskonale znali ten głos. Oboje spojrzeli na odległy koniec karczmy. Za dębowym stolikiem w rogu gospody siedział mężczyzna w średnim wieku, w czarnym kaftanie. Twarz miał bladą. Jego włosy były przyprószone siwizną. Nos miał szlachetnie garbaty, a oczy czarne jak heban. Przywodził na myśl poborce podatków.
- O żesz ty, ja ci dam krasnoluda pijanego! Nie wiesz kim ja jestem! Nazywam się Caned de Fonse! Jestem zastępcą dowódcy straży Novigradu!
- Nie kłam krasnoludzie, w straży novigradu jesteś najniższy rangą - powiedział ktoś z zebranych.
Twarz krasnoluda przybrała kolor purpury.
- Ja cię naucze manier kmiocie! - wrzasnął, po czym ruszył w strone poborcy podatków rozpychając po drodze ludzi. Droge zagrodził mu Geralt. Stanął nieruchomo z rękami skrzyżowanymi na piersi. Caned niepewnie popatrzył na miecze na plecach białowłosego. Krasnolud dostawał mu ledwo do połowy klatki piersiowej, ale był potężnie zbudowany. Zawahał się na chwile, po czym chwycił za krzesło stojące nieopodal, ale zanim zdążył wziąć zamach, w jego gardło celowały już dwa ostrza mieczy. Jeden należał do wiedźmina, drugi do Ciri. Ubrany w czerń mężczyzna spokojnie ruszył w ich strone.
-Geralt, Ciri, pozwólcie - odsunął obie klingi, przykucnął na jedno kolano i spojrzał w oczy przerażonego Caneda. Ludzie przyglądali się całemu zajściu z zainteresowaniem. Po paru sekundach oczy krasnoluda zaszły mgłą, i runął na ziemie. Po pomieszczeniu rozniosło się rozkoszne chrapanie.
- Wampir! Zaklinam się na wieczy ogień, to wampir! - ryknął jeden z zebranych - jeno wampiry tak potrafią.
- I magicy! - dorzucił ktoś inny.
- Jaki wampir! Krasnolud po prostu pijany był. Czy ten osobnik wygląda wam na wampira czy czarodzieja? - zapytał Jaskier przejętym głosem - Znam go osobiście. To nikt inny, jak Emiel Regis, w całej Redani nie znajdziecie równie dobrego cyrulika!
Zgromadzeni uspokoili się nieco. Wrócili do swoich zajęć.
- No, no Jaskier, pochlebiasz mi - rzekł Regis.
- I ani troche nie przesadzam. Pamiętasz jak dostałem strzałą w łeb? Gdyby nie ty i twoje zdolności to pewnie by mnie już nie było wśród żywych.
- To było ledwie draśnięcie, w żaden sposób nie zagrażające życiu.
- Co nie przeszkadzało mu udawać bohatera wojennego - wtrącił Geralt. Cyrulik uśmięchnął się, jak zwykle z zaciśniętymi wargami - Witaj, Regis, dawno się nie widzieliśmy.
- O tak, pare lat minęło od... Zabicia Dettlaffa. Ale nie rozmawiajmy na stojąco zapraszam do stołu. Musimy się napić, za stare lata. Ja stawiam.
- Regis...
- Nalegam.
-No więc chodźmy, Jaskier, Ciri.
Gdy dotarli do stołu karczmarz przyniósł dzban wina i cztery kubki. Geralt popatrzył na Ciri, niepewny.
- Geralt, przecież jestem pełnoletnia - naburmuszyła się Ciri.
Regis zaśmiał się.
- Geralt, rozumiem, że Ciri jest dla Ciebie prawie jak córka, ale nie możesz traktować jej jak dziecko.
- Tak, chyba masz racje...
- Tak poza tym... - powiedziała niepewnie Ciri - jakim cudem wróciłeś do żywych? Wtedy, jeszcze na zamku Stygga, Geralt mówił, że nie żyjesz...
- Dettlaff, wampir wyższy, jak ja zresztą, pomógł mi się zregenerować. Poświęcił dużo własnej krwi aby mi pomóc - Regis posmutniał nagle - Ale okoliczności zmusiły mnie i Geralta do zabicia go. Jak się zapewnie domyślasz, droga Ciri, szturmu na Stygge nie wspominam zbyt dobrze, bo i jego zakończenie nie było dla mnie zbyt przyjemne. W końcu niezbyt przyjemnym uczuciem jest rozdzieranie człowieka na pół, a następnie stopienie go ogniem w mokrą plamę.
- Tak, domyślam się. Nigdy nie zapomne momentu gdy wleciałeś do labolatorium jako nietoperz, a następnie spokojnie piłeś sobie krew jednego z akolitów. Uratowałeś mnie, dziękuje.
- Ależ nie ma za co, Ciri. W końcu taki był cel misji. Właśnie po to jechałem pół świata, wraz z Geraltem, Cahirem, Milvą, Jaskrem i Angouleme. I mimo, że straciłem całą trójke przyjaciół, to nie żałuje tej decyzji, bo wiem, że ich śmierć nie poszła na marne.
- Wypijmy za Cahira, Milve i Angouleme - rzekł Jaskier unosząc w góre kubek.
- Powiedz Regis, co cię sprowadza do Novigradu? Gdy ostatni raz się widzieliśmy, miałeś zamiar wyruszyć do Nilfgardu.
- Zmieniłem plany. W Nilfgardzie czułem się zbyt... Obcy. Więc powróciłem, wraz z mym przyjacielem. Mieliśmy zamiar otworzyć apteke, i żyć jak normalni ludzie.
- Powiedziałeś: ,,mieliśmy". Użyłeś czasu przeszłego. Zmieniłeś plany?
Regis spuścił głowe, chwile panowało milczenie.
- Esterid zaginął.
- Jak to zaginął?
- Spotkałem go wracając z Nilfgardu. Też jest wampirem wyższym. Zaprzyjaźniliśmy się. Dużo nas łączyło. Też nie pije krwi, też chce żyć jak normalny człowiek. Też zna się na medykamentach. Jest ode mnie troche młodszy, ma ledwie czterysta lat. Postanowiliśmy założyć wspólnie najlepszą apteke w Novigradzie. Rozdzieliliśmy się, ja pojechałem do Kaedwen uzupełnić zapasy, a on do Temerii. Mieliśmy się spotkać właśnie tu. Miesiąc temu.
- Możr po prostu zmienił zdanie?
- To nie wchodzi w rachube. Był bardziej przejęty tym pomysłem niż ja. Wszystko już zaplanował. Coś musiało się stać.
- No więc kiedy wyruszamy?
- Jak to? Gdzie wyruszamy?
- Mam u Ciebie niespłacony dług, przyjacielu. Wiele lat temu, nic nie mówiąc, wyruszyłeś wraz ze mną w poszukiwaniu Ciri. Nigdy Ci tego nie zapomne, teraz ty potrzebujesz pomocy. Pomoge Ci go odnaleźć. Nie możesz siedzieć w miejscu.
- Przecież nie mamy pojęcia gdzie on się może znajdować.
- Podobnie jak z Ciri, pare lat temu. Pozwole sobie zacytować twoje własne słowa: ,,Lepiej bez celu iść naprzód niż bez celu stać w miejscu, a z pewnością o niebo lepiej, niż bez celu się cofać"
CZYTASZ
Wiedźmin: PRZYJACIELE Z DAWNYCH LAT
FanfictionGeralt spotyka starego przyjacielu, który niegdyś udzielił mu pomocy w kryzysowej sytuacji. Wiedźminowi przyjdzie spłacić swój dług wdzięczności.