Prolog

207 22 30
                                    

Słońce, plaża, morze. Rzec można idealne wakacje. Zero problemów i rozmyślania o pracy.

Jednak wszystko co piękne, szybko się kończy.

Wstałam z leżaka i zarzuciłam na siebie cienką, białą, koronkową narzutkę. Weszłam do apartamentu.

- Paul, musimy porozmawiać - krzyknęłam i wzięłam do ręki szklankę, która stała na kuchennym blacie, nalałam wody i upiłam łyk.

- Coś się stało? - w końcu moim oczom ukazał się, zaspany chłopak.

- Można powiedzieć że tak - upiłam kolejny łyk wody - muszę wracać do Atlanty.

- Chyba sobie żartujesz! - krzyknął i przeczesał lewą dłonią, rozmierzwione włosy.

Głośno westchnęłam, on chyba nigdy nie zrozumie, że są rzeczy ważne i ważniejsze. Co prawda jesteśmy razem, jednak pracę i rodzinną firmę stawiam na pierwszym miejscu. Może to jest egoistyczne, jednak wiem, że gdyby nie ja i moja firma, jego nie byłoby stać na takie wakacje, ani na żadną inną rzecz którą ma, dzięki mnie.

- Doskonale wiesz, jaka jest moja praca, a przede wszystkim rodzinna - podchodzę bliżej niego i łapię go za rękę, spoglądając mu w oczy.

- Zawsze to było dla ciebie najważniejsze - odpowiedział dość obojętnie i puścił moją dłoń.

- Zachowujesz się jak małe dziecko - spojrzałam mu, kolejny raz w oczy.

Odwrócił się napięcie i nawet nie zwracał na mnie uwagi, tylko zajął się robieniem drinka. Ostatnio, mam cały czas wrażenie że jest ze mną, bo mu po prostu tak jest wygodnie i ma wszystko pod dostatkiem.

- Widzę, że z tobą nie da się dogadać - wściekła rzuciłam w niego gazetą, którą miałam pod ręką.

Zero reakcji. Kompletnie mnie już to nie dziwi.

Wzięłam swój telefon i poszłam do sypialni. Szybko przebrałam się w ciemnoniebieskie jeansy, biały t-shirt i wygodne trampki. Spakowałam walizkę, a włosy jedynie rozczesałam i luźno puściłam. Kolejny raz udałam się do kuchni w której nadal przebywał Paul.

- Tylko nie wydaj wszystkich, bo więcej ci już nie dam - rzuciłam w jego stronę czek z wypisaną sumą, na dziesięć tysięcy dolarów.

Wychodząc, mocno trzasnęłam drzwiami i skierowałam się w stronę ubera.

Droga na lotnisko nie zajęła mi więcej niż piętnaście minut. Za to lot niemiłosiernie mi się dłużył.

Przez całe dwie godziny zastanawiałam się, co jest ze mną nie tak, co robię źle. Zdaję sobie sprawę z tego, że potrafię być niezłą suką, ale dla niego zawsze staram się być dobra. W końcu podobno go kocham, no właśnie podobno... Od zawsze potrzebowałam miłości i nadal jej potrzebuję, zdecydowanie Paul nie jest w stanie mi jej dać. Jednak bycie z nim jest po prostu wygodne dla nas obojga.

Atlanta, uwielbiam to miasto. Tutaj się wychowałam i spędziłam najlepsze lata swojego życia. Jest zdecydowanie ładniejsze od Nowego Jorku, przez to też nie chcę tam się przeprowadzić na stałe.

Czarna, długa limuzyna, zatrzymuję się pod naszą rezydencją. Kierowca wysiada jako pierwszy i otwiera mi drzwi. Głośno wzdycham, nie było mnie tutaj tylko miesiąc, ale teraz dopiero zrozumiałam, jak bardzo tęskniłam za tym miejscem.

Powolnym krokiem, wchodzę do wnętrza naszego domu. Rozglądam się po holu, jakby przez ten miesiąc miało się zmienić wszystko, a tak naprawdę nie zmieniło się nic. Wszystko jest na swoim miejscu, łącznie z wielkim wazonem i zawsze świeżymi kwiatami.

Gdy dostrzegam Fryderyka, naszego lokaja, a zrazem asystenta i najlepszego przyjaciela mojego ojca szybko wracam na ziemię. Witam się z nim i udaję się do gabinetu ojca.

- Wróciłam! - otwieram szeroko drzwi do gabinetu. Ojciec jak zawsze siedzi, przy swoim dębowym biurku i popija whisky.

- Cieszę się - spogląda na mnie i pokazuję abym usiadła na przeciwko niego, tak też i robię.

- Co się stało, że kazałeś mi tutaj wrócić, z moich jakże cudownych wakacji - mój głos, na wskroś jest przepełniony ironią, z wiadomych powodów.

- Mamy problem - szybko opróżnił szklankę i napełnił ją jeszcze raz brązowym trunkiem.

- Jaki? - założyłam nogę na nogę i nerwowo poprawiłam niesforne kosmyki włosów, które opadły na moją twarz.

- Grozi nam bankructwo - zamarłam - a jako że masz największe udziały w mojej - zawiesił głos - naszej firmie, to właśnie ty musisz znaleźć kupca i ją sprzedać

Zatkało mnie, nie potrafię wydusić z siebie ani słowa, co u mnie jest rzadkością.

- Z tym bankructwem na pewno przesadzasz - jedynie na to mnie stać.

- Fallon, ja nie przesadzam, tylko ty możesz nas uratować

Zagryzam policzek od środka i zaczynam wszystko szybko analizować, to nie może być prawda!


***

O to prolog :D

Jak wam się podoba? Muszę przyznać, że jestem zadowolona ale to nie mi oceniać :D

Miał się pojawić dopiero wieczorem, ale stwierdziłam że dodam go szybciej :D

Koniecznie dajcie mi znać co o nim myślicie i czy chociaż trochę was zaintrygowałam :D

Co do rozdziałów, to będą się pojawiać raz w tygodniu, przeważnie piątek/sobota, czasami szybciej, wszystko zależy od czasu.

Także, jeszcze raz dajcie znać co o nim myślicie i do kolejnego ;)

PromisesWhere stories live. Discover now