Błogosławiona naiwność

5 0 0
                                    

— Wzywanie demona Pustki to kiepski pomysł.

Przez chwilę wydawało mu się, że oto właśnie przekroczył granicę szaleństwa na dobre. Nie żeby był tym szczególnie zdumiony — śmierć Papyrusa, fakt, że wbrew opiekunowi zabrał Serce i przymierzał się do użycia go — bez wątpienia wszystko to stanowiło spore wariactwo.

Jednak nie spodziewał się, że będzie brzmieć ono jak dziecko.

Westchnął z trudem, ocierając spływające po policzkach łzy. Teraz albo nigdy. Dzierżony przez niego klejnot drżał, jego powierzchnia stopniowo rozgrzewała się, okradając palce z ciepła. Spuścił głowę.

— P-p-proszę, na-nadejdź…

— To naprawdę bardzo, bardzo zły pomysł. — Znowu ten głos. Omamy? Tak szybko? Brzmiał zbyt realnie… zbyt blisko…

Coś szarpnęło go za rękaw. Przez załzawione oczy kilka dobrych chwil zajęło mu skojarzenie niewielkiego kształtu z ludzką figurą. Kolejne kilka zabrało mu uświadomienie sobie, że specjalnie wybrał to miejsce — opustoszałe i bezużyteczne, gdzie nikt się nie kręcił i nikt nie mógłby mu przeszkodzić. Dopiero wtedy wrzasnął zaskoczony, tracąc równowagę. Biodrem uderzył dosyć boleśnie w klepisko, następnie ziemi dosięgły jego lędźwie. Klejnotu nie wypuścił tylko przez cud.

— C-co do…?! K-kim jesteś? — Przetarł pospiesznie oczy wierzchem wolnej dłoni, zszokowany patrząc na… widziadło? Nie, w żadnym razie. Miał przed dziecko, na oko dziesięcioletnie, ubrane w fikuśny biały płaszcz o zdecydowanie za długich rękawach, czarne spodnie i wysokie do połowy łydki buty w tym samym kolorze. Nie umiał stwierdzić, czy stoi przed nim dziewczynka, czy może chłopiec — zresztą czy to miało jakieś znaczenie? Dziecko jakimś sposobem znalazło się tutaj, akurat w tej chwili… i jeszcze wtrącało się w jego działania. Dosłownie brakowało mu słów.

Tymczasem istotka zbliżyła się do niego, wyciągając rękę.

— S-sam wstanę… — wymamrotał.

— Wiem — odparło dziecko. — Chcę Serce. Oddaj mi je.

Władczy ton w żaden sposób nie pasował do kruchej sylwetki, gorzej, nie pasował też w żaden sposób do ludzkiego dziecka. Poczuł zimny dreszcz przebiegający wzdłuż kręgosłupa.

— N-nie mogę — westchnął, przyciskając ciemnofioletowy kryształ do piersi. — To jest… to należy do mojego opiekuna…

— Zatem czemu to zabrałeś?

— Mam… mam powód, wierz mi.

— Dobry powód, by kraść?

— N-nie ukradłem tego! — Spojrzał na dziecko z lekkim wyrzutem. — Potem… potem to oddam, ale teraz…

Dziecko pokręciło powoli głową, splatając ręce na piersi. Skulił się nieco, naraz zawstydzony.  

Co jest z tym dzieciakiem nie tak…?

— Myślisz, że twój opiekun bajał, opowiadając ci o konsekwencjach użycia Serca? — Dziecko ukucnęło naprzeciw niego, w żaden sposób nieprzejęte tym, iż krawędź jego płaszcza omiotła zakurzone klepisko. — No powiedz sam. Przecież jesteś za stary na straszaki. Nie zabroniłby ci korzystania z potęgi Serca, gdyby faktycznie nie był pewien, jakie skutki to ze sobą niesie.

— T-tak, ale…

— Mogę cię zapewnić, że te historie to nie bujdy, tylko prawda. I to jeszcze prawda ugładzona, niepełna.

— Skąd możesz to wiedzieć? — Spojrzał dziecku prosto w oczy po raz pierwszy od jego niespodziewanego objawienia się. Z jakiegoś powodu od razu pożałował tej decyzji — czy chodziło tu o intensywnie różową barwę tęczówek? A może to źrenice, zastąpione pustą bielą tak na niego działały? Cokolwiek to było, wytrzymał zaledwie kilka sekund, nim odwrócił wzrok, drżąc nawet bardziej niż dotychczas.

SaveOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz