Tego dnia obudziłam się dość późno. Słońce było już wysoko, a jego położenie mogłam określić wręcz idealnie przez sporą dziurę w dachu nade mną. Rozespana zmrużyłam oczy i przekręciłam się na bok naciągając na siebie mój ukochany niebieski kocyk. Może to dziwne, ale byłam do niego bardzo przywiązana. Miałam go od dziecka.
No cóż, pora wstawać. Leniwie podniosłam się, usiadłam i omiotłam wzrokiem „mój pokój", jeśli tak mogę nazwać jeden z prawie czterdziestu identycznych w tym budynku. Puste, w niektórych miejscach popękane, blado-różowe ściany. Dalej wielkie okno z którego zwisały fałdy poszarzałych i długich zasłon. Obok duży czerwony fotel i nie mniejsza drewniana szafka pokryta warstwą kurzu, a na niej kilka książek ustawionych w równym rządku. Zaraz obok nich spoczywała niewielka pozytywka i stojak na perukę. W jednym z kątów pomieszczenia stała lodówka, do której rano ciężko było nie zajrzeć. Była pusta.Eh, więc czekają mnie zakupy. Niewątpliwie zapowiada się ciekawy dzień. Nieopodal znajdowały się drzwi do łazienki.
Właśnie tam zmierzałam. Oparłam dłonie o krawędzie umywalki i spojrzałam w lustro. Na bladą twarz spływały pasma czarnych włosów, które kończyły się gdzieś w okolicach talii. Cienie pod oczami idealnie zgrywały się z tęczówkami w kolorze nocnego nieba. Przemyłam twarz wodą po czym sięgnęłam po szczotkę do włosów. Luźny kok będzie idealny.Tona makijażu również powinna wystarczyć. Następnie ubrania.Postanowiłam założyć długą i zwiewną czarną spódnicę. Do tego szary golf i ciemny kapelusz z dużym, sztywnym rodem.
Wyszłam z pomieszczenia trzaskając drzwiami. Zgarnęłam z szafki portfel oraz nóż taktyczny, który wsunęłam do sięgającego kostki, sznurowanego buta. Jedno ostrze powinno wystarczyć. W razie czego poradzę sobie pięściami.Zaśmiałam się nerwowo sama do siebie stojąc już u progu mojego azylu.
Wzięłam głęboki oddech napawając się bajecznymi zapachami róż. Już nieco bardziej opanowana ruszyłam przed siebie. Co mogło pójść nie tak?
Kolejne minuty marszu mijały w całkowitej ciszy. Szybkim krokiem dotarłam do jednej z bocznych bram murów miasta. Nie zwalniając tępa przemknęłam przez nie niezauważona. Chwilę później dało się usłyszeć głośnie huki wystrzałów cięższej broni, później krzyki przerażonego tłumu.
Ledwo zjawiłam się w mieście, a zabawa już trwa w najlepsze – uśmiechnęłam się pod nosem.
Ciekawość nie pozwoliła mi przejść obojętnie obok takiej sytuacji. Zbliżyłam się do budynku, przy którym rozgrywał się ów dramat. Pierwszym, co rzucało się w oczy była powiewająca na wietrze błękitna flaga dzierżona przez postać, której twarz dokładnie osłaniała prosta, biała maska.Obserwowałam akcję z zaciekawieniem.
Nieszczęśnik ten wykrzyczał hasło: „Zmierzamy donikąd!" i rzucił się do ucieczki. Najpewniej zdał sobie sprawę ze swojego beznadziejnego położenia.Otoczony przez przynajmniej pięciu strażników – o dziwo tylko dwóch uzbrojonych – pozornie brak drogi ewakuacji.
Padł strzał, powodujący chwilowe zadymienie powietrza. W tymże momencie nasz bohater zsunął się po stercie gruzu, na której był łatwym celem i ruszył w kierunku najbliższego skrzyżowania ulic. Chwila, biegł w moją stronę?
Usłyszałam kolejny huk, kiedy nieznajomy trącił mnie na twardy bruk, dzięki czemu uniknęłam spotkania z pociskiem. Jednak jego maska nieszczęśliwym wypadkiem wylądowała obok mnie. Ten jednak w błyskawicznym tempie pozbierał się i zniknął w cieniu wąskich uliczek nie zważając na to, co zostawił za sobą. Co się właśnie stało? Podnosząc się słyszałam jakieś wrzaski, które stawały się coraz wyraźniejsze. Chwiejnie stanęłam na nogi, by za chwilę usłyszeć przed sobą dźwięk odbezpieczanej broni.
CZYTASZ
We are going to nowhere
Science FictionHistoria o potrzebie zmian i walecznych, młodych sercach. Czy w zmechanizowanym świecie pozostało choć odrobinę człowieczeństwa? Czy uda się przezwyciężyć strach i zerwać zasłony szarej rzeczywistości? A może po prostu zmierzamy donikąd? Sprawdźmy...