Jak co roku

52 7 0
                                    


*

- Tato, herbaty?

Harvey gdzieś głęboko, w dawno zapomnianych obszarach swojej pięćdziesięciosiedmioletniej duszy, naprawdę nie chce wyjść na nieuprzejmego i zrzędliwego dziada, który już u progu domu własnego syna zaczyna biadolić nad wszystkim. Być może właśnie dlatego odpowiada na propozycję twierdząco. Jest to na swój sposób pocieszające, że pomimo swojej lodowatej powłoki, Harvey dalej umie zejść po szczebelkach łaskawości w niebezpieczne zagłębia swojego charakteru, by wygrzebać z siebie namiastki ciepła. Odwieszając płaszcz na drewniany kołek właśnie w ten sposób żałośnie się pociesza.

Tak, to naprawdę żałosne.

Tak samo jak to, że wchodząc (żwawo, naprawdę żwawo) na piętro, Harvey musi znosić spojrzenia jego bezgranicznie troskliwej synowej - Abigail - które taksowały go tak, jakby mężczyzna mógł w każdej chwili dostać skurczu i runąć bezwładnie do tyłu. Harvey ma wielką ochotę poinformować kobietę, iż bardzo spontaniczne ochrzczenie go mianem per dziadka nie czyni go automatycznie schorowanym staruszkiem. Jednak - z myślą o własnym synu - zatrzymuje tą uwagę dla siebie.

- Harveyu, zaniosę twój bagaż do pokoju, a ty idź i rozkoszuj się ciepłą herbatą. Dalej mamy tą aromatyczną, prosto z Kolumbii, która tak ci smakowała ostatnio...

Ostatnio, precyzuje w głowie Harvey, czyli ponad pół roku temu.

- Nie ma takiej potrzeby, poradzę sobie. - odpowiada lekko, mimowolnie zaciskając palce na uchwycie niewielkiej walizki. Stara się nie myśleć o jej zawartości.

- Ale...

- Naprawdę, Abigail. Poradzę. Sobie. - cedzi Harvey, zupełnie zapominając o miłym nastawieniu. Skutek jest natychmiastowy: drobna kobieta odruchowo odwraca wzrok i oblewa się rumieńcem. Bezgłośnie wzdychając, Harvey potępia siebie w duchu, po czym dodaje łagodniejszym tonem: - Przy okazji przebiorę się w coś bardziej... odświętnego.

To momentalnie przywraca matczyny uśmiech na twarz Abigail.

- Och, nie musisz, jesteśmy przecież w rodzinnym gronie...

Ignorując lekki (być może nawet niezamierzony!) nacisk, jakim Abigail zaakcentowała słowo "rodzinnym", Harvey pośpiesznie kieruje się kolejnymi schodami ku górze, mamrocząc przewrotne wyjaśnienia na temat tradycji odświętnego ubioru. Będąc w połowie drogi na drugie piętro, przez ułamek sekundy Harvey słyszy cichy, nieuchwytny głos tuż przy swoim uchu, śmiejący się z tej wymówki.

I niemalże przewraca się, ponieważ głos nie należy do niego.

Niemniej jednak idzie dalej, by po chwili drżącą dłonią nacisnąć na klamkę. Gdy przekracza próg pokoju, dygocze już cały.

Zamykając za sobą drzwi, mgliście przechodzi mu przez myśl, że jeszcze nie tak dawno te same drzwi dało się zamknąć od wewnątrz, jednak teraz brakuje im zamka. Czyżby jego własny syn posądzał go o niepoprawne zachowania, których ludzie zazwyczaj dopuszczają się właśnie za zamkniętymi drzwiami? A może to najzwyczajniej w świecie nie ten pokój, może Harvey jednak jest starym, schorowanym starcem, który potrzebuje okularów, by samodzielnie trafić do gościnnego pokoju? Ale nie, wszystko wskazuje na to, że dobrze trafił, jednak w bieżącej chwili nie jest pewny absolutnie niczego. Również tego, czy to aby nie podchodzi pod histerię, biorąc pod uwagę, że od paru chwil stoi w jednym miejscu i trzęsie się bez żadnego powodu.

Jak co rokuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz