「 prolog 」

43 6 3
                                    

Ze znużeniem zorientował się, że nalał sobie do kieliszka ostatnią kroplę wina, jaką miał w butelce. Spojrzał mętnym wzrokiem wodę z niej ściekającą i powoli włożył ją z powrotem do kubełka z lodem.

- Ach widzisz. Znów będę zmuszony cię opuścić. Ale nie musisz się martwić, wrócę nim się spostrzeżesz, że w ogóle wyszedłem.

Pomimo iż tego wieczoru obiecał sobie nie patrzeć nawet w stronę alkoholu, już chwilę po zmierzchu wyjął z szafki dwa podłużne kieliszki i zapełnił je trunkiem.

Wstał zbyt szybko, bo zaraz poczuł silne zawroty głowy. Zmierzając w stronę obszernego korytarza złapał się za włosy chcąc odgonić nagły ból. Kiedy ucisk minął zaczął wkładać na stopy parę swoich czarnych lakierków z niemałym trudem wiążąc sznurówki. Zapiął guzik marynarki i wyszedł wiedząc, że na taki ubiór jest teraz zdecydowanie za zimno.

Jedyny sklep czynny tego dnia znajdował się siedem przecznic dalej, zapowiadało się więc na dłuższy spacer. On jednak powolnym krokiem zmierzał w tamtą stronę przyglądając się świecącym dekoracjom zdobiącym każdy napotkany po drodze dom.

Cały już zamarzał - choć on zdawał się nie zwracać na to uwagi. Będąc już niedaleko pawilonu, w którym znajdował się market, nagle poczuł coś zimnego na nosie. Spojrzał w górę i zdziwiony zobaczył spadające płatki śniegu. W moment rozpadało się na tyle, że całą ziemię pokrył już delikatny, biały puch. Od dawna już w tej okolicy nie widziano śniegu.

Stał tak i wpatrywał się w niebo nie zwracając uwagi na nic innego. Po chwili ruszył z miejsca ciągle patrząc na opadające płatki. I kiedy widział już kątem neony na sklepowej witrynie niespodziewanie na kogoś wpadł. Znów będąc zaskoczonym wbił wzrok w osobę, która przed nim upadła. A raczej w dziecko.

Siedziało na ziemi opatulone od stóp do głów, tylko wielkie, przyglądające się mu, brązowe oczy wystawały z ponad grubego szalika.

- Witaj młody człowieku - spokojnym głosem przywitał się. - Czy nie jest trochę za późno, żeby być na zewnątrz?

Z lekkim zawahaniem wystawił w jego stronę rękę. 

Dzieciak, który jest z pewnością zbyt młody by widzieć kiedykolwiek wcześniej śnieg nawet nie zwracał na niego uwagi. Za to jego wzrok skupiony był na twarzy wyższego blondyna, ubranego w ten mroźny dzień w lekki garnitur.

Dziecko powoli wstało chwytając zaoferowaną dłoń mężczyzny. Stanęło blisko niego i ciągle mu się przyglądając powiedziało:

- Ma Pan rację, jest zdecydowanie zbyt późno, więc co Pan tu robi?

- Słuszna uwaga. Ja przyszedłem tutaj po coś do picia. Wciąż jednak mi nie odpowiedziałeś - rozmawiał z małym.

- Czy nie jest Panu zimno? - ignorując jego wypowiedź młody zbliżył się jeszcze bardziej i nie dając mu szansy na odpowiedź dodał - Głupie pytanie na pewno zimno.

Dzieciak zaczął zdejmować z siebie szalik i delikatnie pociągnął starszego za krawędź marynarki niemo nakazując mu się schylić. Zawiązał mu dookoła szyi jasnoczerwony, bawełniany szalik trochę nieudolnie przekładając go nad głową.

Blondwłosy nawet na to nie zwracał uwagi, tylko z otwartą buzią wpatrywał się z szerokimi oczami w twarz mniejszego. Chłonął wzrokiem wszystkie szczegóły jego odsłoniętego oblicza. Różowe usta, mały nos, każde załamanie, każdą linię.

Przecież to nie możliwe.

- Nie musi mi Pan go oddawać, Panu się chyba bardziej przyda - z tymi słowami odwrócił się i zaczął zmierzać w stronę sklepu.

- Za-zaczekaj chwilę. Dziewczynko! - zawołał za dzieckiem zdezorientowany.

Mąły zatrzymał się na chwilę. Odwrócił się i powiedział oburzony:

- Nie jestem dziewczynką. Jestem Junhui - tymi słowami zakończył rozmowę i wszedł do sklepu.

Mężczyzna stał przed marketem z wielkim, pomarańczowym szyldem na witrynie patrząc na chłopca podbiegającego do jakiejś niskiej, brązowowłosej kobiety układającej towar na półkach. Z tej odległości słyszał wyraźnie ich rozmowę:

- Miałeś wyjść tylko na chwilę, czemu cię tak długo nie było? I gdzie masz szalik?

- Zgubiłem i nie mogłem go znaleźć.

- Tragedia z tobą, chodź tutaj. Nie przemarzłeś za bardzo?

- Nie mamo, wszystko jest w porządku.

W tym momencie zauważyła mężczyznę stojącego za szybą. Z niepokojem spojrzała na jego ubiór.

- Chyba z nim nie rozmawiałeś?! Przecież ci mówiłam, że jak kogoś zobaczysz to zaraz miałeś przyjść! A zwłaszcza nie miałeś podchodzić do niego. Ten dziwak może być niebezpieczny.

- Nie mamusiu, nawet mnie pewnie nie widział. Jak go tylko zobaczyłem to przybiegłem.

Kobieta z powątpiewaniem patrzyła na dziecko i obejmując je ramieniem wyszeptała cicho:

- Przyniesiesz z zaplecza herbatę? Zaparzę nam żebyś się ogrzał.

I gdy tylko malec zniknął z pola widzenia odwróciła się szybko w stronę mężczyzny i posyłając mu wrogie spojrzenie włożyła ostrzegawczo rękę pod ladę.

Ten gdy tylko to zobaczył zaśmiał się bezgłośnie i odwrócił zmierzając w stronę miejsca zamieszkania.

Gdy tylko dotarł do domu, będąc nadal głęboko oszołomiony usiadł przy stole z dębowego drewna strącając nagłym ruchem ręki całe szkoło na podłogę. W mgnieniu oka, z ogłuszającym dźwiękiem, rozpadło się one na setki małych kawałeczków, a ciecz rozprzestrzeniła się w wielką bordową plamę na środku już nie śnieżnobiałej wykładziny.

- To nie może być. Nie może być prawdą. Nie może, prawda? No jasne, że nie może, cieszę się, że się zgadzamy. Bo to nie może mieć racji bytu. Po prostu nie może. Tak właśnie. Ah, i w końcu nie kupiłem wina.

Nie może.

Prawda?

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: Jun 17, 2020 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

koi no yokan || junhaoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz