-Annabelle? - mężczyzna patrzy na mnie zdziwiony. Bierze do ust kolejną łyżeczkę lodów, które kazałem mu zamówić. Wygląda komicznie w swoim ciasnym, granatowym garniturze jedząc różową łyżeczką lody w parku - Myślałem, że byłeś wczoraj z Kristen - marszczy nos ale stara się jak może przybrać neutralny ton i nie ukazywać swojej dezaprobaty.
Nie wiem kogo próbuje oszukać. Jest moim szoferem i przyjacielem od drugiego roku życia. Znam go na wylot.
-Teraz jestem z tobą, a to nie oznacza, że nie zobaczę już dziś żadnego innego staruszka w garniaku, prawda? - uśmiecham się.
-Ah... - kiwa głową.
-Ah - powtarzam i kręcę głową.
„Ah" w języku Andrew Morrisa oznacza dwie rzeczy:
Ah, zraniłeś moje uczucia lub ah przemilczę to by nie zranić twoich.
W tym przypadku to chyba oba.
Ah nie jestem jeszcze taki stary.
Ah przyniesiesz kiedyś do domu chorobę weneryczna ale ci o tym nie powiem bo mi płacisz.
Obojętnie obserwuje okolicę, którą widzę pierwszy raz. Zazwyczaj nie zapuszczam się w te strefy miasta, ale z okna limuzyny zobaczyłem ostatnią żyjącą budkę Angelo. Ta nazwa nie wzięła się z nikąd. Angelo od trzydziestu paru lat produkuje lody nie z tej ziemi, ale jak wszystko co dobre i pewne w tym gównianym miejscu musi zostać zrujnowane. Dlatego władze miasta zamknęli lokalny biznes starego Angelo, a ten mały kolorowy budynek w najgorszej dzielnicy miasta zachował się tylko dzięki temu, że nikt z mieszkańców tej okolicy nie jest na tyle wykształcony by wiedzieć, że to nielegalna działalność.
Oddaję Andrew chusteczkę, którą właśnie wytarłem twarzy by mógł ją wyrzucić i wtedy zauważam ją.
Dziewczynę, która ewidentnie pochodzi z tych okolic. Zagubiona myszka próbująca odnaleźć się w mieście drapieżnych wilków. Na głowie ma czerwoną czapkę z daszkiem i poplamioną bluzkę tego samego koloru. Zakładam więc, że albo jest dostawczynią pizzy albo ma bardzo kiepski gust.
Idzie w naszą stronę rozglądając się na boki by nie dać się przejechać przez samochód droższy niż cały jej dobytek i starając się nie wypuścić z rąk masy papierów i innych pierdół które niesie. Gdy jest już za przejściem dla pieszych wszystko przekłada pod pachę i do ust, a zaczyna szukać czegoś w torebce. Od razu widzę, że zmierza do tego wraka na przeciwko ktorego zaparkowalismy. Samochód jest starszy od niej. Rejestracja trzyma się na włosku, a każda usterka zaklejona jest taśmą klejącą. Jestem prawie pewien, że odsunięty dach nie był jej decyzją. Zwyczajnie jest zepsuty i nie da się go założyć. Uśmiecham się i przygryzam wargę. Brunetka wrzuca wszystko na tylne siedzenie, a Andrew zauważa, że ją obserwuję.
-Zostaw to biedne dziewczę w spokoju- mówi.
Dobrze wie co mi chodzi po głowie.
-Trochę się zabawimy - oznajmiam i wstaję z ławki dając mu znać, że wsiadamy do samochodu.
Ruszamy z naszego miejsca parkingowego i nim dostawczyni pizzy zdąży wyjechać, wjeżdżamy w tył jej zabytku limuzyną.
-Bum!- mówię cicho gdy słyszę delikatne zderzenie.
Andrew patrzy na mnie z pogardą w lusterku, puszczam mu oczko i wysiadam z samochodu.
-To chyba jakiś żart! - brunetka wyskakuje z czerwonego chevroleta i okrąża go by zobaczyć wyrządzone szkody.
Teraz mogę się jej lepiej przyjrzeć. Nie ma na sobie makijażu, ale nie wygląda na niezadbaną, oczywiście poza plamami na koszulce. Długie rzęsy podkreślają jej ciemne oczy lepiej niż tusz. Ma mały nos i kilka piegów. Moją uwagę jednak, przykuwa seksowny pieprzyk nad różowymi ustami.
-To całkowicie nasza wina - unoszę ręce do góry w obronnym geście, patrząc na lekko wgnieciony zderzak.
-Co ty nie powiesz - teatralnie wskazuje na tył auta.
-Wiem, że pewnie świetnie poradziłabyś sobie taśmą klejącą ale nalegam byś pozwoliła mi za to zapłacić.
-Najpierw wjeżdżasz w mój samochód, a teraz go obrażasz? - oburza się.
Potrząsam głową z uśmiechem. Jest trudniej niż myślałem.
Wyjmuję z kieszeni spodni portfel, w którym gotówki wystarczyłoby na siedem takich aut, ale zamiast tego wyciągam z niego książeczkę czekową.
-Powinnam zadzwonić po policje - mamrocze pod nosem - Oni osądzą czyja to była wina. Nie mogę przyjąć od ciebie od tak pieniędzy.
Prycham.
-Ja mam własną limuzynę i szofera, ty nie masz ubezpieczenia i patrząc na tego zmasakrowanego chevroleta, prawdopodobnie sporo nieopłaconych mandatów. Jak myślisz, po czyjej stronie stanie policja? - pytam.
Otwiera usta ze zdziwienia, zaciska pięści i unosi do góry palec wskazujący by stworzyć oskarżycielską atmosferę:
-Posłuchaj mnie t-
-Pięć tysięcy powinno pokryć koszta naprawy - przerywam jej, mając stuprocentową świadomość, że wymiana zderzaka w takim gracie kosztuje mniej niż dwieście dolarów - Mam rację?
Dostawczyni pizzy wytrzeszcza oczy. Prawdopodobnie nigdy w życiu nie trzymała nawet w rękach takiej kwoty.
Widzę jak stara się zanalizować zaistniałą sytuację. Wie, że kwota, którą podałem jest zdecydowanie zbyt duża, ale myśl o posiadaniu pieniędzy, które umożliwią jej rzucenie nędznej pracy jest tym co wpłynie na jej końcową decyzję:
-T-tak. Wystarczy - wyciąga dłoń po żółty kwitek i zerka na mnie z pod czapki.
Uśmiecham się, oczarowany jej nieświadomością.
-Dzięki. - rzuca gdy podaję jej czek. Poprawia czapkę i wsiada do swojej dyni, która nigdy nie zmieni się w karocę. Odjeżdża bez słowa gdy Andrew staje przy moim boku.
-Nie wiem w co bardziej nie mogę uwierzyć. W to, że nie wie kim jesteś czy w to, że zostałeś tak okrutnie zignorowany.
Uśmiecham się patrząc przed siebie.
-Nie martw się Andrew, jeszcze się zobaczymy - chowam ręce do kieszeni.
-Skąd ta pewność? - pyta.
-Bo nie podpisałem tego czeku - klepię go w ramię i wchodzę do limuzyny.