Obserwuję ludzi siedzących na przeciwko mnie. Pracują dla mnie od dziecka, a ja nie znam imion połowy z nich. Nie przeszkadza mi to. Ich obchodzi tylko jak na mnie zarobić, więc dlaczego mnie ma obchodzić czy mają dzieci, czy są fanami Lakersów albo czy wierzą w Boga?
-Kyle? - głos wyrywa mnie z zamyślenia.
Mrugam kilkakrotnie i zwracam głowę w kierunku Violi - mojej asystentki, której imię może i znam, ale nie wiem o niej nic więcej niż to co usłyszę gdy rozmawia ze swoim chłopkiem przez służbowy telefon połączony z moim biurem.
Dwa tygodnie temu zdradził ją z jej siostrą, ale nie rzuci go bo dowiedziała się, że od tygodnia nosi jego bachora.
Niesamowite.
-SNL może przeprowadzić z tobą wywiad dwunastego listopada o ósmej albo czternastego o dziesiątej.
-Dziesiąta - odpowiadam, a trzydziesto paro letnia farbowana blondynka od razu wstukuje to do laptopa.
Burza mózgów o tym jak pokierować moją karierą bym był jeszcze obrzydliwiej bogaty trwa w najlepsze gdy w pomieszczeniu rozbrzmiewa dzwonek oznaczający przybycie kogoś do Hamilton House.
Leniwie zerkam na ekran który połączony jest z kamerą z przed bramy i prawie podskakuję gdy zauważam na nim czerwonego chevroleta.
Odrzucam krzesło do tyłu i wychodzę z pomieszczenia bez słowa.
Staję przy wizjerze w holu i naciskam guzik który pozwala mi usłyszeć o czym dostawczyni pizzy rozmawia z portierem.
-Co to znaczy, że mam umówić wcześniej spotkanie? Czym on może być zajęty? Liczeniem pliku banknotów? Wpuść mnie natychmiast.
-Otwórzcie bramę - mówię cicho.
Dziewczyna wsiada do chevroleta, ale zanim ruszy, zaciska dłonie na kierownicy i zerka na portiera.
-Ed... - patrzy na plakietkę przypiętą do jego uniformu - Nie bierz tego do siebie. Tak działają na mnie bogaci, rozpieszczeni ludzie.
I wtedy następuję coś, co nie miało miejsca przez ostatnie sześćdziesiąt lat.
Edward Bournemouth się uśmiecha.
Ciężkie frontowe drzwi się otwierają, a do środka wchodzi dziewczyna w kucyku.
Nadal zszokowany sytuacją z portierem, potrząsam głową i ruszam powitać mojego nowo przybyłego gościa. Staję w progu drzwi jadalni i widzę, jak uważnie rozgląda się po wnętrzu, lustruje obrazy wiszące na ścianach, długie schody prowadzące na piętro i sufit z kryształów.
-Zgubiłaś się? - pytam, tym samym oznajmiając swoją obecność.
Dostawczyni pizzy natychmiast odwraca się i przybiera poważną minę.
-Widzę, że nadal nie naprawiłaś tego cacka - wyglądam przez okno i patrzę na zwisający zderzak.
Nieznajoma prycha i podchodzi bliżej. Ciska we mnie żółtym świstkiem.
-Jak na kogoś kto podpisuje pięćdziesiąt dziennie, kiepsko ci idzie podpisywanie czeków.
Uśmiecham się i nawet nie udaję zdziwionego.
-Nigdy mi się to nie zdarza. W ramach przeprosin za pomyłkę...
-I za zniszczenie mojego auta - przerywa mi.
-...i za zniszczenie twojego auta - kontynuuję - Zabiorę cię na kolację.
-Nie.
-Będę po ciebie o ósmej.
Mówimy jednocześnie. Kręcę głową. Chyba się przesłyszałem.
-Czy ty powiedziałaś „nie"?
-Tak.
-Czyli mówisz „tak"?
-Nie.
-Nie mówisz nie?
-Ugh! - przewraca oczami - Nie. Mówię nie. Duże soczyste nie. Zapisać ci to na kartce? Masz tendencje do zapominania - uśmiecha się sarkastycznie.
To się jeszcze nie zdarzało.
-Mam rozumieć, że widzisz gdzie mieszkam, wiesz, że jeżdzę limuzyną i że jestem gotów dać ci pięć tysięcy za coś co powinno kosztować dwieście dolarów, a i tak mi odmawiasz? - upewniam się.
-Na kolację chodzę tylko z ludźmi, którzy nie posiadają żadnej z tych cech.
-Czemu? Dostawcy pizzy nie zadają się z ludźmi z wyższych sfer?
-O czym ty m... Nie jestem dostawcą pizzy! - oburza się.
-Czyli ten strój był świadomą decyzją... - lustruję ją od góry do dołu - Ałć.
-Bogaty, uważny i czarujący - wymienia - Dziwić się, że nie chcę iść na kolację z...
-Kylem Whitmorem - przerywam jej tym samym przedstawiając się - Teraz możesz mnie wygooglować i w końcu zmienić zdanie co do naszej randki - puszczam oczko.
-Jeśli nie podpiszesz czeku, jedyne co bede googlować to numer na policję - warczy.
-Nie znasz numeru na policję? - droczę się z nią.
W odpowiedzi kręci głową ze zrezygnowaniem.
-Zapomnij. Żadne pieniądze nie są warte użerania się z kimś jak ty.
Odwraca się na pięcie i rusza w stronę wyjścia.
-Zaczekaj! - wołam - Masz długopis?
Podpiszę ten niedorzeczny czek.
-Nie nosisz długopisu w tym ciasnym garniaku? - leniwie podchodzi do mnie z powrotem.
-Nie - robię krok w jej stronę - Chcesz sprawdzić? - uśmiecham się zadziornie
Dziewczyna wydaje z siebie odgłos odrazy i wyjmuje z brązowego plecaka pisak.
Podpisuję żółty kwitek i wręczam go w jej przepracowane ręce.
-Wiesz, że i tak pójdziemy razem na kolację?
Brunetka prycha, kręci głową z niedowierzaniem i chowa czek do kieszeni jeansów.
-Prędzej świnie zaczną latać.
-Jestem bogaty, wiesz, że mogę to zaaranżować?
Widzę, że pomimo pogardy jaką mnie darzy, rozbawiłem ją i próbuje to ukryć.
-Dzięki... za czek - rzuca cicho - Do zobaczenia nigdy - unosi lekko rękę w geście pożegnania.
-Hej! - wołam gdy już jest jedną nogą za drzwiami - Masz jakieś imię?
-Mam - patrzy na mnie przez chwilę, uśmiecha się cwaniacko i znika za drzwiami.
Gdy słyszę dźwięk silnika, naciskam guzik i mówię do Eda:
-Spisz jej rejestracje.
-Dobry Boże, Kyle, czy dla ciebie wszystko musi być wyzwaniem? - Andrew pojawia się przy moim boku - Pewnych ludzi po prostu nie da się kupić.
-Nie zamierzam jej kupić - wpatruję się w okno i obserwuję jak jej wrak powoli znika za drzewami.
-Więc jaki jest twój plan?
-Dowiesz się w swoim czasie.