prolog

29 0 0
                                    




Tylko ty byłaś wtedy w moich planach...

Zdarzało mi się pisać, z perspektywy kobiety to fakt. Lecz żadna z nich nie miała tak zatrutego umysłu jak twój. Żadna nie była tak pełna jadu i nienawiści co ty. Na koniuszku mojego języka dalej czuje smak twojej własnej osobistej goryczy. Lubię go pieszczotliwie nazywać trucizną. Znasz mnie na wylot. Wiesz, że jestem jednym z tych niespełnionych pisarzy, którzy palą najtańsze papierosy na sztuki i bez opamiętania piją czarną kawę na zmianę z rudą whiskey. Podobało ci się to we mnie. Podobała ci się ta otoczka kogoś kim tak naprawdę nie byłem. Może w tym właśnie tkwi nasz problem? Może oboje nie zakochaliśmy się w ludziach lecz imitacjach ludzkiego bytu.

Pewnie myślisz, że to absurd. Zawsze stąpałaś mocno po ziemi. Czasami aż zbyt mocno. Nie dawałaś się porwać zwykłym ludzkim chwilą. Zbyt wiele rzeczy analizowałaś. Zawsze zbyt dużo kłębiło ci się w głowie. Rozumiem to lepiej niż ci się wydaje. Przecież od najmłodszych lat wiedziałaś, że będziesz musiała szybko dorosnąć więc tak naprawdę nigdy nie miałaś czasu aby skupić się na dziecięcej beztrosce. Jeden, jedyny raz cię taką widziałem. Pamiętam to. Przebłyski kolorowych świateł, kiedy błyszczałaś na parkiecie w tej za dużej koszulce i obcisłych spodniach. Cholera. Gdybym tylko wiedział, że spotkam cię tamtego dnia zostałbym w domu. To był ten jedyny dzień, w którym mnie oślepiłaś. Więc po omacku postanowiłem starać się o twoje względy.

Tylko ty potrafiłaś doprowadzić mnie do takiej euforii. Takiego ludzkiego zwykłego szczęścia. Mylnie myślałem, że jesteś moim wybawieniem. Byłaś w tym tłumie wulgarnych kobiet jedyną, na której zawiesiłem na dłużej wzrok. Jedyne co tego dnia mogło cię zgubić w moich oczach to ta ciemna szminka w kolorze wina na twoich ustach. Pominę fakt, że jakiś czas później zakochałem się w tym kolorze bez pamięci. Nie musiałem nawet podchodzić bliżej aby zrozumieć, że w tym całym tłumie ty również zawiesiłaś na mnie swoje zielone oczy. Pamiętam jak wtedy oniemiałem z zachwytu. To był ten moment, w którym zdałem sobie sprawę, że oślepłem. Oślepłem w sensie nie dosłownym lecz metaforycznym. Poczułem, że się gubię.

Kilka minut później dosiadłem się do ciebie w barze. Mieszałaś energicznie drinka słomką i obdarowywałaś jednego z barmanów uroczym uśmiechem. Nie raczyłaś mnie nawet spojrzeniem. Byłaś zbyt skupiona na swoim napoju. Pamięta, że dopiero, kiedy zamówiłem whisky zerknęłaś na mnie z pod wachlarza doczepianych rzęs. Uśmiechnąłem się do ciebie a ty szybko odwróciłaś wzrok jakbyś była speszona. Kupiłem to. Chociaż ty tak naprawdę nie czułaś się tak jakby wskazywało na to twoje zachowanie. To wszystko było tylko zabawą z twojej strony. Już wcześniej to pisałem, ale tylko tego jedynego dnia podczas naszej długiej i jakże toksycznej wspólnej podróży widziałem cię tak ludzko beztroską.

Pamiętam, że to ty zaczęłaś rozmowę. Sączyłem wtedy whisky z masywnej szklanki. Cholera! Myśląc o tym teraz przechodzą mnie ciarki obrzydzenia. Starałem się krzywić jak najmniej aby zrobić na tobie jak najlepsze wrażenie. Nie pijałem alkoholu zbyt często przed twoim spotkaniem. Pierwsze twoje słowa skierowane w moją stronę były pytaniem. Pytaniem o to czy jestem pisarzem. Odpowiedziałem ci wtedy pytaniem na pytanie. Zastanawiało mnie czemu tak sądzisz. Wtedy zaśmiałaś się. Oh! Twój śmiech. Sprawiłaś wtedy, że oślepłem do reszty. Zaczęliśmy ze sobą rozmawiać. Ja – popijając whisky, Ty- mieszając słomką w drinku, którego ostatecznie nie dopiłaś. Chodź staraliśmy się jak tylko się dało przekrzykiwać głośną muzykę. Nie dawaliśmy rady, a może to bardziej ja. Nie jestem już pewny czy tobie tak samo było trudno czytać z ruchu warg. Gestem zaproponowałaś mi wyjście na zewnątrz.

Padał deszcz, krople obijały się od daszka chroniącego wejście do klubu. Oddałem ci swoją kurtkę. Nie wiedziałem, że wtedy oddaje ci ją już na zawsze. Śmiejąc się narzuciłaś ją szybko na siebie i odpaliłaś papierosa. Przekazałaś mi zapalniczkę. Dym zatruł moje płuca. Ukojenie. To czułem w tamtym momencie. Rozmawialiśmy śmiejąc się w świetle jedynej lampy na tej ulicy. Nie pamiętam dokładnie o czym rozmawialiśmy. Szczerze mówiąc nie pamiętam dokładnie bo byłem podpity. Tak, ja. Harry Styles podpiłem się jedną szklanką whiskey. Cholera! W tamtym czasie miałem dość słabą głowę. Zaprosiłem cię do siebie.

Kochaliśmy się całą noc. Jak na tych wszystkich mdłych romantycznych filmach. Przy zgaszonym świetle jedynie promienie księżyca muskały nasze ciała. Wyglądałaś tak pięknie, kiedy twój makijaż lekko się rozmazał a szminka wychodziła ci po za kąciki ust. Miałaś tak idealne ciało. Szczerze mówiąc dalej masz. Przez tą chwile czułem, że jesteś tylko moja. Absurd bo przecież znaliśmy się zaledwie kilka godzin.

Rano nie zostało po tobie tylko kilka głębszych zadrapań na moich plecach. Po mojej kurtce nie było ani śladu. Przywłaszczyłaś ją sobie w taki sam bezczelny sposób w jaki przywłaszczyłaś sobie moje serce. Pamiętam jak z rozgoryczenia wyciągnąłem z za szafki butelke taniej whisky i zalalem nią połowe szklanki. Nienawidziłem whisky, wspominałem już o tym. Jednak twojej nieobecosci nienawidziłem jeszcze bardziej. Wypiłem zawartość szkla na raz a wtedy mój żołądek odmowil posłuszeństwa. Jakie było moje zdziwienie, kiedy w biegu do lazienki na lustrze dostrzegłem cien twoje czerwonej szminki.

Kilka koslawych cyferek z odciskiem twoich ust pod spodem. Tak właśnie wtedy zaczęłaś mnie zatruwać, a ja pozwoliłem ci na to bez większego oporu.

u r my poisonWhere stories live. Discover now