— Cassie, stój! Porozmawiajmy... — mówi błagalnym tonem mój, w tym momencie, już były chłopak.
— Nie mamy o czym rozmawiać, jak to subtelnie ująłeś "to koniec i już". — mówię, próbując opanować drżenie głosu.
— Dobrze wiesz, że nie o to mi chodziło. — wzdycha chłopak.
— A o co?! — właśnie w tym momencie moja cierpliwość przekroczyła wszelkie granice, a ja zaczęłam krzyczeć na bruneta. — Albo wiesz co?! Nic już nie mów, mam to gdzieś! — kontynuuję.
— Cassie poczekaj! — woła chłopak.
- Idź do Brooke, może ona wyjaśni ci, co to jest zerwanie, a jeśli nie to na pewno definicję znajdziesz w internecie. - mówię, udając pewną siebie, ale tak naprawdę rozrywa mnie od środka.
- Ty nic nie rozumiesz.... - mówi chłopak, spuszczając głowę.
- Czego niby nie rozumiem?! - krzyczę do niego, a po moich policzkach zaczynają spływać strumienie gorących łez.
- Tego wszystkiego... - wzdycha.
- To może mnie oświecisz. - odpowiadam, powoli tracąc ponownie cierpliwość.
- No bo... ehh nieważne - kręci zrezygnowany głową i siada na ławce.
Nie zwracając uwagi na Dereka, pobiegłam prosto do kawiarni pani Morton. Tak, tej Amiee Morton. Kobieta jest autorką popularnej serii romansów, a prywatnie 50 - letnią właścicielką małej kawiarni w Nowym Yorku.
Dławiąc się łzami, otworzyłam drzwi do budynku wywołując gwałtowny dźwięk małego dzwoneczka zawieszonego przy wejściu. Rozejrzałam się po ładnie urządzonym lokalu. Nie było mnie tu zaledwie tydzień, a tyle się zmieniło. Ciemne panele na podłodze zmieniły się w piękne czarno-białe, kwadratowe kafelki. A na ścianach zamiast starej, już wyblakłej tapety w róże zagościła świeża biel. Wszędzie poustawiane były czekoladowe, drewniane stoliki, a przy nich szare i czerwone fotele. Na ścianie za ladą z białej cegły, na czarnym tle wypisana była cała oferta kawiarnii, a w pomieszczeniu pachniało świeżo zmieloną kawą i intensywnym cynamonem.
- Cassie, pani Morton czeka na ciebie w kuchni - rzuca znudzona Trina, obsługując kolejnego klienta.
Szybko otarłam łzy, nie chcąc nikogo martwić i rzuciłam przyjaciółce tylko grymas, który miał być pewnego rodzaju uśmiechem. Weszłam na zaplecze, gdzie odłożyłam plecak i torebkę z prezentem dla Dereka, który mi się już nie przyda. Odwiesiłam kurtkę, założyłam fartuszek z logiem kawiarnii i moją plakietką, a włosy związałam w wysokiego kucyka. Telefon włożyłam do tylnej kieszeni spodni i ostatni raz przejrzałam się w lustrze. Nie było tak źle, czerwony nos i oczy, da się przeżyć. Teraz w duchu dziękuję sobie, że nic mnie nie podkusiło, żeby się dzisiaj rano pomalować, oj teraz byłby dramat z rozmazanym tuszem. Po nałożeniu pudru od razu skierowałam się do kuchni. Przy wyspie stała Amiee, która ze stoickim spokojem przyglądała się dopiero upieczonemu brownie.
- Cassie.. Jezus Maria dziecko co się stało?- zapytała z przerażeniem kobieta zakrywając przy tym usta dłonią.
- Bo on.. no bo on mnie zostawił- mój głos się załamał, a ja momentalnie się rozpłakałam ZNOWU. No i po pudrze. Super..
- Derek? Ten uroczy brunet, który tak często tu przychodził z kwiatami?- skrzywiła się.
- Tak, ten Derek - odpowiedziałam pociągając przy tym nosem.
- Cassie, czy my napewno mówimy o tym samym chłopaku? Przecież on się tak starał.- westchnęła zrezygnowana podając mi chusteczkę.
- Dziękuję, tak Amiee mówimy o tym samym człowieku. Zdradził mnie z Brooke, tą z wydziału architektury, pamiętasz opowiadałam ci o niej. To ta co prawie wywalili ją ze studiów, ale jej tata ufundował remont sali, w której organizują nam rozdanie dyplomów.- tłumaczyłam kobiecie po raz kolejny o kim mowa.
CZYTASZ
W mroźną noc || s.m
FanfictionŚwięta to najpiękniejszy czas w roku, prawda? No chyba, że zerwie z tobą chłopak, a twój lot do domu zostanie odwołany... Sprawy na pewno nie ułatwi „zbłąkany wędrowiec". Czy święta z kimś (nie)znajomym przyniosą coś więcej? Zobaczcie jak jeden magi...