Prolog

17 1 0
                                    



Ludzie czekający nieopodal Ergastulum et Carnificina (Miejsce kaźni) zaczęli szeptać między sobą, widząc, jak na most o drugim końcu zaczepionym w stolicy wkracza skazana. Czekała ją długa wędrówka, bo po przekroczeniu mostu musiała pokonać jeszcze schody otaczające wzgórze. Prowadziło ją czterech strażników więziennych i jej kat. Czerwonowłosy mężczyzna, który piastował stanowisko kata próbował porozmawiać z kobietą, która prywatnie była jego dobrą znajomą. Niestety, do kobiety o włosach białych jak śnieg i identycznego koloru rzęsach, nic nie docierało. Jej intensywnie niebieskie tęczówki były przymglone, jakby kobieta duszą i umysłem była w innym świecie.

Tak naprawdę doskonale go słyszała, ale nadal próbowała przeanalizować, jakim cudem znalazła się w absurdalnej sytuacji. Ranek spędziła z dwójką swoich dzieci, które niedawno przeniosła do stolicy świata, Pandemonium. Jakiś czas później dostała zaproszenie na oglądanie sparingu jej najlepszego przyjaciela. Jego przeciwnikiem miał być dobry znajomy, dokładnie ten sam, który zaraz miał sprawić, że kobieta obróci się w pył. Zaklęła szpetnie w duchu i wspominała dalej. Na ten sparing zdecydowała się wziąć swoje potomstwo, mimo protestów służby. Służki lament podniosły taki, że można było pomyśleć, że chce te dzieci uprowadzić. A przecież wyprowadziła je tylko kawałek poza teren należący do jej rodziny... Cóż, niektóre reguły klanu nawet jej, jako głowie rodu wydawały się absurdalne. Sama potyczka trwała dosyć krótko, bo obaj panowie zdecydowali się od razu użyć pełni mocy, więc tak naprawdę po niecałej godzinie wróciła do rezydencji odstawić dzieciaki. Po tym od razu skierowała się do biura w barakach armii i przebywała w nim do utraty świadomości. Ten moment, gdzie w jednej chwili wpatrywała się w dokumenty, a w drugiej trzymała rękę w jednej z pieczęci rodu przewodzącego, nadal pozostawał dla niej zagadką. Nie ważne jak bardzo się skupiała, nie potrafiła powiedzieć co chciała zrobić, a tym bardziej kto ją w to wrobił. Bo jedno było pewne – z własnej, nieprzymuszonej woli nie złamałaby tak fundamentalnego prawa, jakim było nienaruszanie terenu rodu Flabellum. Karą za tą zbrodnię była śmierć i nie było istotne, kim była osoba dokonująca wtargnięcia. Jedyną różnicą była forma kary – ktoś z jej rangą mógł być stracony tylko za pomocą Ignis Phoenix (Ognisty Feniks). Orszak dotarł już do schodów i wkrótce kobieta mogła spojrzeć po raz ostatni na ogromną stolicę.

Centrum miasta był ogromny, ośmiokątny filar wbity w ziemię. Na szczycie filaru urzędowała właśnie rodzina Flabellum, będąca równocześnie rodem dowodzącym. Można było się tam dostać z rezydencji ośmiu rodów podległych temu głównemu. Ogromne posiadłości tych rodzin znajdowały się u podnóża filaru. Otaczał je mur, w którym znajdowały się bramy prowadzące do baraków armii, która stacjonowała nieco niżej. Najniższym i największym piętrem stolicy były domy zwykłych mieszkańców oraz cała miejska struktura. Z miejsca w którym obecnie się znajdowała, stolica robiła naprawdę niesamowite wrażenie, oświetlona kolorowymi lampami i ozdobiona tysiącami dzwonków, których delikatne dzwonienie w wietrzne dni usłyszeć można nawet tutaj.

Ale było coś jeszcze, co przyciągało wzrok nawet bardziej niż miasto. Nieco nad centrum miasta na niebie widoczne były dwa rozdarcia , rozciągające się niemal na cały horyzont. Światło, które biło ze szczelin przysłaniało nawet to słoneczne, rzucając na otoczenie niezdrową poświatę. Pierwszą z nich, wypełnioną czarnym dymem, który nie powinien świecić, nazywano Ater Cavum (Czarna jama). Drugą, bijącą jasnym blaskiem nazywano zaś Porta Permanare Universum (Brama Przenikająca Światy). Obie wyrwy oprócz światła emitowały jeszcze substancję przypominającą mgłę, w której snuły się dusze. Owa mgła nie miała wstępu do miasta za sprawą bariery, którą generował pewien obiekt znajdujący się w pieczy rodu przewodniego.

Opowieści z PangeiWhere stories live. Discover now