1

67 7 1
                                    

Wracałam z pracy w średnio dobrym nastroju. Atmosfera w robocie była ciężka już od paru tygodni, kiedy to szef zwolnił cztery osoby, z czego trzy z naszej osiedlowej "paczki". Jeździłyśmy razem z Agą jej samochodem, co miesiąc zrzucając się na wachę. Teraz zostałam z ekipy tylko ja i Aga... 

Weszłam do klatki, mijając jednego z sąsiadów, starego ciekawskiego pryka. Mieszkałam tu od niedawna, wynajmowałam kawalerkę na 4 piętrze. Kit z tym, że lepsze by było większe mieszkanie, plusem było to, że na 7 piętrze mieszka moja siostra. Mogłyśmy ganiać do siebie w kapciach, no i miesięcznice, czyli nasze tradycyjne posiedzenie przy flaszce, obchodziłyśmy teraz z większym luzem, bo po pijaku człowiek nie musiał zapierdalać do siebie przez osiedle. 

Wchodząc do domu czułam, że obiadowe plany poszły się jebać. Miałam robić placki ziemniaczane z gulaszem. Miałam, pod warunkiem, że Łukasz zetrze ziemniaki i zostanie mi tylko dokończyć wczorajszy sos i usmażyć placki. Dzwonił rano, mówił, że wszystko uszykuje, żebym po robocie nie musiała ślęczeć nad tym sama. I co? I chuj bombki strzelił: on spał, reklamówka z ziemniakami leżała w kącie w kuchni, w zlewie stała piramida garów do mycia.

Rzuciłam plecak na szafkę w przedpokoju, zdjęłam buty, wstawiłam wodę na kawę i zapaliłam papierosa, olewając syf w domu i wszystko w ogóle. Pierdolę, nie mieszkam sama, żebym musiała po ośmiu godzinach w robocie dokładać sobie jeszcze kilka w domu. Czemu niby jeden może po pracy leżeć, a drugi musi zapierdalać w garach, żeby ten pierwszy mógł się nażreć? I żeby jeszcze potem umył po sobie, to nie, zawsze pierdolnie talerz czy miskę w zlew i zostawi jak kot gówno. 

Miałam tego dość. Miałam centralnie w dupie, czy ktoś będzie pytał o obiad. Niech sobie sami robią, ja wysiadam. 

Zalałam kawę i usiadłam w kuchni, przeglądając na telefonie FB. Grupa z filmami na fejsie nie dodała nic ciekawego, szkoda. Chętnie obejrzałabym jakiś horror czy coś, żeby się odstresować. Byłam ostro wkurwiona tak na Łukasza, jak na życie w ogóle. Na to, że trzeba coś robić, choć wcale się na to nie ma ochoty. Nie myślałam w tym momencie o pracy, lubiła swoją, sprawiało mi frajdę montowanie tych wszystkich rozdzielnic, łączenie kabelków z gniazdkami, składanie w całość gotowych sztuk. Myślałam o zasranych "babskich" obowiązkach, o gotowaniu, sprzątaniu... Szczególnie o tym ostatnim. Od zawsze tego nie cierpiałam, bo chuja dawało na dłużej, niż dzień. Co z tego że ogarniałam syf, skoro zaraz pojawiał się nowy? Powinnam mieć od tego ludzi, a nie sama zapierdalać na ścierce. Nie byłam stworzona do zwykłych czynności, wkurwiały mnie. Powinnam mieć tyle kasy, żeby za sprzątanie płacić innym. Powinnam mieć czas na przyjemności, na granie na kompie, na pisanie, bo to też lubiłam robić. Nie po to człowiek żył, żeby nic z życia nie mieć, prawda? Gdzieś tam coś musiało się jebnąć, i to konkretnie, jeśli życie polegało na ciągłym zapierdzielaniu jak bury osioł. Nie tak to powinno wyglądać.

Dałam spokój poszukiwaniu filmu do obejrzenia, najwyżej później odpalę jakiś wcześniej oglądany, może nawet zacznę od nowa The Expanse na Netflix? Albo jakiś inny serial, coś nowego, co mnie po paru odcinkach nie znudzi. Póki co włączyłam Twittera, ciekawa, czy podziało się coś godnego uwagi. Wątpiłam w to, od dawna TT nie był taki, jak kiedyś. Parę lat temu mogłam pół dnia siedzieć na Twitterze i gadać z ludźmi, teraz była tam stypa a z dawnych znajomych pozostała tylko garstka. Ludzie pozmieniali się, stracili gdzieś ten entuzjazm i luz, zmarkotnieli. Ciągle tylko "nienawidzę siebie" i podobne rzeczy. Kiedyś w ogóle działo się więcej, niż teraz. Teraz najczęściej wszyscy jęczeli, jak im źle, narzekali. 

Ja też narzekam, ale nie na siebie, bo siebie lubię. Nie lubię tylko tego, że muszę robić rzeczy, których mi się nie chce. I to bardzo. Zamiast ogarniać burdel w domu wolałabym polatać sobie samolotem. Boeingiem 787, i to najlepiej w kokpicie, żeby widzieć jak wygląda praca pilota. Samoloty naprawdę mnie kręciły, mogłabym po prostu wygłaskać Dreamlinera po kadłubie. Czasem miałam wrażenie, że moja fascynacja tą maszyną zaczyna niebezpiecznie zbliżać się do czegoś o zabarwieniu erotycznym, ale kogo to, kurwa, obchodzi? Mnie nie. 

Żart stulecia.Where stories live. Discover now