Harry Potter

147 5 3
                                    

-Dziwaku, nie masz prawa mi się sprzeciwiać!!- Krzyk Verona Durslay'a odbił się echem po ciemnej piwnicy. Była cała czerwona a po ścianach spływała świeża krew. Rubinowy płyn nie wziął się jednak znikąd. Na środku tego pokoju leżało zmasakrowane ciało. Było one w strasznym stanie. W tym momencie to nawet za bardzo nie przypominało ciała.Mogło by się wydawać, że postać leżąca na podłodze, już umarła. Blisko, nawet bardzo. To coś, co wcześniej było szesnastoletnim Wybawicielem całej Magicznej Anglii, teraz jest tylko samą podświadomością. Jego ciało było już okropnie wyczerpane i nawet on nie miał już siły by choć mrugnąć. Ciągle Patrzył na swojego wuja, który-jakby dumny ze swojego dzieła patrzył na Harrego uśmiechając się obrzydliwie.
~To niesprawiedliwe~ pomyślał chłopak, a po jego pociętych policzkach zaczęły spływać słone łzy.
~To niesprawiedliwe, że nie potrafię obronić się przed zwykłym mugolem. Jestem przecież czarodziejem. Cholerny namiar.~ Gdzieś w duszy śmiał się ze samego siebie. Jest w końcu Harrym Potterem.

Ikonom Jasnej Strony. Bohaterem. To on miał pokonać Voldemorta i jego popleczników.

Vernon uśmiechnął się jeszcze szerzej widząc zapłakana twarz chłopaka.Miał szczerą nadzieję, że wreszcie złamał nastolatka. Męczył się z tym tyle lat, aż w reszcie na zwykle nieobecnej i zmęczonej twarzy widać by było niewyobrażalna rozpacz, rozczarowanie i gniew. Lecz... nie widać nic. Pustkę. Obojętność... Całkowitą akceptację.

~~~~~~~

Może będzie w przyszłości kontynuowane

Pomysły na książki, nie grosza warteWhere stories live. Discover now