Parabola życia

14 0 0
                                    


Siedzę w klasie, otoczony ławkami dookoła. Przy każdej z nich siedziała jedna dusza, wpatrująca się w mądrości jakie nauczyciel kreślił na tablicy. Po środku ja, zapisujący je wszystkie, razem z masą. Jednak moje serce zaczęło uciekać gdzieś indziej. To innych światów. Między innymi tego mojego. Tego który sam sobie wykreowałem. Gdzie byłem Bogiem ograniczonym tylko własną imaginacją. Wszechmoc? Ależ nie, ale siła wielka. Kiedy pojawiał się na tablicy wykres osi współrzędnych, budowałem drogi moich myśli. Moich marzeń i pragnień. Wszystkie te linie łączyły się w jednym centrum. W punkcie 0 osi liczbowej. Ten punkt był czymś, a za razem niczym. To była swego rodzaju alfa i omega. Początek, prawda! Wszystko co mogłem sobie wyobrazić... W jednym punkcie. I kiedy już praktycznie oddałem się mojej fantazji, kiedy dryfowałem po chmurach świata idealnego, dostrzegłem... coś. Parabola. Ta parabola powiedziała mi więcej niż jakakolwiek lekcja matematyki, fizyki, historii, biologii, polskiego, astronomii, teologii czy psychologii. Ta parabola... Była opisem wszystkiego. Jej ramiona rozpoczynały się na górze wykresu współrzędnych. Następne przecinała ona oś X i wchodziła pod nią, by wyjść parę centymetrów dalej i znów piąć się nad nią. Ale co to wszystko znaczy? Patrzyłem na wykres i nagle świat zaczął się zmieniać. Pomyślałem sobie o osi X i zacząłem ją definiować. To była ta oś odchodząca od punktu 0. Czyli od wszystkiego i niczego. Oś przekroczenia pewnej bariery szarej codzienności. Za nią pojawiały się dodatnie wartości osi Y. Ujemne wartości przed przekroczeniem granicy X to była nasza rzeczywistość. Rzeczywistość w której zbieramy wiedzę o świecie materialnym. O tym co nas otacza. Ta wiedza jest skończona i gdzie następuje jej O. Zero, czyli stan, gdzie wiesz już wszystko i nie ma nic co mógłbyś jeszcze wiedzieć. Natomiast kiedy zaczynają się wartości dodatnie, rozpoczyna się wiedza skrywana głęboko w trzewiach tego świata. Nie jest już ona materialna. Jest ona wyższa od materii, bardziej złożona i nieskończona. To wszystko urzekło mnie podczas dryfowania po moim świecie. Dryfowania w tym co było moim domem. Co wykraczało poza wartości ujemne a wchodziło w dodatność. Moja dusza weszła bowiem w stan podróży... A zaczęła ją szkolna ławka.

Wyobraźmy sobie planetę, gdzie cały świat złożony jest z nakładających się paraboli o różnej szerokości. W każdej materii i w każdej dziedzinie, przecinają się one i wchodzą w świat materialny. Świat ciał, skał, wody i powietrza. Tego wszystkiego. Badamy je, aż do wyczerpania. Zbieramy informacje i ciągle to nowe fragmenty są przez nas odkrywane. Do tego momentu, że aż docieramy do granicy czegoś co wielu nazwie absurdem. Granicy szarej racjonalności. Wchodzimy wtedy w świat pod spodem. Najbliżej jest tam filozofii, jednak i ta jest jak cienie w jaskini Platona. Ona rozrysowuje i pokazuje nam ten świat, ale nie umie nas do niego wprowadzić. Pełen mistyki, braku materii, esencji i egzystencji. Wnętrza naszego sensu i braku sensu. Wnętrza naszych zmysłów i naszego umysłu. Ideału i tragedii. To świat pusty, niezamieszkały z bogatymi złożami wiedzy. Pewnego dnia, pewien mądry człowiek zauważył, że zebrał już całą wiedzę z tego świata. Każda dziedzina nie była mu obca. Rozumiał złożone mechanizmy, wzory i zjawiska. Nic już nie było dla niego tajemnicą. Tylko, że... Jego dusza nadal czuła braki. Nie zaspokoił jeszcze wszystkich potrzeb swojego łaknienia wiedzy. No ale co miał robić? Znał lasy i gwiazdy. Znał liczby i zwierzęta. Sekretem nie było tu nic. I wtedy... Przypomniał sobie o wnętrzu siebie. Gdyż on znał świat dookoła, ale gdzie był w tym wszystkim on? I oczywiście, mógł zostać na naukowych badaniach nad ciałem i anatomią, ale to było za mało. Zaczął myśleć czym jest i co to jest to z czego się składa. W końcu wszystko pękło. Rozwaliło się na drobne kawałki. Przeszedł przez oś X. Cała wiedza zaczęła do niego napływać gwałtownie jak ocean. Drzewo nie było drzewem. Ptak nie był ptakiem. Zapach zapachem, a śpiew śpiewem. Racjonalność wygięła się i zdeformowała. Zegary zaczęły topnieć, a żyrafy płonąć. Sen i jawa stały się jednym. Jawa była zbyt prawdziwa by być realna, a sen zbyt osobliwy był nie był prawdziwy. Powstało to coś. To coś czego ludzkość szuka od dawna aby być kompletna. Człowiek więc poczuł uzupełnienie. Leżał na łące, wdzięczny chmurą i trawie i wchłaniał wszystko. Szedł umysłem po paraboli i im bardziej oddalał się od materii tym bardziej znał świat. Pod procesem i funkcją kryło się to coś. Ta druga natura, wyrzucona na drugą stronę i powykręcana w nieznane ludzkości wektory. Odkrywając ten świat poszerzył wiedzę najpierw dwukrotnie. Potem wiedza zaczęła rosnąć z potęgą poprzedniej wartości o 1 wyższą. Pewnego dnia jednak świat stał się tak odległy, że jego własne ciało nie pozwalało mu iść dalej. Człowiek zorientował się, że osiągnął pewien limit na dany moment. Zawrócił więc i wrócił do codzienności. Jednak po tej podróży był już inny i mógł dzielić się mądrością z innymi, aż pewnego dnia znowu powróci i wejdzie wyżej i wyżej. Bez końca.

Parabola życiaWhere stories live. Discover now