To nie tak, że Sicheng nie lubił świąt. W zasadzie, samo ich zamierzenie było dla niego naprawdę fajne.
Podobały mu się światełka rozwieszone w całym mieście, wielka choinka na placu obok szkoły, radosne piosenki z obowiązkowymi dzwoneczkami w podkładzie, lecące w radiu, śnieg skrzypiący pod butami. To wszystko sprawiało, że uśmiech samoistnie pojawiał mu się na ustach. Jedynym problemem był fakt, że święta w jego domu wcale nie przypominały tych prawdziwych, rodzinnych, o których tyle czytał w czasach szkoły podstawowej, gdy całe dnie spędzał w bibliotece.Gwiazdka była dla Sichenga tylko przykrym obowiązkiem.
Każdego roku siadał z mamą i czasami, to zależało od szefa oraz ilości pracy, tatą do stołu, składał rodzicom nieszczere życzenia i takie same otrzymywał, jadł kolację, dostawał prezent i tyle było z Wigilii, którą znał.
Nigdy nie czuł tego przyjemnego ciepła, które powinno ogarniać jego organizm podczas uroczystego posiłku z rodziną. Nie wypatrywał pierwszej gwiazdki, odkąd ze swojej rodzinnej miejscowości przeprowadził się do Seulu, bo w wielkim mieście te śliczne, jaśniejące punkciki były zakryte grubą warstwą śmiercionośnego smogu.Po fałszywych uśmiechach posyłanych w stronę jego bliskich zamykał się w pokoju i oglądał filmy nagrane jeszcze w Chinach, gdy miał zaledwie kilka lat. Może ich jakość nie powalała na kolana, ale i tak czerpał z tego więcej radości, niż z drogich prezentów sprawianych mu przez rodziców.
Na nagraniach był szczerze uśmiechnięty, cieszył się z drobnych upominków. Mógł zobaczyć miłość, którą jego mama i tata mu okazywali, po czym przypominał sobie, że teraz chyba już nie potrafili tak po prostu powiedzieć mu "kocham cię" prosto z serca. Zawsze przybierali na twarz swoje firmowe uśmiechy, jakby zapomnieli, że nie takie ucieszą ich syna.
I naprawdę, jak Sicheng od dawna nie przeżył wesołych świąt, tak w tym roku zapowiadały się one jeszcze bardziej beznadziejnie.
Okazało się, że zarówno jego ojciec, jak i matka nie byli w stanie znaleźć chwili wolnego w nadchodzącą Wigilię.Sicheng sam już nie wiedział, czy lepsze były święta bez żadnej rodzinnej atmosfery, czy może ich brak. Czuł się gorzej niż źle, ale jedyne co zrobił po usłyszeniu tej wiadomości to pokiwanie głową i ciche "okej" rzucone chwilę przed pójściem do swojego pokoju.
Zegarek stojący na biurku z jasnego drewna wskazywał godzinę dwudziestą drugą z minutami, co oznaczało, że do felernego dnia dwudziestego czwartego grudnia pozostały tylko niecałe dwie godziny.
Przy tym samym biurku właśnie usiadł farbowany blondyn i otworzył szufladę zawsze zamkniętą na klucz. Trzymał w niej bowiem swój pamiętnik, a bardzo nie chciał, by dostał się on w niepowołane ręce, chociażby jego rodziców.
Wziął ulubiony długopis i zaczął przelewać wszystkie negatywne uczucia na papier. Nieszczęsne kartki były dzień w dzień obciążane kolejnymi zwierzeniami Sichenga, który wcale nie czuł się winny względem nich.***
Poranek jak poranek. Nic wielkiego się nie stało. Jego kołdra była tak samo ciepła jak zawsze, a materac niezmiennie pozostawał miękki i wygodny. Mimo wszystko poranek ten minął Sichengowi zupełnie inaczej niż większości ludzi, bo gdy on jadł na śniadanie zwykłe tosty, wszyscy budzili się z uśmiechem na ustach, myśląc o pysznych potrawach, które zastaną na wigilijnym stole, a także wymarzonych prezentach pod choinką. Oczywiście mieli na uwadze również spędzenie czasu ze swoją rodziną.
Z takim właśnie humorem obudził się Nakamoto Yuta.
Po kilku minutach walki z samym sobą, aby wstać z łóżka, chłopak wyczołgał się spod pierzyny i zszedł na dół do kuchni, od razu czując zapach pierników.
CZYTASZ
miracle ↳yuwin
Фанфикo rodzinie nakamoto, która zawsze zostawiała dodatkowe nakrycie dla zbłąkanego wędrowca i sichengu, który zajął miejsce nie tylko przy stole, ale i w sercu yuty. tags: tooth rotting fluff; minimalny angst; oneshot; published: 22/12/18