Rozdział 1. Poznajcie mnie!

18 2 0
                                    

Cześć wszystkim, mam na imię Aria! Mam 162 centymetry wzrostu, kilka... naście... dziesiąt... Ileś tak kilogramów, ile to nie ważne!
Jestem nerdem i mangozjebem. Dla tych co nie znają terminu "mangozjeb " w subkulturze, że się tak wyrarzę, to określenie na osobę lubiącą czytać "komiksy od tyłu", czyli mangi i oglądać, według mojego przyjaciela "mongolskie kolorowanki" tzw. anime.
Na dodatek lubię słuchać ciężkiej metalowej muzyki i chodzić w glanach. Nie mam tez nic przeciwko sidzenia przed komputerem i nawalania w League of Legends.
Jednym słowem... Dziwak... Jestem jednym z największy zjebów świata, ale nie przeszkadza mi to. Mam wyrąbane co o mnie mówią lub myślą, lubię być zjebem, bo wtedy wiem, że jestem sobą.
Na dodatek, gdyby tego wszystkiego co powyżej było mało to jestem też "ZA społeczna". Wszędzie mnie pełno i zawsze cisnę się z moja tłustą dupą... to znaczy "szerokimi biodrami " tam, gdzie mnie nie chcą.
Dobra! Dosyć o mnie , bo pewnie was niepotrzebnie nudzę... Zacznijmy wszystko od początku!
Pewnego wrześniowego wieczoru w szpitalu rozniusł się wrzask dopiero co narodzonego dziecka...
Yyy... Chyba nie o to mi chodziło, gdy mówiłam "od początku "... Wiec zacznę jeszcze raz...

Do mojej świadomość dobija się głośny ryk budzika, wyrywając mnie z rozkosznych objęć Morfeusza. Momentalnie otwieram oczy i wstaję z łóżka nie zważając na zawroty głowy. W podskokach zaczynam się ubierać, by nie spóźnić się na pierwszy autobus w mojej aktualnej szkolnej karierze.
Zakładam pierwszą lepszą sukienkę wybiegam z pokoju naciągając po drodze czarne rajstopy. Oczywiście ja jak to ja, schodząc po schodach muszę się przewrócić i pięć ostatnich schodków zjeżdżam na tyłku. Robię taki hałas, że przepraszam w duchu Lucka, że w Piekle moje pośladki zakłóciły jego spokój.
Wchodzę do kuchni i moim celem staje się lodówka, a właściwie mleko, które się w niej znajduje. Po chwili już zajadam się płatkami. Zacieszoną mordką i pełnym brzuchem, który zadeklaruje za za jakiś czas, że jest głodny, idę umyć zęby i doprowadzić się do względnego porządku.
Z zadowoleniem spostrzegam, że do autobusu zostało mi trzynaście minut. Nieśpiesznie wychodzenia z domu i w połowie drogi na przystanek mój banan na ryjku, momentalnie od wracam się na pięcie i pędzę w stronę domu wymijając rozbawioną siostrę.
- Aria! Zaczekaj! - z za moich pleców dociera do mnie głos Sary, mojej dziesięcioletniej siostry. Odwracam się i widzę, że unosi w górę jakiś papierek. Uradowana gnam w jej stronę już mam chwycić bilet miesięczny, który zapomniałam w domu, ale w ostatniej chwili Sara zabiera mi go z zasięgu mojej ręki.
- A dziękuję to gdzie? - mówi z rozbawieniem w oczach.
- Ech... Dzięki, a teraz oddawaj to mały gnomie! - wołam wyrywając jej bilet z ręki i sprintem biec w strój przystanku, bo wodę nadjeżdżający autobus...
Powiem jedno... Mój misterny plan niespoźnienia poszedł w pi... zdu...
Zdyszana wchodzę do przeklętej machiny, która przyjechała o dwie minuty szybciej.
- Dzień dobry. Miesięczny i przepraszam ze spóźnienie - mówię do kierowcy walcząc o każdy oddech.
Siadam na miejscu za kierowcą pod oknem i jadę zostawiając za sobą przystanek i siostrę czekającą na inny atuobys.
W końcu chwila wytchnienia... Ten dzień zapowiada się ciekawie.

Melodia zakochanego sercaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz