- Biegnij! Dasz radę! Musisz dać radę!- krzyczałam na całe gardło, przedzierając się przez gęste zarośla. Dodawałam otuchy innym, mimo, że sama nie dawałam rady- to nie w moim stylu... Zawsze byłam jakby z boku. Nigdy mnie nikt inny nie interesował, nie obchodził mnie cudzy lnieos. Być może ze względu na moją przeszłość, pochodzenie... nawet to mnie nie interesowało. Zawsze byłam taka obojętna. Jednak odkąd zaczęłam im wszystkim pomagać, coś się we mnie zmieniło. Pod presją tych wszystkich lat przepełnionych bólem, cierpieniem i nienawiścią do całego świata, na widok tych wszystkich, biednych dzieci, coś we mnie pękło. Były to dzieci bez domu, czy rodziny, która by ich kochała... Chciałam im pomóc. Tylko w moich oczach były one zwykłymi dziećmi. Jednak wróciły ciemne, niespokojne czasy. Wiedziałam, że teraz, kiedy mam o co walczyć będzie bolało jeszcze bardziej.
- Gamma! Beta! Jak zaraz nie przyspieszycie to was złapią!
Obejrzałam się za siebie. Wrogów nie było widać, ale mój nadprzyrodzony zmysł łowiecki mówił mi, że są bliżej niż może się wydawać.
- To jak zabawa w berka! Gamma, bawiłeś się kiedyś w berka?- próbowałam obrócić w zabawę
Jak inaczej miałam wyjaśnić ośmiolatkowi, że jest ścigany przez setki ludzi? Setki ludzi bez skrupułów, którzy chcą go położyć na stół laboratoryjny i pociąć na kawałki! Tylko dlatego, że nie jesteśmy tacy jak oni! Spojrzałam na Gammę. Patrzył mi prosto w oczy- oczami pełnymi bólu, strachu, rozpaczy i braku nadziei. Lekko pokiwał głową na potwierdzenie.
- No to wyobraź sobie, że to taki berek. Tylko jeśli przegrasz, to już nie będziesz mógł zagrać jeszcze raz, okay?- zdobyłam się na lekki uśmiech- chyba pierwszy w moim życiu. Nigdy sie uśmiechałam się przy nich, nie mówiąc już o śmiechu. I na pewno nie robiłam tego w takiej sytuacji... Myślę, że był on płomyczkiem nadziei, który szybko chwycił ich serca. Najszybciej załapał, o co mi chodzi Omega- najstarszy z nich wszystkich:
- Właśnie! Gamma! Delta! Beta! Dzeta! Eta! Pamiętacie jak ścigaliśmy się do Wrzosowiska i z powrotem? Pomyślcie o tym podobnie! Na pewno nam się ud...- urwał w pół zdania. Gamma i Delta zatrzymali się. Chciałam zawołać aby się pospieszyli, lecz gdy się obróciłam, sama zamarłam w bezruchu... Omega leżał na świeżej trawie, porannej rosie... otoczony kałużą krwi- złotej krwi. W głowie utkwiło mu kilka srebrnych pocisków. Oczy zalały mi się łzami, a z krtani wydał się zduszony szloch. Ręce zaczęły mi się trząść, a nogi zrobiły się jak z waty. Skronie pulsowały jak oszalałe, serce próbowało wyskoczyć mi z piersi- nadaremnie. Próbowałam wziąć się w garść, ale nie byłam w stanie widząc mojego przyjaciela martwego.
Omega był blondynem średniego wzrostu o czarnych oczach i oliwkowej cerze. Poruszał się zawsze zwinnie, szybko i z gracją. Zawsze rozweselał całe towarzystwo, pomagał mi opiekować się dziećmi z trudną przeszłością i jeszcze trudniejszą przyszłością. On sam został w wieku dziewięciu lat wyrzucony przez rodziców z domu, gdy tylko dowiedzieli się, że jest wilkołakiem- pół człowiekiem, pół wilkiem. Przygarnęli go włóczędzy i bezdomni. Jednak i oni po pięciu latach wychowania, gdy w czasie walki ulicznej użył wilczych pazurów, zostawili go na pastwę losu. Cudem trafił na młodsze od siebie dzieci, takie same jak on i postanowił się nimi zająć. Jako, że nikt nie znał ich imion,nadał im je- greckie znaki, liczby. Jak zwał, tak zwał. Sam nazwał się Omegą, by inni nie myśleli, że się wywyższa, że jest lepszy, silniejszy. Chciał im dać do zrozumienia, że mimo swoich wewnętrznych słabości, wciąż są potężni. Jednak gdy spotkał mnie, bez wahania oznaczył mnie jako Alfa- przewodnim stada. Myślę, że przewidział co się stanie, jednak cały czas ode mnie tego oczekiwał: podjęcia ważnej decyzji życiowej. Zostawienia go, Omegę najsłabszego w stadzie i zaprowadzenia pozostałych ku wolności. Wzięłam głęboki oddech i pomyślałam o nich wszystkich: Beta, Gamma, Delta, Dzeta, Eta... Jeżeli zaraz nie zaczną biec, skończą jak Omega. Powróciłam do rzeczywistości i spojrzałam na nich. Wszyscy byli wpatrzeni we mnie i ich martwego braciszka... naszego braciszka. Zamrugałam, by ukryć to, jak bardzo czerwone od płaczu i rozpaczy mam oczy. Już chciałam ruszać w dalszy pościg, kiedy usłyszałam przeraźliwy wrzask to musiała być Eta. Eta i Dzeta- dwie siedmioletnie bliźniaczki wychowywane do szóstego roku życia przez psychopatycznego wujka, gdzieś w środku lasu. Zauważył on, że gdy dziewczynki się skaleczą, czy też wypiją zbyt gorącą herbatę- nic nie czują. Co więcej, ciężko było je w ogóle czymś zranić. Zwykły nóż nic im nie robił. Chory psychicznie wujek bez pytania o jakąkolwiek zgodę, zaczął na nich eksperymentować. Gdy odkrył, że jedyne co jest w stanie je zabić to niesamowicie drogi i rzadki stop platyny z tytanem, bliźniaczki uciekły z domu w obawie przed torturami i śmiercią. Ale to nie koniec o nich. Umiały one bowiem przeraźliwie krzyczeć. Tak, że każdemu śmiertelnikowi w okolicy 15 metrów pękały bębenki uszne. Wrzask ten mogły wydobyć z siebie tylko będąc ranione niesamowitym stopem. Słysząc jej krzyk oczywiście przeraziłam się i jak najszybciej do niej podbiegłam. Padła mi w ramiona, a jej bliźniaczka tuż obok. Jakby to ona została trafiona śmiercionośnym pociskiem, a nie jej siostra.
- Sieć telepatyczna...- mruknęłam- Nigdy mi o niej nie mówiły...
Sieć telepatyczna to nic dobrego. Spora część bliźniaków z nadprzyrodzonymi umiejętnościami się z nią rodzi. Jest to pewnego rodzaju nić łącząca dwa umysły. Dzieki niej można ,,wymieniać się" myślami, ale jeżeli jeden z bliźniąt umrze, drugiego też czeka ten sam los.
Patrzyłam tak na ich małe, wiotkie ciałka. ,,Jak oni mogą ich tak krzywdzić?! Przecież oni chcą...mnie." Zaczęłam się zastanawiać, myśleć. Nagle poczułam To uczucie- dobrze pamiętałam je z Ciemnych czasów. Był to najmniej przyjemny okres mojego życia, ale za to najbezpieczniejszy. Aby ludzie trzymali się z dala ode mnie, dawałam się ponieść mojej sile, instynktowi. Zabijałam i zabijałam, i zabijałam. Nie wiedziałam co innego miałabym robić. To uczucie do mnie wróciło, a to nie oznaczało nic dobrego. Jednak nie miałam innego wyboru- musiałam ich chronić, musiałam walczyć. Klęknęłam i skupiłam się. Dałam się ponieść moim żywiołom. Coś mi w środku mówiło: ,,Nie zabijaj, nie zabijaj!", ale to już nie miało znaczenia. I tak już wszystko stracone. Ze wściekłością walnęłam pięścią w ziemię, która, gdy tylko ją ledwo tknęłam zaczęła się trząść. Niebo zakryły ciemne chmury i zrobiło się jak w nocy. Wstałam i z zamkniętymi oczami szłam delikatnie stąpając, po wciąż trzęsącej się glebie. W każdym miejscu, w którym postawiłam stopę, powstawała kałuża skondensowanej śmierci- płynnej plazmy. Otworzyłam oczy, płonące ze wściekłości jasnym płomieniem. Ujrzałam jak około 200 uzbrojonych po zęby ludzi, biegnie w naszą stronę. Kilka strzałów, lecących w moją stronę spaliło się w locie, od bijącego od mnie żaru. I stało się To. Moje ciało stało się płomieniem. Wiedziałam co to znaczy: brak potrzeb funkcji życiowych, brak snu, uważanie na to co się mówi i myśli. Najważniejsze było jednak unikanie wody. Rozpoczął się otwarty konflikt między demonami a ludźmi. To był koniec.
GAME OVER.Ohayooo
Przepraszam, że tak długo mnie nie było. Niestety, z moim zdrowiem nie jest najlepiej.
Tutaj macie w zamian opowiadanie. Mam nadzieję, że wam się spodoba.
Dziękuje za wsparcie❤