zbyt dawno tego nie robiłem. nie umiem znaleźć słów, nie mogę się skupić.
nie znajduję w sobie tego zapalnika, który odbezpieczał jakąś blokadę w moim umyśle i pozwalał mi bez żadnego zastanowienia wypuścić z siebie emocje.
przypuszczam, że to z braku właśnie tego najważniejszego elementu - emocji.
ciężko mi. nic się nie klei, nie smakuje już tak, jak dawniej. straciłem coś, czego nie umiem nawet nazwać.
i, skoro tak - skoro mimo tego czuję wewnętrzną potrzebę, by wyrzucić się z siebie choć na chwilę, bo przestaję już wytrzymywać, muszę znaleźć jakiś nowy punkt zaczepienia. zmusić się trochę, być może. nie od dziś wiem, że czasem trzeba. najczęściej częściej niż czasem.
przywiozłem do mieszkania swój ulubiony kubek, prezent od mojej przyjaciółki; dostałem go na gwiazdkę w tamtym roku. nie pamiętam do końca, kiedy dokładnie się spotkaliśmy - mogło to nie być nawet w okresie świątecznym, chociaż też raczej nie po nim - wtedy już rzadko się widywaliśmy, odkleiliśmy się od siebie trochę. pamiętam za to, że wypiliśmy wtedy resztkę obrzydliwego, wytrawnego wina, które ukrywałem w szafie; zalałem je niemoralną wręcz ilością soku malinowego, żeby móc je w ogóle przełknąć.
mój mózg przeżywa jakiegoś rodzaju dysonans poznawczy, gdy próbuje logicznie sklasyfikować dwa miejsca, pomiędzy którymi tkwię od kilku miesięcy. nadaje im różne nazwy - dom i mieszkanie, tu i tam, u mamy i u nas.
my. czy tak mieliśmy wyglądać?
nie wiem. nie wiem, czy tak to sobie wyobrażałem; nie wiem, czy w ogóle.
mój eskapizm namieszał mi w zdolności cieszenia się rzeczywistością i zaczynam zauważać, że jest on w pewnym sensie matką dla wszystkich moich problemów. abstrahując już od tej największej oczywistości, jaką jest moje stawienie tonięcia w wyobrażeniach ponad walką o dobrobyt realnej płaszczyzny, na której przyszło mi egzystować, ogromnym problemem okazało się dla mnie życie ze świadomością, że to wszystko NIGDY nie będzie wyglądać tak, jakbym w głębi duszy sobie życzył.
i bardzo dobrze. bo w tych wszystkich życzeniach, marzeniach na jawie, snutych nawet i godzinami, odbijając się od czterech ścian własnego mózgu, nigdy nie byłem sobą.
lubię myśleć, że istnieje jakikolwiek cień szansy, że mógłbym być taką leciutką, pozbawioną większych zahamowań i faktycznych, ludzkich problemów wydmuszką. upitym paradoksem życia chłopcem, w którym kochają się zaburzone, niereformowalne jednostki, równie leciutkie i puste. teatr wydmuszek, fantomowych kukiełek.
gdybym mógł być szczery za każdym razem, gdy chcę powiedzieć o tym, czego się boję - mówiłbym właśnie o tym. o wyzbyciu się siebie. o dostosowaniu się do jakiegoś doszczętnie popierdolonego systemu wartości, który, karmiony za pacholęcia wszelakimi kłamstewkami otoczenia, na których wyczucie byłem zbyt naiwny. powinienem poważnie zastanowić się nad zmianą nazewnictwa, bo ten cały burdel zasługuje bardziej na określenie koszmarów na jawie, niż marzeń.
nie wiem, co zrobić z kolejną już w tym dziwnym życiu falą uświadomienia.
czuję się głupi, wiesz? czuję się jak idiota, naprawdę. jak nieudolny życiowo przygłup. i mam tego serdecznie dość. tyle dobrze, że przestałem uważać samobójstwo czy wyżywanie się na sobie za jakiekolwiek wyjście z tej sytuacji; to żenujące.
niemniej, w tym właśnie momencie, naprawdę nie wiem, co z tym fantem zrobić.
chyba jestem zagubiony, wiesz?
chyba potrzebuję, żebyś wstał z łóżka i mnie przytulił; zdjął mi słuchawki, wyprostował mi plecy, dał buzi w czubek głowy i wysłał mnie do kuchni, żebym zrobił kolację, żebym poczuł, że coś dobrego wyszło spod moich palców.
czuję się trochę jak porzucony kundel, kulawy, zawszony i pokrzywdzony; jak wychudzony emocjonalnie ochłap nieszczęścia, który ktoś wyrzucił na poboczu jakiejś mało uczęszczanej drogi w środku lasu.
ciężko przygarnąć coś tak odpychającego do siebie i dać temu trochę miłości, ja wiem. dlatego nie dziwi mnie, gdy odsuwasz się, kiedy zaczyna mi to wszystko wychodzić na wierzch.
aktualnie nie potrafię tego dobrze wytłumaczyć nawet pisząc; w formie słów nie przeszłoby mi to wszystko przez gardło, udusiłbym się własnymi słowami i zostałbym sam z dosłownym truchłem.
pogubiłem się gdzieś. i nie wiem, kiedy się znajdę.
wiem tylko, że muszę to zrobić sam.
i mógłbym przepraszać, że musisz za to patrzeć i cierpieć, ale wiem, że tu nie o to chodzi.
dziękuję, że jesteś. mimo wszystko.