Płatki śniegu wirowały w blasku ulicznych latarni, gdy samotny chłopak powolnym krokiem poruszał się wśród dużej warstwy śnieżynek. Szedł z rękami w kieszeniach grubej puchowej kurtki ze wzrokiem utkwionym w białej oblodzonej ziemi. Mimo znajdującej się na jego głowie wełnianej czapy, jego uszy były zimne, a wiatr nieprzyjemnie chłostał mu policzki i nos.
Był zmarznięty, buty miał przemoczone, jednak uparcie wędrował w tylko jemu znanym kierunku. Zresztą, i tak nikogo nie było na ulicach Londynu o godzinie dziewiętnastej w wieczór wigilijny. Każdy spędzał czas z rodziną, przyjaciółmi. Na pewno teraz siedzieli przy świątecznym stole, jedząc świąteczne potrawy, słuchając świątecznych piosenek i robiąc te wszystkie świąteczne rzeczy, których on od dawna nie robił. Dzielili się opłatkiem, rozpakowywali prezenty, śmiali się i miło spędzali ten dzień.
W głębi serca Dylan zazdrościł im wszystkim. Tego wieczora, zdawało się, że będzie skazany na samotność. Tak jak i w tamtym roku. I dwa lata temu. Tak jak zawsze.
Dążył dalej do celu. W poprzednią Wigilię spędził dzień w barze otwartym do późnej pory, tak więc miał nadzieję, że i w tym roku los się do niego uśmiechnie. Bał się, że za chwilę naprawdę zamarznie i marzył tylko i wyłącznie o znalezieniu się w restauracji i wypiciu gorącej kawy o smaku piernika. Jedyny świąteczny akcent, na jaki było go psychicznie stać. Nie chciał bardziej dołować się swoją samotnością w tak ważny wieczór, dlatego nigdy nie kupował żadnych ozdób, nie oglądał filmów, nie słuchał kolęd. Nie miał nawet dla kogo.
Kilka kroków dalej stanął pod niewielkim budynkiem, chyba jedynym oświetlonym na ulicy. Z szyldu wiszącego nad wejściem, ozdobionego kolorowymi lampkami, można było odczytać napis "Light Bite Restaurant". Była to mała restauracyjka, skromnie urządzona. Niczego więcej nie było mu potrzeba. Poza tym, Light Bite był chyba jedynym lokalem, który był aktualnie otwarty. Dylan lubił tu przychodzić także poza świętami.
Kiedy zdjął rękawiczki i pociągnął za klamkę, uchylając drzwi, dzwoneczek przywieszony nad nimi dał o sobie znać, zawiadamiając pracownika o przybyciu nowego gościa. Na pewno jedynego. Dylan wszedł do środka i natychmiast poczuł przyjemne ciepło kafejki. Uśmiechnął się lekko, zdejmując czapkę i szalik. Podszedł powoli do lady.
- Dzień dobry! - wykrzyknął, rozglądając się za kelnerem.
Po chwili z zaplecza wyszedł niski, grubawy mężczyzna. Jego włosy były przyprószone siwizną i przypominały szatynowi płatki śniegu. Spojrzał na chłopaka znudzonym wzrokiem, jakby męczyła go każda sekunda spędzona w pracy.
- Dobry wieczór - powiedział gburowatym tonem, patrząc na Dylana spode łba. Jakby nie podobało mu się, że ma gościa. Na dodatek takiego, który myli dzień z wieczorem. I to jeszcze w Wigilię, którą mógł spędzić w domu. - Co podać?
- Piernikową latte - odparł szatyn, wzruszając lekko ramionami i przyjmując obojętną postawę. Mimo to było mu przykro, że mężczyzna potraktował go tak opryskliwie.
Facet zaczął przygotowywać kawę dla chłopaka, tak jakby ta czynność była najbardziej nużąca na świecie, a ten udał się do jednego z pustych stolików i zajął miejsce. Zdjął kurtkę, ukazując swój szary sweter wełniany.
Wyjął telefon i przeglądał posty na Instagramie. Po chwili znudziło mu się oglądanie szczęścia innych, dlatego zaczął przypatrywać się pracownikowi knajpki. To dopiero kontrast! Widział, jak mężczyzna dolewa do kawy odrobinę mleka i dodaje aromat. Zaczął rozglądać się po pomieszczeniu. Restauracja nie była jakoś wybitnie luksusowa, miejscami widać było brudne od butów ściany i nieuprzątnięty jeszcze stół w rogu baru, co było dziwne, ponieważ tego dnia nie było tu ludzi. A jednak było tu przytulnie, ciepło i tak jakoś... miło.
CZYTASZ
lonely together || dylmas
Fanfiction❝serce dylana od razu zaczęło się szamotać, jakby w rozpaczliwej próbie ucieczki z jego palącej żywym ogniem klatki piersiowej. zupełnie, jak gdyby wszystkie komórki, z których chłopak się składał, zamieniły się w pochodnie, podpalając jego wnętrzno...