Emilia czuła się źle. Wybuchowa mieszanka uczuć kotłująca się w jej wnętrzu musiała mieć jakieś lepsze określenie, ale w tym momencie brakowało jej chęci na szukanie takowych. Czuła się źle i to w zupełności jej wystarczyło. Szła, niemal biegła wyboistą, parkową alejką, bez konkretnego celu i kierunku, byle przed siebie, byle jak najdalej. W nagiej dłoni trzymała zgnieciony świstek papieru. Grudniowe zimno parzyło jej palce, każdy nowy powiew wiatru wywoływał falę kłującego bólu, ale Emilii to nie przeszkadzało. Ból pomagał jej zebrać myśli. Zresztą, nawet, gdyby chciała się ogrzać, nie mogłaby tego zrobić – rękawiczki zostawiła na krześle, a płaszcz, który miała na sobie był z gatunku tych, które nie uznają istnienie głębokich kieszeni. Od czasu do czasu gniotła w palcach świstek, pilnując, by palce nie skostniały zbyt mocno. Skupiała się na ich ruchu, starała wypędzić ze świadomości jakiekolwiek inne wspomnienia i obrazy, ale nieważne, jak mocno się starała, jego twarz wciąż powracała, wypływała na nowo, a Emilię zalewała nowa fala emocji – frustracji, złości, bezsilności.
On.
Wydawał się być zaskoczony, kiedy ich wzrok się spotkał. Emilia siedziała wygodnie w jednym z końcowych rzędów, tak, by móc ogarniać wzrokiem całą scenę, udekorowaną, czekającą, aż stanie na niej pierwszy mały aktor. Było już parę minut po czasie, ale dzieci przejęły się tym, że nie wszyscy rodzice zdążyli dotrzeć na przedstawienie, dlatego za zgodą obecnych na widowni pozwolono sobie na drobne opóźnienie. Timo, jej syn, wyglądał co jakiś czas zza kulis. Nerwowo rozglądał się po sali.
To ze stresu. Myślała Emilia. To duże przedstawienie, ma prawo się denerwować. Ale dużo ćwiczył, będzie okej.
Kiedy otworzyły się drzwi prowadzące na sale, z ciekawości zwróciła wzrok w stronę przybyłego. W momencie, gdy ich wzrok się spotkał poczuła, jak z jej twarzy uchodzą wszystkie kolory. Coś ścisnęło jej gardło tak mocno, że nie była w stanie zaczerpnąć oddechu. Jednocześnie serce gwałtownie wyrwało się z piersi i upadło ciężko gdzieś w okolice podbrzusza. Pociemniało jej przed oczami. Zdawało jej się, że on wypowiedział jej imię, ale tego nie była już pewna. Zanim zdążyła pomyśleć, zanim jej usta ułożyły jakiejkolwiek, nawet najprostsze zdanie, ciało poruszyło się samo. Prawie, jakby obserwowała obcą osobę, jak przez mgłę zarejestrowała, jak łapie torebkę i wybiega z sali, na korytarz i jak biegnie korytarzem, stukając obcasami o podłogę, jak popycha ciężkie wejściowe drzwi i ucieka. Nie przypomina sobie, co robiła później, aż do momentu, w którym znalazła się na parkowej alejce, którą teraz szła. Oczy ma suche, piekące. Musiała płakać. Na pewno płakała. Nie dziwiła się sobie.
On. Kimi.
Nie widziała go jedenaście lat. Jedenaście długich, wspaniałych lat, w ciągu których ułożyła sobie życie na nowo, z dala od niego, z dala od czegokolwiek, co było z nim związane. Za wyjątkiem Timo dodała w myślach. To musiał być on i chyba dlatego widok dawnego narzeczonego zabolał Emilię tak mocno. Jej własny syn do tego doprowadził. Czuła się oszukana i zdradzona. Próbowała zebrać myśli. Nie powinna być zła na syna, to jej wina, że tak długo unikała rozmowy o ojcu, że nigdy nie wyjaśniła mu, co tak naprawdę się stało, a on, mimo wszystko, ma prawo do posiadania ojca. Ale. Powinna być zła na syna, bo nic jej nie powiedział, bo doprowadził do tego za jej plecami, bez jej wiedzy i zgody. Ale. Czy ktoś mu w tym pomagał? Babcie? Nie wiedzą nic o Kimim. Boris? Nie zrobiłby jej tego. Mika? Timo nie przyszedłby do niego z taką prośbą. Czyli nikt. Nikt inny, tylko on sam, jej własny, jedyny, ukochany syn zaprosił tam Kimiego i zmusił ich do ponownego spotkania po tylu latach. Poczuła, że po jej policzkach znów spływają łzy. Tym razem była tego pewna.
Adrenalina zaczęła opadać i Emilia poczuła, jak bardzo się zmęczyła. Nogi uginały się pod nią, każdy kolejny krok był coraz cięższy. Rozejrzała się dookoła w poszukiwaniu ławki. Znalazła jedną, kilkanaście metrów przed sobą. Gdy do niej dotarła, opadła ciężko na siedzenie. Do stojącego obok kosza wyrzuciła zmaltretowany świstek papieru – zaproszenie na dzisiejsze przedstawienie. Wzięła kilka głębokich oddechów. Jej serce szalało, biło tak mocno, że Emilia słyszała każde uderzenie, czuła pulsującą krew w całym swoim ciele. Jeszcze kilka oddechów. Wsunęła drżącą z zimna dłoń do torebki i skostniałymi palcami wyjęła telefon. Nieodebrane połączenia. Boris, mama, mama, Timo, wiadomość od Timo, której nie odczytała, „Wszystko dobrze skarbie" od mamy, więcej nieodebranych połączeń. Czy naprawdę narobiła im wszystkim aż tyle problemów? Westchnęła głośno i odchyliła głowę do tyłu. Telefon zabuczał cicho. I jeszcze raz. I jeszcze. I jeszcze. Spojrzała na ekran. Połączenie. Od Miki.
Odrzuć.
Nie miała siły teraz rozmawiać.
Ponownie zamknęła oczy. Myślała o tamtym dniu. Po wszystkim też siedziała na ławce w parku i raz za razem odrzucała telefony od Kimiego. Wtedy też płakała. Po wszystkim pomyślała Kłamczucho. Nie było po wszystkim, wszystko się dopiero zaczynało.
Miała rację. Po „wszystkim", czyli po jednej z trudniejszych rozmów w jej życiu, kiedy to na zaledwie dwa miesiące przed porodem siedziała w małej kawiarence i słuchała, jak pozostałe trzy partnerki Kimiego odkrywały przed nią wszystkie jego kłamstwa, działo się jeszcze bardzo wiele. Tego samego dnia płakała na parkowej ławce, tego samego dnia, pomimo paraliżującego bólu w plecach (który z jakiegoś powodu zapamiętała szczególnie wyraźnie) spakowała wszystkie jego rzeczy do worków na śmieci i wystawiła je za drzwi, tego samego dnia wyrzuciła przez okno pierścionek, którym ledwie miesiąc wcześniej chwaliła się Hannie. Tamtego dnia zawaliło się całe jej dotychczasowe życie. Przez jedenaście lat żyła z daleka od Kimiego i było jej z tym dobrze. Nie wiedziała, jak poradzić sobie z jego powrotem. Jakich słów użyć, kiedy będzie rozmawiać z synem, jakich słów użyć, by uspokoić ten huragan uczuć w jej wnętrzu. Nie wiedziała.
I nigdy nie będziesz tego wiedzieć. Dopóki nie zaczniesz mówić.
Westchnęła. Po raz kolejny. Kiedy telefon zabuczał kolejny raz, wiedziała, co powinna zrobić. Otarła samotną łzę z policzka i wymusiła słaby uśmiech. Miała już dosyć uciekania od swojej przeszłości, nareszcie dostała szansę, by coś zmienić i musiała, musiała z niej skorzystać. W domu czekała ją wyjątkowo trudna rozmowa, ale była na nią gotowa.
Spojrzała jeszcze raz na dzwoniący telefon. Teraz albo nigdy kochana.
Wzięła ostatni głęboki oddech i odebrała.
YOU ARE READING
Z niebios
General FictionZbiór różnej długości opowiadań, przedstawiających postaci z tworzonego przeze mnie uniwersum