Rozdział I - w jaki sposób jednym strzałem w tarczę odmienić wszystko

27 4 2
                                    

Strzała Meridy z trzaskiem przebiła strzałę wbitą w trzecią, ostatnią tarczę. Przebiła pień na wylot. W pewnym sensie dumna z siebie dziewczyna, odwróciła się szybko w stronę altanki, w której siedzieli jej rodzice i bracia. Troje bliźniaków i ojciec wpatrywali się w nią w jakimś dziwnym podziwem, natomiast mama nie kryła złości. Uśmiech zamarł na ułamek sekundy na twarzy nastolatki, po chwili jednak zaczął słabnąć, aż w końcu zniknął całkowicie, zastąpiony przez wyraz skupienia, zaciętości, dobrze maskujący rozczarowanie i poczucie niesprawiedliwości. 

Królowa poderwała się z krzesła, chcąc złapać ją za rękę i udzielić reprymendy, ale nie zdążyła - Merida już była w połowie drogi między miejscem, w którym trenowała strzelanie z łuku,
a stajnią i jej ukochanym koniem Augustusem. Zręcznie osiodłała wierzchowca i wskoczyła na jego grzbiet. Kilka sekund później była poza bramami średniowiecznego królestwa należącego do jej rodziców, a w przyszłości - do niej i jej domniemanego przyszłego męża. Mimo, że sama nie chciała wychodzić za mąż - umówmy się - 17 lat to nie jest jeszcze odpowiedni wiek na decydowanie o swojej tak dalekosiężnej (cóż - na ok. 60 następnych lat życia) przyszłości. Matka wychowywała córkę, usiłując uczynić z niej perfekcyjną damę i królową, postępującą zgodnie z etykietą i tradycjami, chciała by córka poszła w jej ślady. Merida jednak, pragnęła przede wszystkim być sobą, być wolną, kierować się własnym sercem i nie przejmować się tym, co wypada, a co nie.

Nieposłuszeństwo córki Elinor tłumaczyła sobie oczywistym faktem - po prostu jedni akceptowali ograniczenia trochę łatwiej, a inni trudniej. Ona bez wątpienia należała do tych drugich. Chciała podejmować własne decyzje i żyć swoim życiem, nie takim jakie zaplanowała dla niej w całości matka. Móc popełniać błędy i uczyć się z nich. 

Odgarnęła długie, kręcone rudo-czerwone włosy z twarzy i odetchnęła z ulgą. Miała dość ograniczeń. Zwolniła i pogłaskała Augustusa po lekko spoconym karku. Przytuliła się do silnego, ciepłego przyjaciela i od razu poczuła się lepiej. Znajdowała się w środku kręgu z wielkich kamieni z wyrytymi dziwnymi runami, których nie potrafiła odczytać. Dopiero teraz, uświadomiła sobie jak lekkomyślnie się zachowała, pędząc na oślep przez las, który jak jej się dotychczas wydawało, znała jak własną kieszeń, lecz teraz nie potrafiła w najmniejszym stopniu określić swojego położenia - nie wiedziała nawet w jakim kierunku powinna jechać, aby dotrzeć z powrotem do domu. Może wydać się to dziwne i infantylne, ale mimo tego, że znajdowała się w środku lasu, bez jedzenia, wody i bez jakiegokolwiek pojęcia na temat swojego położenia nie chciała wracać. 

Miała nadzieję, że to będzie nowy początek czegoś wielkiego. Czegoś, co odmieni jej życie. 

Kiedy po dwóch godzinach oczekiwania na to "coś" co miało nadać jej życiu sens, nic takiego się nie stało, rozsiodłała Augustusa i położyła się na ziemi. Kątem oka obserwowała, jak rumak tarza się i przeciąga. Uśmiechnęła się. Ten widok zawsze sprawiał, że robiło jej się ciepło na sercu. Mimo, że było tylko kilka godzin po południu, przytuliła się do odpoczywającego na ziemi Augustusa i zasnęła wykończona przeżyciami minionego dnia. 

Kiedy się obudziła, przywitał ją widok czekoladowych oczu Gusa i ciepły oddech z jego miękkich chrap ma twarzy. Zaśmiała się cicho, pogłaskała przyjaciela po czole i delikatnie odsunęła od siebie, chcąc wstać.

Słońce zaczynało wstawać. Niebo pokrywały pasy różowego i fioletowego światła odbijającego się na chmurach. Powietrze miało lekki zapach żywicy i kwiatów, a świat od razu wydawał się piękniejszy i lepszy. Merida czuła się naprawdę dobrze, biorąc pod uwagę iż przed chwilą spędziła noc leżąc na twardej ziemi obok kilkuset kilogramowego konia, który tylko cudem nie przygniótł jej swoim wielkim cielskiem. 

Osiodłała w pośpiechu konia i już chciała ruszyć w dalszą drogę, gdy nagle Augustus spłoszył się stając dęba i zrzucając tymsamym swoją zaskoczoną właścicielkę.
-Co jest!? - krzyknęła zaskoczona pocierając posiniaczone plecy. Odważny zwykle rumak cofnął się chowając za właścicielką. I wtedy wlaśnie zauważyła to, czego przestraszył się koń. Małe, niebieskie świetliste stworzonko błyszczało ponad ścieżką wiodącą między drzewami. Poruszało się powoli, jakby tańcząc i wydawało cichutkie słodkie piski. Kawałek za pierwszym lśnił kolejny, a za nim następny i następny.
-Leśne płomyki - wyszeptała oczarowana Merida. Już wiedziała że znalazła to, czego szukała. Swój nowy początek.

Miłych ferii :)
Piszcie jakieś disneyowe shipy w komentarzach (o ile ktoś w ogóle to przeczytał nie umierając z nudów po drodze)
~Z

Gdyby Flynn się nie pojawiłOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz