-August! Dalej! One nic ci nie zrobią - mówiła do swojego końskiego przyjaciela Merida, stając tuż obok jednego z płomyków - Widzisz? Stoję sobie o - tutaj i nic mi się nie dzieje! - Wierzchowiec w przypływie nagłej odwagi zrobił mały krok do przodu.
-Dooobry konik! - powiedziała dziewczyna wskakując na grzbiet konia - no to jedziemy!
Tym razem ruszył posłusznie i już chwilę później pędzili w pełnym galopie śladem leśnych płomyków. Mijali drzewa, góry, jeziora, a ona co jakiś czas strzelała w po rozstawiane w lesie co jakiś czas tarcze. Nie wiedziała, jak długo tak jechali, ale to nie miało znaczenia, bo wreszcie czuła się naprawę szczęśliwa i po raz pierwszy od dawna po prostu wolna. Bo kiedy tak galopowała, uśmiech nie schodził jej z twarzy i wszystko nagle przestawało się liczyć.
Kiedy miała już daleko za sobą wszystko co tak dobrze znała, a jej dzielny wierzchowiec zaczął wydawać się zmęczony, spragniony i głodny zdecydowała się zrobić postój. Zatrzymali się przy rzece otoczonej z obu stron niskimi krzakami jagód. Augustus pił wodę, a Merida jadła owoce, gładząc go bezwiednie po włochatym brzuchu. Oddychała bardzo głęboko wdychając zapach iglastych drzew i słuchając szumu potoku. Patrzyła wgłąb tafli wody, zastanawiając się, czy pływają w niej ryby, które mogłaby złowić i upiec, jako że była dosyć głodna biorąc pod uwagę fakt, że nie jadła nic poza kilkoma owocami, od czasu rozpoczęcia swojej wędrówki, gdy nagle zauważyła odbijającą się w tafli wieżę... Podniosła wzrok, w miejsce, gdzie wieża powinna de facto się znajdować i rzeczywiście - stała tam otoczona drzewami i oblepiona przez pnącza. Zaciekawiona dziewczyna, nie zastanawiając się nawet głębiej nad tym, co zamierza zrobić pobiegła w stronę wieży wołając co chwilę Augustusa.
Gdy znalazła się już tak blisko, że praktycznie dotykała zimnych ścian budynku, podprowadziła konia tuż pod jedną z nich i stanęła na jego grzbiecie. Zapomniała jednak o żelaznej zasadzie - z dala od końskich nerek i koń z zaskoczeniem nagle odskoczył, a nasza bohaterka wylądowała na ziemii.
-Augustus! - krzyknęła oburzona pocierając posiniaczone plecy i ramię. Koń zarżał cicho w geście przeprosin. Uparta dziewczyna postanowiła jednak spróbować jeszcze raz. Coś nie wątpliwie ciągnęło ją do tego miejsca. Tylko jeszcze nie wiedziała co... Oparła obie stopy na jednym z konarów, chwyciła mocno rękoma inny, wyżej i wiedziała, że już nie ma odwrotu. Po za tym - chciałaby zawrócić? Jeśli tak myślicie najwidoczniej jej nie znacie - bo ona była jedną z tych, którzy nigdy nie odpuszczają i mają rację, nawet gdy jej nie mają. Wspomagając się strzałami powoli wspinała się ku otwartemu oknu wierzy. Mimo, że była to męcząca i mozolna praca, ona nie poddawała się, aż nie weszła na samą górę.
Znalazła się w pomieszczeniu z całymi zamalowanymi w obrazkach ścianami i ozdobnymi drewnianymi meblami.
-Mamo? Już wróciłaś? - usłyszała ładny dziewczęcy głos - Zaraz... - I to słowo było ostatnim, jakie usłyszała, zanim ogarnął ją całkowity mrok, na skutek mocnego uderzenia patelnią w głowę.
Bardzo dziękuję wszystkim, za przeczytanie. Bardzo możliwe, że konsekwencją tego oto rozdziału będzie niezaliczony sprawdzian z angielskiego. Naprawdę powinnam się teraz uczyć. Może pozostawię resztę bez komentarza.
~Z
CZYTASZ
Gdyby Flynn się nie pojawił
FanfictionCo by się stało, gdyby Flynn nigdy się nie pojawił? Gdyby nigdy nie znalazł wierzy Roszpunki? Albo, tak czysto teoretycznie, gdyby to ktoś inny pomógł jej wydostać się z wierzy? ~Z