Rozdział 1 - ( WJ 20, 3; PWT 5, 7 )

5 1 0
                                    

Chrześcijaństwo, Islam, Hinduizm, Buddyzm, Sikhizm czy może nawet Bahaizm?

Ten człowiek nie miał wstydu, uważał Joseph, czy może Bilik? Miewał on wiele ksywek jak i określeń podczas swego życia. Jedne z nich były jedynie imionami, niekoniecznie jego, zaś inne zwykłymi wymysłami rówieśników bądź samego zabójcy. W tamtej jednak chwili o wiele bardziej pragnął mieć pseudonim. Być kimś w postaci wysłannika nowego, lepszego świata. Tym, który ma za zadanie wymierzać sprawiedliwość wśród ludzi. Karać za złe wybory, za nielojalność względem jego Pana. Wiedział więc doskonale jak naprowadzić na siebie trop aby inni mogli go za niego uważać.

Prosty lecz znaczący element w formie krótkiego, wydrukowanego liściku na komisariat, według niego wiele mógł zmienić. Nie pomylił się ani przez chwilę. Skrupulatnie poszukiwał osoby, która będzie godna jego umysłu, wiary, doskonałości jaką zamierzał przelać na swoje czyny względem, jego zdaniem, grzeszników. Tak więc, po żmudnej pracy, wybrał. Postawił swego czarnego konia na Bryana Bony. To właśnie on miał z nim współgrać. Tworzyć całość niezwykłej historii. Morderca z upragnieniem czekał na rozpoczęcie swej gry. Miała ona jednak swój minus. Dokładne planowanie, co ani trochę mu nie przeszkadzało. Na domiar wszystkiego, za swego guru wybrał nad wyraz znaną postać w kryminalistyce, którą był nie kto inny jak Zodiak. Nie zamierzał jednak postępować jak on. Listy wysyłane do mediów, szyfry? To nie była jego bajka. O wiele bardziej wolał by tropiła go jedna, wyznaczona przez niego osoba, którą z czasem, w mniemaniu autora gry, okazał się być Bony.

Z wielu artykułów sprzed lat zabójca dowiedział się ile zrobił dla ludzi, jak dobrze szły mu śledztwa. Nazwisko Bryana było mordercy bardzo dobrze znane. Wiedział o tragedii, która spotkała go w życiu, o jego wzorze do naśladowania w postaci ojca. Tak więc kiedy spostrzegł, że owe postacie zniknęły z lokalnych gazet, miał już pewność, że to właśnie Bryan będzie tym, który podejmie wyzwanie łamigłówki. Zabójca krok po kroku, rok w rok planował co kogo czeka. Swoje ofiary wybrał z niemalże idealną precyzją studiując życiorysy. Pierwszą miał się okazać Danny Conig. Osoba ta charakteryzowała się dość wysoką posturą, aczkolwiek nie przekraczała wzrostu napastnika. Miał ciemne włosy, dobrze zarysowaną linię szczęki, jasne oczy i znikome życie towarzyskie pomimo dużej znajomości z innymi ludźmi. Nie był kimś kogo na co dzień spotyka się na ulicy, wśród tłumów przechodniów. Danny, przez dawnych znajomych, uważany został jako człowiek wielu wiar. Pomimo stosunkowo niskiego wieku jakim było zalewie dwadzieścia sześć lat, ilość religii, których wyznanie praktykował mieściła się w zadziwiającej liczbie. Dla tego człowieka nie istniały słowa za dużo. Nie pod tym względem. Co prawda jego rodzina i koledzy, w pewnym momencie, widząc jak Conig się zmieniał, uważali całkiem inaczej, ale przyszła ofiara się tym nie przejmowała. Dla zabójcy było to natomiast wyzwanie. Szczególnie jeśli chodziło o same znalezienie takiej niewiernej postaci. Na niego poświęcił bodajże najwięcej czasu. Nie był łatwym i od tak częstym zjawiskiem w cyklu życia, co często podkreślał w swoich myślach. Sposób śmierci, który dla niego zaplanował także nie wydawał się prosty, a tym bardziej szybki. Zamierzał poświęcić na niego tak dużo czasu ile będzie trzeba by zaplanowany dla niego rytuał okazał się sukcesem. Potrzebował do tego małej ilości przedmiotów. Kwestia kilku gwoździ, młotka, czegoś co podtrzyma ogień oraz radykał i poświęcony temu czas. Moment jego pojmania wyznaczył na dwudziestego listopada, którego noc się właśnie zaczynała. Miało to związek z późniejszymi etapami jego gry, których zamierzał się trzymać aż do końca. Scenariusz jaki zaplanował, rozpoczął właśnie wprowadzać w życie.

Ubrawszy się odpowiednio ciemno, w wygodne luźne, dresowe spodnie, zwykłą czarną koszulkę i termiczną kurtkę w tym samym kolorze, chwycił zimową czapkę wraz z rękawiczkami i po wepchnięciu stóp w buty, ruszył do wyznaczonego sobie celu, jakim był Danny. Przyszła ofiara znajdowała się właśnie w klubie, który mieścił się na drugim końcu miasta co według zabójcy miało swój plus. Miał dzięki temu sporą pewność, że nie zostanie powiązany z Conigiem. Oprawca poza domem czuł jakby sam Bóg prosił go o zabicie tego człowieka. Pogoda była wręcz idealna do pojmania Danny'iego. Zero jakiegokolwiek wiatru, lekko prószący śnieg, który można by myśleć, że niedługo stopnieje ze względu na dodatnią temperaturę, a do tego znikomy ruch za ulicach miasta.

You've reached the end of published parts.

⏰ Last updated: Jan 14, 2019 ⏰

Add this story to your Library to get notified about new parts!

ApostołWhere stories live. Discover now