Polonez wydał z siebie kolejny dziwny dźwięk, delikatnie zadrżał, podjął ostatnią próbę walki z nieodzownym, po czym zatrzymał się i kompletnie odmówił współpracy.
– Proszę, błagam, odpal... – jęknął Sasza, przekręcając kluczyk w stacyjce. Samochód ponownie "kaszlnął", coś zakręciło się pod maską, ale nie przejechał już nawet centymetra. – Blyat'! – krzyknął, uderzając dłonią w kierownicę.
Konstanty obserwował całą sytuację z nienaturalnym spokojem. Pewnie powinien spanikować; byli pośrodku niczego, w zepsutym samochodzie, od celu podróży dzieliło ich prawie dwadzieścia kilometrów, a on nawet nie myślał o tym, by zacząć się denerwować.
– Zimny trup – oświadczył, nie próbując nawet ukryć satysfakcji w głosie. – Mówiłem ci, że tak to się skończy.
Prawdę mówiąc, Konstanty nawet cieszył się z takiego obrotu spraw. W końcu wyszło na jego. Ponad trzydziestoletni Polonez Saszy już od wielu lat prosił się o zezłomowanie, ale jego właściciel nawet nie chciał o tym słyszeć. Z uporem maniaka powtarzał, że jego ukochany samochód pokona jeszcze tysiące kilometrów i ani ciągłe usterki, ani wszystkie pieniądze wydane na łapówki dla mechanika, który co roku podbijał mu przegląd, nie przekonywały go, że wcale nie ma racji.
– Jesteś bez serca, Kostia. Nie możesz tak mówić o moim skarbie!
– To ty jesteś bez serca. On cierpi już od dawna, powinieneś był poddać go eutanazji z dziesięć lat temu.
Aleksander powoli wypuścił powietrze z ust i pogłaskał kierownicę z czułością, jakiej Konstanty nie doświadczył ze strony partnera przez osiem długich lat związku.
– Mówiłem ci – kontynuował niezrażony Kostia – że powinniśmy wziąć samochód od moich rodziców. A najlepiej sprzedać twój na złom i uciułać na nowy. Ale nie, ty się uparłeś, że twój Polonez dojedzie. No to masz, dojechał na środek lasu!
Sasza mógłby zaprzeczać. W innych warunkach pewnie by tak zrobił. Zacząłby się wykłócać o kwestię niezawodności swojego "cudu polskiej techniki motoryzacyjnej", ale teraz nawet on, ze swoim oślim uporem i oderwaniem od rzeczywistości musiał przyznać, że nie wygrałby tej dyskusji żadnym argumentem.
– Zamiast zrzędzić – rzucił Aleksander, ignorując wszystkie uwagi partnera – podaj mi mapę ze schowka.
– Masz na myśli tę, której Armia Czerwona używała zmierzając na Berlin?
– Mam na myśli tę, którą zaraz wepchnę ci do gardła, pieprzony technokrato. Moje mapy są świetne, a twoje wszechmocne Google Maps nie zadziała bez zasięgu.
Konstanty otworzył schowek, z którego wysypał się stos papierków po cukierkach. Odnalazł na jego dnie wspomnianą mapę – wyblakły, zalany kawą skrawek papieru, który z pewnością pamiętał lepsze czasy i podał ją kierowcy, który od razu oddał się studiowaniu jej.
To dało Kostii czas na przyjrzenie się partnerowi.
Czasem zastanawiał się, dlaczego nie rzucił go jeszcze w cholerę.
Oczywiście, Sasza był piękny. Śliczny jak z obrazka. Nie wyglądał na swoje prawie-trzydzieści-dwa lata, bardziej na dwadzieścia. Wydawał się wręcz nierealny, niedostępny... I, przy okazji, był strasznym kretynem.
Z perspektywy wielu lat Konstanty stwierdzał, że mógł się tego domyślić już w czasie ich pierwszego spotkania. Ale wtedy Aleksander wydał mu się prawdziwym zjawiskiem. Był nim zafascynowany, jako istotą tak inną od niego samego, od wszystkich ludzi, którymi się otaczał na co dzień. Wydawało mu się, że jest uduchowioną, artystyczną duszą i dla Kostii, młodego sceptyka w głębi duszy pragnącego gorącej, pełnej uniesień miłości, był to dostateczny powód, by oddać mu swoje serce. Dopiero z czasem zaczął rozumieć, że prawda o Saszy jest nieco inna. Był po prostu nieudacznikiem, a to wszystko, co wydawało się w nim pociągające i romantyczne, jest albo nie do końca prawdziwe, albo kompletnie niepraktyczne. Ot, na przykład jego rosyjski akcent, jak się okazało – wystudiowany na złość wszystkim, którzy zgłaszali wątpliwości co do jego narodowości. Sam Sasza nie miał z Rosją zbyt wiele wspólnego: jego rodzice wyjechali ze swojej ojczyzny jeszcze przed jego narodzinami i przez to mężczyzna, choć po rosyjsku mówił bardzo dobrze, zdecydowanie swobodniej czuł się używając polskiego. Jednak największym problemem wcale nie była lekkoduszność mężczyzny a fakt, że kompletnie nie trzymały się go pieniądze.
CZYTASZ
Poranna rutyna
Romanceurywki z życia dwóch mężczyzn, których relacja jest zbrodnią popełnioną na logice.