Dotarliśmy nad jezioro. Jego migocząca tafla odbijała promienie zachodzącego słońca, przez co wydawałoby się, że woda nabrała pomarańczowego koloru. Montfort jest jednak jednym z najpiękniejszych miejsc jakie miałam okazję zobaczyć. „Być może nie jedynym".
Cal przystanął nad brzegiem i zdjął z siebie koszulkę. Doskonale znałam jego ciało, jednak z ochotą patrzyłam na umięśniony tors. Mimo ognia, który go wypełniał, bez problemu wskoczył do letniej, pomarańczowej wody. Jego skok był płynny, technicznie poprawny, zupełnie jakby od małego uczono go pływać. Po paru sekundach wyłonił się spod wody i potrząsnął głową, strzepując jej nadmiar.
- Czekasz na specjalne zaproszenie? - uśmiechnął się, wyzywając mnie abym weszła za nim.
- Może - mruknęłam i zabrałam się do ściągania ubrań.
Wykonałam równie płynny skok i szybko znalazłam się obok niego. Spojrzałam się w jego brązowe oczy. Dojrzałam w nich dwie tańczące iskierki, które z każdą następną sekundą rosły, aż zamieniły się w płomienie. Splotłam ręce wokół jego szyi, a nogami objęłam brzuch. Powoli przejechałam ręką po wystających obojczykach, zapadniętych policzkach oraz zmierzwionych włosach. Cal muskał moją odsłoniętą szyję, mrużąc przy tym oczy. Poczułam narastające uczucie ciepła i zobaczyłam parę unoszącą się znad naszych sklejonych ciał. Książę płonął. Ja również.